Wolontariusze, którzy rok spędzają ze Wspólnotą z Taizé. Od września pomagają braciom przygotować Spotkanie Europejskie w Berlinie
– Ludzie są tu szorstcy, ale mają konkretny plan na życie, racjonalny – mówi siostra Bep ze Zgromadzenia św. Andrzeja, odpowiedzialna za rozdział zakwaterowania dla młodych uczestników Spotkania Europejskiego. Jest Holenderką, mieszka w Taizé. Siostry latem pomagają w przyjęciu dziewcząt na wzgórzu we Francji. W Berlinie od września każdego rana s. Bep pokonuje 40 minut tramwajem z parafii, gdzie mieszka podczas przygotowań: – Berlin nie daje odczuć stresu wielkich stolic. Co dwie minuty jedzie tramwaj, jest świetnie zorganizowana komunikacja. Życie toczy się tu spokojnie.
Ale tegoroczne przygotowania nie należą do łatwych. – Trudniej było tylko w Rotterdamie – mówi s. Bep. – W ubiegłym roku w ostatniej chwili władze miasta udostępniły szkoły na kwaterunki, bo rodziny nie chciały przyjmować młodych. A w Berlinie na dwa tygodnie przed Spotkaniem brakuje 10 tys. miejsc na noclegi w rodzinach! Ale znajdziemy – przekonuje zakonnica.
– Każdy chce być anonimowy, to trochę przywilej stolic – wyjaśnia niezdziwiony zamknięciem berlińczyków Stefan Foerner, rzecznik kurii Kościoła katolickiego w Berlinie. – Skoro ludzie mają swój świat, plany na sylwestra, to wolą, by nikt im go nie burzył.
– Ale pojawiają się iskry nadziei. Ludzie nas zaskakują – dodaje s. Bep. – Wielu oddaje nam klucze do swoich domów. Nie rezygnują z zaplanowanych wyjazdów, ale to wielki gest zaufania – opowiada. Siostra Bep musi spotkać się osobiście z każdą z takich rodzin.
Jak mówią bracia, przygotowania są ważniejsze od samego Spotkania. Bo nawiązują się relacje, burzą mury, jest szansa na zmianę oblicza miasta. Co wieczór bracia wyruszają do jego zakątków.
– Odwiedziliśmy już 160 parafii w Berlinie. Protestanckich i katolickich. Mamy tylko problem z księżmi katolickimi, bo za każdym razem, kiedy dzwonię, ksiądz jedzie samochodem – śmieje się brat Paolo. – Dlaczego? Bo opiekuje się kilkoma parafiami naraz i ledwo nadąża!
Brat Paolo, mimo nawału pracy, ani na moment nie traci zapału. Na ścianie przed wejściem do jego berlińskiego pokoju wisi cytat z Pisma Świętego: „Ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia” (Iz 40,31). Obok ktoś przykleił rysunek bociana pożerającego żabę: Never give up – czyli nigdy się nie poddawaj.
– Czasem jadę do parafii przez całe miasto i nie wiem, co tam zastanę, czy na spotkanie przyjdzie dziesięć osób czy dwie.
Odwiedziny parafii są najważniejsze, bo to tutaj będzie toczyć się część Spotkania Europejskiego. Uczestnicy rano będą spotykać się na modlitwie w kościołach, grupach dyskusyjnych, a dopiero w południe i wieczorem w halach.
Brat Paolo: – Chcemy, by młodzi nauczyli się angażować w życie parafii. By księża wiedzieli, że to, co robimy, jest dla Kościoła, nie dla Taizé. Chcemy, by młodzi dotknęli serca Kościoła i zrozumieli je.
Każdego dnia w centrum Berlina w Marienkirche o 12.30 gromadzi się tłum. Na wykładzinie przywiezionej z Taizé w prezbiterium kościoła siadają ubrani w białe habity bracia. Obok wolontariusze. Zaczyna się modlitwa. W ławkach gromadzi się coraz więcej ludzi. Jedni weszli na chwilę, turyści, jest grupa uczniów zwiedzających kościoły. Zatrzymują się. Mama z dzieckiem w wózku przechodząc, usłyszała kanon. Zajrzała do środka, bo zwykle o tej porze panuje tu cisza. Trudno być obojętnym na piękno modlitwy z Taizé, na proste, zapadające w serce wersety z Ewangelii, na rozstawione w kościele ikony, na modlitwę przecinającą ciszę. („Cisza w centrum miasta” – tak napisał jeden z berlińskich dzienników o modlitwie w Marienkirche). Kościół jest luterański. Na dywanie siedzą jednak katolicy. – To nie ma znaczenia – mówi Kuba, wolontariusz, seminarzysta z Polski. – Nikt tu nikogo nie pyta o wyznanie. W Berlinie ewangelicy z katolikami muszą współpracować, muszą się poznać.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się