Nowy numer 17/2024 Archiwum

Stawka - reaktywacja

Hans Kloss powrócił. I to w dwójnasób. Nawet lekko zdesowietyzowany.

Po 1989 roku fakt, że Kloss pracował dla sowieckiego wywiadu wzbudzał gorące dyskusje. Widzom to nie przeszkadzało więc „Stawkę większą niż życie” oglądali na okrągło. „Stawkę…” i „Czterech pancernych..” z ramówki zdecydował się  zdjąć  Bronisław Wildstein, kiedy został szefem TVP.  Nie udało się, bo sam został zdjęty wcześniej.  Zresztą  telewizja publiczna nie miała wtedy widzom nic w zamian do zaoferowania. Minęło jeszcze trochę czasu zanim zaczęły powstawać zrealizowane w podobnej konwencji seriale z czasów II wojny światowej.

Teraz kiedy nadszedł „Czas honoru” w kinie pojawił się kapitan Kloss a właściwie J-23 reaktywowany przez Patryka Vegę. Legenda po powróciła. Do tego jak przekonają się ci, którzy pójdą do kina, w dwójnasób i to częściowo zdesowietyzowana. Ale nawet to filmowi nie pomogło.

Zarówno Klossów, jak i innych atrakcji mamy w filmie w nadmiarze. Jednak nadmiar, nie tylko zresztą w jedzeniu, ale i w rozrywce, rzadko wychodzi na zdrowie. W „Stawce większej niż śmierć” wszystkiego mamy za dużo. Od czasów premiery „Stawki…”  przed pół wiekiem zmieniły się nie tylko możliwości filmowego przekazu, ale również oczekiwania widzów.  

Inżynier Mamoń z „Rejsu” Piwowskiego lubił te piosenki, które już znał. Twórcy „Stawki większej niż życie”  wprowadzili w życie zasadę rejsowego inżyniera, ale zdając sobie sprawę, ze film to nie piosenka, której można wysłuchać sto razy, znacznie ją wzbogacili.

Odeszli do konwencji w jakiej został zrealizowany serial, ale nie mogli się zdecydować jaką wybrać. Ostatecznie powstała niespójna filmowa hybryda. Miejscami film wydaje się być pastiszem, by następnie ewoluować w stronę wojennej przygody z elementami kina batalistycznego i filmów rodem z Indiany Jonesa, znajdziemy tu także elementy melodramatu, a jak poszukać dalej nawet dramat rozrachunkowy. Telewizyjna „Stawka większa niż życie” trzymała widza w napięciu. A to podstawowy walor filmów tego gatunku. Kinowa kontynuacja, chociaż nie powinna, śmieszy. I to tylko miejscami.  Jeżeli świadomym zamiarem twórców była realizacja komedii to też nie wyszło. Mimo wysiłków aktorów, a szczególnie Piotra Adamczyka który Brunnera zagrał znakomicie, wyszedł wielki kicz.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza