Wcześniej czy później burza wzajemnych oskarżeń o herezję przerodzi się w głos Pana.
Nie zostawił nam Pan Jezus po sobie opasłych tomów pism, które moglibyśmy aż do skończenia świata wertować i wynajdywać w nich jasne odpowiedzi na wszystkie pojawiające się w naszej wspólnocie pytania. Nie popełnił też dzieła teologicznego na miarę słynnej Summy świętego Tomasza z Akwinu, której opanowanie wymaga co prawda sporo czasu, ale przynajmniej daje gwarancję poprawnego ujęcia zasadniczych kwestii świętej teologii. Nie mamy zatem w Kościele wypisane od początku do końca, ze wszystkimi szczegółami, w co mamy wierzyć, żeby nie odpaść od prawdy i trzymać się ortodoksji.
Nie znaczy to jednak, że skazani jesteśmy na szukanie prawdy po omacku lub – co byłoby równie straszne – na akceptowanie każdej opinii jako równie poprawnej. Od początku chrześcijanie głęboko wierzyli, że co prawda Pan nie wytyczył jasną linią granicy między herezją a ortodoksją, ale sam ją wytycza, za każdym razem, gdy jest to potrzebne, przez swój Kościół, przez wspólnotę, w której wiarę otrzymaliśmy i w której ją wyznajemy.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.