O miłości do Kościoła, stanie wiary w Polsce, i perspektywach na następny rok z abp. Józefem Michalikiem rozmawia Bogumił Łoziński
Bogumił Łoziński: W adwencie „Gość Niedzielny” zadawał różnym ludziom pytanie „dlaczego kochają Kościół”. Jak Ksiądz Arcybiskup na nie odpowie?
Abp Józef Michalik: – Kocham Kościół, bo Pan Jezus go kocha, bo wszystko mu zawdzięczam: kontakt z Bogiem, nadzieję zbawienia, szansę życia z Bogiem i życia dla ludzi, cały szkielet duchowy, intelektualny i moralny, tak piękny, że aż trudny do wypełnienia... Kocham Kościół, bo jest mocny Duchem Świętym, a nie siłą ludzi.
Co w Kościele jest najważniejsze dla Księdza Arcybiskupa?
– Obecność Chrystusa, bo wiara w Niego jest sensem mojego życia. Nigdy nie miałem wątpliwości, że w Kościele żyje Bóg, że jest to nadprzyrodzona przestrzeń na ziemi, że Kościół jest moim domem, w którym kontaktuje się z Bogiem, i wiem, jak patrzeć na ludzi. W wymiarze doczesnym Kościół także ma spełniać zadanie wyznaczone przez Chrystusa. To jest najwspanialsza społeczność na ziemi, ponieważ otwiera człowieka na prawdę o Bogu i o nim samym, a w drugim człowieku (w każdym!) każe widzieć obraz Boga samego!
Co Księdzu Arcybiskupowi żyjącemu w Kościele sprawia cierpienie?
– Przede wszystkim moje osobiste niedociągnięcia. Boli mnie własna niewierność wobec Boga i ludzi, ale też wobec siebie samego. Cierpię też z powodu tego, że ludzie nie doceniają i często w ogóle nie rozumieją Kościoła, odrzucają Boga. Ból sprawia mi cierpienie innych, szczególnie prześladowanych, czyli nienawiść do wiary. Poruszają mnie ataki na ludzi bezgranicznie oddanych Bogu, w ostatnich latach szczególnie na papieży.
W wywiadzie rzece pt. „Raport o stanie wiary w Polsce” pozytywnie ocenia Ksiądz Arcybiskup kondycję Kościoła katolickiego w Polsce. Jakie są podstawy tego optymizmu?
– Świadomość tego, że Kościół w Polsce systematycznie wypełnia swoje zadania: daje formację wiary oraz prowadzi do zbawienia. Oczywiście, zawsze trzeba dążyć do tego, aby pracować jeszcze lepiej, ale warto pamiętać, że siłą Kościoła jest obecność Boga i tęsknota za nadprzyrodzonością. Dla mnie miarą siły Kościoła jest to, co wewnętrzne, niewidzialne, formacja sumienia, umiejętność rozróżnienia dobra i zła, właściwe przeżycie grzechu, świadomość, że tylko Bóg odpuszcza grzechy i sprawia, że człowiek wewnętrznie się odradza. A przecież w Polsce konfesjonały są wciąż oblegane, co znaczy, że nie zatraciliśmy umiejętności rozróżniania dobra i zła, że wciąż zwracamy się do Boga, aby nas podniósł z upadku. Nadzieję budzi we mnie coraz głębsza aktywizacja katolików świeckich. Już nie tylko księża czy biskupi, ale także liczni wierni pogłębiają wiarę oraz wiedzę religijną i biorą odpowiedzialność za Kościół, upominają się o prawdę i etykę w życiu społecznym. Przecież stosunek do aborcji w ostatnich latach zmienił się zdecydowanie na korzyść ochrony życia. Podobnie stosunek np. do niepełnosprawnych.
Jak ten optymistyczny obraz Kościoła pogodzić z faktem, że coraz więcej Polaków zaprzestaje praktyk religijnych, np. w ciągu ostatnich 30 lat o 10 procent spadła liczba chodzących w niedzielę do kościoła.
– Potrzeba pracy jest coraz pilniejsza, a przemiany społeczne głębokie. Trzeba dążyć do tego, żeby 100 proc. ochrzczonych żyło według Ewangelii i nauki Kościoła. Niestety, zawsze tylko pewien procent wierzących regularnie praktykował. W latach 60. ub. wieku, gdy studiowałem na ATK, pomagałem w jednej z parafii w Warszawie jako duszpasterz i wtedy na Mszę św. w niedzielę przychodziło mniej ludzi niż dzisiaj, a i kościołów było mniej.
Statystyki pokazują co innego.
– Opinie o spadku praktyk religijnych padają od lat, nawet jeśli przez jakiś czas jest trochę gorzej, to później ludzie znów wracają do Kościoła. Obecność na Mszy jest ważnym, ale nie jedynym kryterium oceny stanu Kościoła w Polsce.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się