W czasach, gdy Kościół traci zaufanie większości Polaków, a w mediach królują słowa „kryzys” i „upadek”, wciąż są tacy, którzy – wbrew światu – wybierają seminarium. Nie z sentymentu, nie z przyzwyczajenia, lecz dlatego, że – jak mówią – „Bóg wciąż woła”. I to może być dziś największy znak nadziei: że Jego głos wciąż ktoś słyszy.
29.10.2025 19:12 GOSC.PL
Tak, to prawda – seminaryjne korytarze są dziś cichsze niż kiedyś. Ale mimo to Polska wciąż pozostaje europejskim liderem powołań. W tym roku akademickim wstąpiło 289 kandydatów, a w formacji pozostaje 1453 alumnów. Mało? Być może. Ale w epoce, gdy w wielu krajach seminaria zamieniają się w muzea, sam fakt, że w Polsce wciąż rozbrzmiewa śpiew jutrzni, brzmi jak pieśń nadziei.
Dzisiejsi klerycy to nie chłopcy wychowani w przesadnej pobożności ani „uciekinierzy od życia”. To często absolwenci uczelni, ludzie po przejściach, po pracy, po podróżach. Wiedzą, z czego rezygnują. Spośród sześciu, którzy w tym roku zgłosili się do wrocławskiego seminarium, dwóch ma już dyplom i doświadczenie zawodowe, a wszyscy pochodzą z miast. W świecie, który promuje sukces i samorealizację, taka decyzja wygląda jak anachronizm. A może raczej – jak znak autentyczności. Bo dziś powołanie to nie tradycja, lecz świadomy wybór. Nie konformizm, lecz sprzeciw wobec kalkulacji.
Kapłaństwo dziś nie jest ucieczką od świata. To wejście w jego najciemniejsze zaułki. Młodzi wiedzą, że Kościół nie ma dziś łatwego czasu – widzą raporty, słyszą komentarze, znają wątpliwości swoich rówieśników. A jednak idą. Nie dlatego, że Kościół jest idealny. Ale dlatego, że mimo wszystko wierzą, iż ma sens.
Może właśnie teraz rodzi się kapłaństwo oczyszczone z triumfalizmu – spokojniejsze, bliższe, bardziej ludzkie. Takie, w którym ksiądz nie jest autorytetem z urzędu, lecz z miłości. Jak pisał Benedykt XVI, kapłan nie ma narzucać swojej drogi, lecz pozwolić, by to Chrystus posługiwał się nim jak narzędziem. Trudne? Bardzo. Ale dziś kapłaństwo to już nie splendor, lecz służba. Nie sukces, lecz wierność. Nie tłum, lecz spotkanie. I może dlatego właśnie jest tak prawdziwe.
Współczesny ksiądz musi być tam, gdzie są ludzie – również w sieci. Wielu z nich prowadzi kanały na YouTube, podcasty, profile w mediach społecznościowych. Internet stał się nową amboną. Ale i pułapką. Bo łatwo tu głosić siebie zamiast Ewangelii. Dlatego nowe pokolenie duchownych stoi przed trudnym zadaniem: mówić o prostocie Dobrej Nowiny w świecie, który kocha spektakl.
Każdy kleryk, który dziś mówi Bogu „tak”, idzie pod prąd. Sprzeciwia się logice wygody i relatywizmu. To buntownik w świecie, który mówi: „żyj dla siebie”. I choć liczby nie są imponujące, to z tej małej mniejszości może wyrosnąć coś wielkiego – Kościół prostszy, prawdziwszy, bardziej ewangeliczny. Bo powołanie zawsze było cudem. Nawet – a może zwłaszcza – w czasach, gdy cuda wydają się nie na miejscu.
Dlatego właśnie drodzy klerycy: niech nie zabraknie wam odwagi, gdy świat będzie mówił, że to się nie opłaca; niech codzienność w seminarium nie staje się rutyną, lecz drogą odkrywania Boga w ciszy; niech każdy poranek przypomina wam, że zostaliście powołani nie po to, by błyszczeć, lecz by świecić – cichym, stałym światłem. Bo Kościół przyszłości potrzebuje właśnie was: zwyczajnych, wiernych, prawdziwych.
Tłumy na seminaryjnych korytarzach to (póki co) przeszłość. To jednak wcale nie oznacza, że Kościół nie ma przyszłości.
Jakub Szymczuk /Foto Gość
Karol Białkowski
Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia teolog o specjalności Katolicka Nauka Społeczna, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Wieloletni prezenter i redaktor wrocławskiego Katolickiego Radia Rodzina, korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, a od 2011 roku dziennikarz „Gościa”. Przez prawie 10 lat kierował wrocławską redakcją GN.