Nowy numer 17/2024 Archiwum

Co za noc!

Cudzichowie marzą w czasie modlitwy, Antonina Krzysztoń drałuje o świcie po Marszałkowskiej z lampionem, a Anioły jeżdżą białym busem. Hej, kolęda, kolęda!

Szósta rano. Marszałkowska tonie w mroku. W dali rozbłyska światełko. To Antonina Krzysztoń maszeruje na Roraty. W ręku trzyma lampion. Z zapaloną lampką mija zdumionych przechodniów, zaspane tramwaje, wchodzi bez skrępowania do sklepu. – To dla mnie rodzaj świadectwa – opowiada. – Po powrocie z kościoła stawiam lampę adwentową na stole i przygotowuję śniadanie. Co rok z przyjaciółmi i znajomymi spotykamy się przed świętami na robieniu ozdób świątecznych. To supersprawa! Jest olbrzymi stół, przychodzą i młodsi, i starsi. Siadamy, gadamy, czasem puścimy jakąś muzykę i robimy ozdoby na choinkę. Z włóczek, słomek, drucików, bibułek, papierków. Wiele z nich staje się później maleńkimi prezentami, którymi można obdarować znajomych. To świetny pomysł na spotkanie. Aha, w tle nie ma absolutnie żadnej telewizji!

– Każdy, kto przychodzi do nas na wigilię, przynosi jakąś potrawę. To ważne, bo nie jest tak, że cały dom jest na naszej głowie, a gospodyni nie ma czasu, by wyjść z kuchni. Każdy przynosi to, w czym jest dobry. Bardzo ważny jest dla nas wystrój pokoju, w którym odbywa się wieczerza. Na wielu przyczepionych do ścian żyłkach zawieszamy mnóstwo gwiazdek, wyciętych z papieru i oklejonych złotkiem. Gdy zgasi się światło, a zapali świece, zaczynają ślicznie „tańczyć” i lśnić. Mamy niebo nad głowami! To robi ogromne wrażenie, zwłaszcza na tych, którzy przychodzą po raz pierwszy. Choinka, niezależnie od stanu finansów, musi być duża i prawdziwa. Pod drzewko daję zawsze bardzo dużo siana. Na parapetach leżą gałązki iglaków, więc w domu pachnie jak w lesie.

– Ktoś mógłby pomyśleć, że śpiewa kolędy w leśniczówce, a nie w centrum rozpędzonej Warszawy – przerywam. – Gdy przed rokiem przeprowadzałem z Tobą wywiad, ściskałaś w ręku figurkę Dzieciątka, dar od Małych Sióstr Jezusa. Dlaczego ta drobina jest dla Ciebie taka ważna? – Bo ten Jezus przypomina mi chlebek! Mały okruszek – zapala się wokalistka. – Ja kocham rzeczy, które ktoś zrobił samodzielnie. Poza tym jest w nim rys ikony. Wierzę, że jest to forma modlitwy sióstr i dlatego ta figurka jest jakby przebóstwiona. Jest w niej serce. – Po czytaniu Pisma, wieczerzy i śpiewaniu kolęd jest u nas w domu czas na… występy. To świetna sprawa. Każdy musi coś przygotować. Ja nie mogę śpiewać, bo zajmuję się tym na co dzień. Muszę zrobić coś innego. Ostatnio przebrałam się za babcię i opowiedziałam bajkę (śmiech). Są i pantomimy, i teatrzyki, i granie na instrumentach, i scenki o tym, jak moja rodzinka wyjeżdża rano do pracy. Jest w tym sporo improwizacji. To nie wymaga dużego przygotowania, a daje nam wszystkim ogromną radochę – mówi Antonina Krzysztoń.

– Niezwykle ważna dla mego życia osoba, Mieczysława Faryniak, zwana „mistyczką ze Skałki”, szła kiedyś przez Kęty, gdy nagle usłyszała pięknie wyśpiewaną kolędę – opowiada Antonina. – Przystanęła wzruszona, a potem ruszyła jej śladem. Okazało się, że nucił ją przy pracy szewc. Pracował przy małej szopce, która stała na ziemi i pięknie się kręciła. Szewc adorował ją. Pani Mieczysława prosiła, by jej ją podarował, ale nie chciał się zgodzić. Zrobił jej jednak podobną. I ona potem – już na Spiszu – woziła tę szopkę na sankach. Po domach. Stawiała ją w góralskich chałupach na umytej podłodze, a gospodarze gromadzili się wokół niej, śpiewali kolędy i adorowali.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy