Nowy numer 17/2024 Archiwum

Ratujcie Titanica

Nadużywane słowa przestają znaczyć cokolwiek. Wykorzystywane bez umiaru i właściwej oceny sytuacji – mocno osłabiają rzeczywistość, którą mają stwarzać. Od dłuższego czasu dzieje się tak m.in. ze słowem impeachment w Stanach Zjednoczonych.

Dosłownie oznacza ono postawienie kogoś w stan oskarżenia. W anglosaskiej tradycji politycznej wiązało się zawsze z pociągnięciem do odpowiedzialności konstytucyjnej polityka sprawującego najwyższe stanowisko w państwie. W praktyce amerykańskiego systemu oznacza procedurę, której celem jest usunięcie prezydenta z urzędu. Prawdziwa polityczna broń atomowa. Jeśli jednak trzymać się tej analogii, to powinna służyć głównie jako straszak, a nie stosowana na co dzień amunicja. Tymczasem co najmniej od czasów Billa Clintona można odnieść wrażenie, że impeachment stał się w USA zwykłą bronią używaną przez przeciwników politycznych urzędującego prezydenta. Inaczej mówiąc: procedura, zarezerwowana dla najcięższych przypadków nadużyć czy przestępstw, które dyskwalifikują głowę państwa, przeobraziła się w narzędzie zastępujące wszelką inną krytykę czy nawet pociąganie do odpowiedzialności. Tak było za prezydentury Billa Clintona, kiedy to afera obyczajowa z jego udziałem stała się pretekstem do wszczęcia impeachmentu. Podobnie było z Donaldem Trumpem, który w oczach amerykańskiej lewicy „zasługiwał” na impeachment już z powodu samego faktu, że został wybrany na prezydenta. A późniejsze decyzje miliardera w Białym Domu sprawiały, że impeachment stał się celem życia opozycyjnych demokratów. Oczywiście po drodze pojawiło się na tyle dużo wątpliwości co do różnych powiązań i działań Trumpa, że procedura impeachmentu wydawała się czymś pożądanym, by sprawy wyjaśnić. W żadnym jednak przypadku nie udało się udowodnić Trumpowi zarzucanych mu nadużyć.

Czy pojawiające się obecnie nawoływania do impeachmentu Joe’a Bidena można ustawić w tym samym szeregu nadużywania tego słowa i procedury? Oskarżenia o fatalne decyzje i poważne błędy przy wycofywaniu amerykańskich wojsk z Afganistanu, które naraziły na śmierć kolejnych żołnierzy, a nawet o zdradę, polegającą na pozostawieniu w rękach talibów amerykańskiego sprzętu i list nazwisk współpracowników – to nie są małe rzeczy. Zwłaszcza że powiększają skalę porażki USA w Afganistanie (choć decyzję o wyjściu, pamiętajmy, podjął jeszcze D. Trump, podpisując układ z talibami). Co więcej, wpisują się w cały styl sprawowania urzędu przez Bidena. Można więc chyba zaryzykować stwierdzenie, że w tej sytuacji ewentualny impeachment nie byłby już tylko inicjatywą przeciwników politycznych prezydenta. Możliwe, że postawienie w stan oskarżenia Joe’a Bidena to ostatnia deska ratunku dla tonącego w niemocy mocarstwa. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny