Nowy numer 13/2024 Archiwum

Uczucia w życiu duchowym. Pomagają? Przeszkadzają?

Czy kierowanie się emocjami w życiu duchowym to egzaltacja? Odpowiada ks. prof. Stanisław Zarzycki SAC, teolog duchowości.

Jarosław Dudała: Czy Ks. Profesor obawia się uczuć w życiu duchowym?

Ks. prof. Stanisław Zarzycki SAC:  Ja się nie obawiam, ponieważ wiele się na ten temat dowiedziałem dzięki różnym mistrzom. Ale wiem, że człowiek może się obawiać uczuć w życiu duchowym w tym sensie, że nasze życie jest czasem mniej, czasem bardziej uporządkowane.

Co to znaczy: nieuporządkowane?

To znaczy: poddane namiętnościom, takim jak: nienawiść, gniew, pycha, żądza, pożądliwość Jeśli któraś z nich zdominuje postawę człowieka, to wtedy rozum traci swoją siłę przekonania i człowiek postępuje - niestety - niedobrze.

Nie chce chyba Ks. Profesor powiedzieć, że dając człowiekowi uczucia, Pan Bóg zastawił na niego pułapkę?

Nie! Pan Bóg dał nam uczucia jako jeden ze składników naszego ludzkiego uposażenia. Do nich należy na pierwszym miejscu rozum, który nam daje zdolność poznania prawdy na płaszczyźnie naturalnej i otwarcia się na prawdy wiary na płaszczyźnie nadprzyrodzonej, metafizycznej. Kolejny element tego uposażenia to wola – ta piękna instancja, która pozwala nam wybierać dobro czy zło, pozwala decydować. Niektórzy mówią, że wola jest w nas władzą królewską...

A do czego w życiu duchowym potrzebne są nam uczucia?

Mogą spełniać wiele funkcji – pod warunkiem, że nie traktujemy ich w sposób wyemancypowany, ale jako harmonijnie współdziałające z rozumem i wolą.

Jakie to funkcje?

Według św. Franciszka Salezego, uczucia – a zwłaszcza miłość, która jest uczuciem par excellence, chociaż jest nie tylko uczuciem, bo jest też aktem woli – budzi w człowieku ducha, otwiera go na Pana Boga, sprawia, że on pragnie Boga. Wielkie pragnienia, które przeżywali święci, były wyrazem także ich bogatego życia uczuciowego. Zakładają one zarazem jakieś doświadczenie Boga i są wyrazem dążenia do zjednoczenia z Nim.

Po drugie, uczucia podnoszą ducha, dają człowiekowi siłę żywotną, witalną. Rozszerzają jego serce rozumiane w sensie biblijnym, jako duchowe wnętrze człowieka.  Gdy mamy wielkie pragnienia duchowe, otwieramy się na łaskę Bożą i wchodzimy w relację z Bogiem, także na płaszczyźnie duchowo-uczuciowej.

Ale najważniejszą rolę uczuć widziałbym w tym, że  nadają życiu duchowemu dynamikę. Spośród nich zwłaszcza miłość jest motorem życia duchowego. Jeśli ktoś kieruje się miłością i przeżywa ją w taki sposób, że chce odpowiedzieć na miłość Bożą, że poszukuje żywej relacji z Bogiem, to wtedy – jak mówi Franciszek Salezy –  miłość staje się życiem jego duszy. Wtedy jego duchowość nie jest martwa czy poddana stagnacji albo formalizmowi.

Z drugiej strony, rozum podpowiada np. uczestnikom modlitw we wspólnotach charyzmatycznych, że Bóg jest godzien wielkiej czci; ich wola decyduje, że chcą tę cześć Bogu oddać, a ich emocje reagują na to żywo. Mimo to, od innych wierzących słyszą, że są "nawiedzeni". Albo jeśli ktoś znajduje Boga w pełnej emocji sztuce, to słyszy, że to tylko bezwartościowa egzaltacja.

Rzeczywiście padają takie oskarżenia. One mogą być uzasadnione, ale nie muszą. Nieraz padają one ze strony tych, którzy kierują się duchowością intelektualną czy duchowością obowiązku. Nie rozumieją oni takich postaw, może nie mają wrażliwości uczuciowej i dlatego lekceważą trochę ten wymiar afektywny (emocjonalny) życia duchowego.

Z drugiej strony, bywa i tak, że rzeczywiście niektóre osoby wpadają w egzaltację, a potem ich postawa nie osiąga takiej spójności, która pozwala na łączenie modlitwy z życiem i wypełnianiem swoich obowiązków. Podlegają oni wahaniom afektywnym, zbytniemu falowaniu – wtedy taki zarzut byłby słuszny.

Jeśli nawet ktoś kieruje się duchowością obowiązku to słyszał pewnie o Norwidzie, który pisał, że "piękno na to jest, aby zachwycało – do pracy". A jeśli nie, to słyszał przynajmniej, że należy "służyć Bogu z weselem" i że "radosnego dawcę miłuje Bóg". Podkreślam słowa dotyczące emocji, żeby pokazać, że nawet pracy czy wypełnianiu obowiązków nie chodzi tylko o samą wolę i sam rozum.

Tak! Piękno, które nas pociąga, jest ważne w naszym życiu – także w życiu duchowym.

Piękno było za mało doceniane w duchowości zachodniej. O wiele mniej niż na chrześcijańskim Wschodzie. Tam ikona (używana w modlitwie) pełniła rolę elementu piękna pociągającego duchowo. U nas było tego mniej. Może dlatego jesteśmy na to piękno za mało wrażliwi?

Myślę jednak, że jeśli ktoś czyni postępy w życiu duchowym, to odkrywa piękno duchowe. Staje się coraz bardziej wrażliwy. Bo wrażliwość można w sobie kształtować. Jest takie przekonanie, że wrażliwość to cecha wrodzona – jedni ją mają, inni nie. Amadeo Cencini, włoski autor łączący pięknie teologię z psychologią, mówi, że wrażliwość to dyspozycja do przyjęcia wartości  i że człowiek w każdym wieku może swoją wrażliwość udoskonalić.

Spytam więc raz jeszcze: do czego są potrzebne uczucia w życiu duchowym? Jak to wygląda na różnych jego etapach?

One się przydają na każdym etapie.

Na każdym? Nie tylko na początku?

To temat na długi wykład. Odnosząc się do tego, co mówi św. Franciszek Salezy, mogę powiedzieć, że na każdym etapie one są ważne, ale rzeczywiście najszerzej opisuje on etap początkowy, na którym powinno dokonać się oczyszczenie i podstawowe uporządkowanie uczuć negatywnych, namiętności.

Najwięcej mówi o tym w kontekście modlitwy. Mówi o medytacji jako pierwszym czy drugim etapie modlitwy wewnętrznej. Inspiruje się tu mocno nauką św. Teresy z Avila. Mówi, że poprzez rozważania wydarzeń z życia Jezusa czy prawd z Pisma Świętego należy się tak usposobić i pozwolić, żeby Duch Święty wzbudził w nas pozytywne uczucia: miłość do Boga i bliźniego, skruchę, żal za grzechy, nadzieję, pragnienie czynienia miłosierdzia itd. Św. Franciszek Salezy mówi, że nie należy się spieszyć z medytacją myślną. Uważa, że nie jest rzeczą konieczną, żeby przemedytować jakąś prawdę, rzecz od początku do końca, ale – jeśli pojawiają się w nas uczucia duchowe – lepiej zatrzymać się. Radzi tak: „jeśli twój umysł znajduje upodobanie, światło, owoc w tym, co rozważasz, postępuj jak pszczoły, które nie opuszczają kwiatu, aż zbiorą miód”. To wyraźne nawiązanie do metody św. Ignacego Loyoli, ale akcent położony na uczuciowość jest jeszcze silniejszy. Chodzi o to, żeby ta uczuciowość się w nas rozbudziła. Wtedy duchowa dynamika dążenia do Boga staje się  silniejsza. Z tymi uczuciami trzeba łączyć postanowienia. Wtedy wola wkracza do medytacji i sankcjonuje pewne uczucia – te pozytywne, duchowe rodzące się na podłożu wiary i miłości do Boga. Mówi: "tak!" Popiera je. Wzmacnia tę postawę. A przez to odcina się od przywiązań, uczuć negatywnych, namiętności. W ten sposób dokonuje się w nas przezwyciężenie "starego człowieka", o którym pisze św. Paweł.

Ta metoda jest stale aktualna. To duchowość dla wszystkich.

Stanisław Zarzycki SAC, dr hab. teologii, emerytowany wykładowca KUL; autor kilku książek, m. in. "Rozwój życia duchowego i afektywność. Studium na podstawie pism  św. Franciszka Salezego"  (Wydawnictwo KUL, Lublin 2008) i wielu artykułów (w tym kilku o duchowości tegoż świętego), przez kilkanaście lat redaktor zeszytu piątego Roczników Teologicznych KUL, poświęconego teologii duchowości.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy