O późniejszej emeryturze i naukowym spojrzeniu na rodzenie dzieci z prof. Leszkiem Balcerowiczem rozmawia Joanna Jureczko-Wilk.
A może zamiast myślenia o emigrantach zadaniem państwa w tej sytuacji jest stworzenie zachęt do tego, żeby rodziło się więcej dzieci.
– Przestrzegam przed naiwną wiarą, że jak się da więcej pieniędzy, to ludzie zaczną poczynać więcej dzieci. Intymne decyzje ludzi o tym, ile będą mieć dzieci, w małym stopniu podlegają bodźcom finansowym, jak becikowe czy ulga prorodzinna. No chyba że owe bodźce byłyby ogromne, ale skąd na to wziąć pieniądze?
Co Pan sądzi o propozycji PSL wcześniejszej emerytury dla matek, w zależności od tego, ile wychowały dzieci?
– To jest to samo magiczne myślenie co w przypadku becikowego. Niech autorzy tego pomysłu pokażą dowody, że on może działać, że pozwala osiągnąć zamierzony cel. Zwłaszcza że byłby finansowany z pieniędzy podatników. Trzeba też wziąć pod uwagę relację kosztów do efektu. Może bardziej opłaca się zaangażować pieniądze publiczne na przykład w poprawę oświaty w małych miejscowościach?
A czy Pan w ogóle dostrzega potrzebę prowadzenia przez rząd polityki prorodzinnej?
– To jest problem naukowy. Z mojej lektury opracowań na ten temat wynika, że niezwykle rzadko udaje się przez państwowy interwencjonizm wpływać na decyzje ludzi odnośnie do liczby dzieci. W większości przypadków mamy więc do czynienia z magicznym myśleniem, rozpowszechnianym przez wszystkich niemal polityków i niektórych dziennikarzy, tzn. że wystarczy coś nazwać „polityką prorodzinną” i już będzie więcej dzieci
A przykład Francji? Z kraju o najniższym w Europie wskaźniku urodzeń na początku lat 90. doszła do statystycznej dwójki dzieci, które rodzi statystyczna Francuzka. Na Polkę przypada 1,39 dziecka.
– Proszę pokazać mi dowody na to, że to zasiłki czy ulgi zwiększyły dzietność Francuzek. Ja mam nieformalne informacje – we Francji nie dopuszcza się badań wedle struktury etnicznej – z których wynika, że bodźce pronatalistyczne wśród ludności napływowej pobudzają wielożeństwo, które oczywiście w tym kraju jest zabronione. Mężczyźni z pewnych kręgów kulturowych mają dzieci z wieloma kobietami i te matki – formalnie samotne – korzystają z wielu socjalnych przywilejów. Poza tym siła zasiłku jest zależna od jego relacji do płacy, dlatego jest on atrakcyjny dla osób ubogich.
Rodzice nie kalkulują: urodźmy kolejne dziecko, dostaniemy becikowe i większą ulgę. Ale państwo może stworzyć system zachęt, począwszy od długich urlopów macierzyńskich, przez zorganizowanie dostępnego systemu opieki w żłobkach i przedszkolach, po wsparcie finansowe rodzin wielodzietnych. I w ten sposób ułatwić decyzję o posiadaniu większej liczby dzieci.
– Powtarzam, że nie znam dowodów na to, że rozwiązania pronatalistyczne w Polsce są skuteczne. Ci, którzy je przeforsowali, takich dowodów nie przedstawili.
Racje ekonomiczne przemawiają za tym, żeby nie dopuścić do starzenia się społeczeństwa: jeśli będzie rodziło się więcej dzieci, więcej osób będzie pracowało na emerytury coraz większej liczby emerytów.
– Proszę nie mylić celu i środków. Z samego faktu, że uważa się dany cel za ważny, nie wynika, że proponowane środki pozwolą go zrealizować. We wszystkich krajach, gdzie był rozwinięty system ZUS-owski, na pierwszym miejscu stawia się wydłużenie okresu pracy. Za czasów Bi-smarcka nie było tego problemu: ludzie pobierali emerytury od 70. roku życia, a ponieważ niewielu dożywało do tego wieku, niewielu było emerytów. Potem ludzie żyli coraz dłużej, a okres aktywności zawodowej skracano i powstał problem natury finansowej. Teraz jest to już problem całych społeczeństw.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się