Gdy jest za późno na cud. O drodze do Emaus mówi dr Maria Miduch

Podoba mi się Jezus, który przychodzi z delikatnością. Który nie objawia siebie od razu. Który czyni cuda, gdy po ludzku wydaje się, że wszystkie szanse są stracone. To jest wielka nadzieja, którą chcę żyć - mówi biblistka dr Maria Miduch.


Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.

Jarosław Dudała: Pismo Święte mówi, że z Jerozolimy do Emaus było 60 stadiów. To około 12 km. Niby niewiele, ale dla uczniów, którzy szli do Emaus po Zmartwychwstaniu, to była droga najdłuższa z możliwych – od rozpaczy do nadziei.

Dr Maria Miduch: Może i była to droga długa, ale za to ze świetnym przewodnikiem. To właśnie jest sedno tej podróży. Nie chodzi o kilometry. Chodzi o to, kto ich prowadził.

Powiedziałabym też, że to nie była droga od rozpaczy, ale od zawodu do nadziei. Taka droga przebiega sprawnie, gdy się ma dobrego przewodnika. A Jezus jest najlepszym z możliwych.

A jednak, nawet idąc z Jezusem, uczniowie nie rozpoznali Go. Rozumiem, że Ciało uwielbione Chrystusa nie wyglądało dokładnie tak, jak to wcześniejsze, ale mimo wszystko jest to zaskakujące.

Jest w tym świetny zamysł Pana Boga. On chciał ich doprowadzić do przyjęcia prawdy o Zmartwychwstaniu poprzez sięgnięcie do Pisma. To wielka nadzieja dla nas wszystkich. Bo niewielu z nas ma takie doświadczenie, że spotkało Jezusa i wiedziało, że to jest Jezus. Ale każdy z nas może mieć doświadczenie podróży przez Pismo Święte po to, żeby na jej końcu rozpoznać Jezusa w najbardziej niespodziewanym momencie – czasem tak prostym, jak gest łamania chleba. Ale do tego trzeba przejść pewną drogę.

Rozpoznanie Jezusa było możliwe dzięki dwom elementom: dzięki Pismu i dzięki  łamaniu chleba, czyli Eucharystii. Oba te elementy są także dziś obecne w Kościele. To znaczy, że Chrystusa można rozpoznać w Kościele. Niby to oczywistość, ale z drugiej strony dla wielu współczesnych ludzi w tym właśnie tkwi trudność. Rozpoznanie Chrystusa w dzisiejszym Kościele to dla wielu wręcz absurd.

Bóg ofiarował Kościołowi sakramenty i to właśnie w nich – widzialnych znakach, niewidzialnej łaski możemy Go spotkać. Perykopa o drodze do Emaus świetnie pokazuje, że do rozpoznania Zmartwychwstałego potrzebna jest dobra katecheza biblijna i widzialny znak niewidzialnej łaski (łamanie chleba). Nam współczesnym też jest potrzebna spójność pomiędzy znakami sakramentalnymi a Pismem Świętym. Oczywiście, kiedy wgryziemy się w teologię sakramentów, to zobaczmy, że tak jest. Pytanie tylko, czy katecheza, która ma to ukazywać, jest prowadzona właściwie.

A jest?

Nie jest. Moim zdaniem katecheza, w tym katecheza dorosłych, w Kościele w Polsce leży. Bo czy jesteśmy przygotowywani, żeby rozpoznawać niewidzianą łaskę w widzialnych znakach? Dojrzałość chrześcijańska, do której powinna nas wychowywać katecheza, jest świadomą i zaangażowaną drogą spotkania ze Zmartwychwstałym. Przez Pismo Święte i przez sakramenty. I bardzo chcę tu podkreślić słowa: „świadomą i zaangażowaną”. To raczej bardziej postulat do (potencjalnych) słuchaczy niż do głoszących. Choć i głoszącym przydałoby się, by żyli tym, czego nauczają i szczerze się w to angażowali.

Uczniowie idący do Emaus musieli doświadczyć czegoś niezwykłego, skoro najpierw ciągnęli nogę za nogą, a potem – gdy już rozpoznali  Jezusa – mimo zmęczenia, nocą ruszyli z powrotem do Jerozolimy.

To, czego doświadczyli – a doświadczyli cudu – było dla nich niesamowitą dawką energii. Wcześniej musieli się czuć przytłoczeni tym wszystkim, co wydarzyło się w poprzednich dniach. Po ludzku patrząc, było o trzy dni za późno na cud. Ale dla Pana Boga to nie jest przeszkoda. Niesamowita radość prowadzi uczniów z powrotem do Jerozolimy po to, żeby mogli podzielić się tym doświadczeniem.

Co ciekawe, Ewangelia mówi, że oni już wcześniej słyszeli od kobiet o Zmartwychwstaniu, ale nie uwierzyli w nie. A nawet przerazili się. Do prawdziwej wiary potrzebne jest osobiste spotkanie ze Zmartwychwstałym, a nie opieranie się na tym, co mówi ktoś inny. Wiara to jest relacja. Ona jest potrzebna, by być prawdziwym świadkiem Zmartwychwstania.

Ale do tego też prowadzi jakaś droga. Możemy założyć, że nie otrzymamy wszystkiego naraz, że trzeba będzie pokonać trudności, doświadczyć zwątpienia. Pewnie będziemy też nieraz iść w zupełnie złą stronę.

Tak! Kiedy uczniowie opuszczają Jerozolimę, święta paschalne jeszcze trwają. Mogli już wrócić, to by nie było przekroczeniem prawa żydowskiego. Ale dlaczego nie zostali z całą resztą, żeby być we wspólnocie? Dlaczego uciekali, miotali się?

Jedno jest pewne: oni na tej drodze ucieczki pozwolili jednak odnaleźć się Jezusowi.

Nie ma nic złego w tym, że zadajemy pytania. Nie ma nic złego w tym, że wątpimy. Ważne, żebyśmy chcieli słuchać tego, co Bóg do nas mówi. On będzie mówił w bardzo różny sposób: przez słowa Biblii, ale i przez ludzi, których nam pośle. Pamiętajmy jednak, że istnieje prymat Słowa Bożego nad tym, co głosi człowiek. Najbardziej zjawiskowe kazanie, konferencja, wykład, jeśli nie prowadzą nas do Pisma Świętego, na dłuższą metę się nie sprawdzą.

Gdy zaproponowałem Pani udział w cyklu wywiadów na temat motywu drogi w Biblii, spontanicznie wybrała Pani Emaus jako temat naszej rozmowy. Dlaczego?

Bo mnie bardzo podoba się Jezus, który przychodzi z delikatnością. Który nie objawia siebie od razu. Który kieruje mój wzrok na Pismo – może dlatego, że jestem biblistą? To także dlatego, że Pan Bóg działa i czyni cuda, gdy po ludzku wydaje się, że wszystkie szanse są stracone. Że już nic nie może się zmienić. Pan Bóg jednak może to zrobić. To jest wielka nadzieja, którą chcę żyć i którą chcę przekładać na swoją codzienność.


Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała