Czy prezydent USA musi słuchać szefów Facebooka, Twittera czy Microsoftu, jeśli chce prowadzić jakąkolwiek wojnę?
Stany Zjednoczone nie są w stanie wygrać żadnej wojny bez wsparcia rodzimych koncernów technologicznych. Ta prosta i zarazem trudna do przyjęcia teza stała się ostatnio przedmiotem wielu burzliwych dyskusji w Stanach Zjednoczonych. Prosta – bo nie trzeba być specjalistą w nowinkach technologicznych, by rozumieć, że amerykański wywiad i armia są poniekąd bezbronne bez wsparcia ze strony gigantów rodem z kalifornijskiej Doliny Krzemowej. Trudna – bo dotąd nikt nie wyobrażał sobie nawet, że branża ta mogłaby odmówić rządowi amerykańskiemu współpracy. Albo że zaczęłaby stawiać jakieś warunki Białemu Domowi, jeśli ten zechce wykorzystać jej potencjał dla celów wojennych. Tymczasem okazuje się, że żadna siła nie jest w stanie zmusić właścicieli technologicznych gigantów do współpracy z rządem. Współpraca jest możliwa niemal wyłącznie dzięki dobrej woli i patriotycznym motywacjom. A jeśli ich zabraknie? Czy odmowa współpracy będzie oznaczała paraliż działania supermocarstwa?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina