Mistrz codzienności

Życiorys o. Wenantego Katarzyńca, franciszkanina konwentualnego, nie jest materiałem na film sensacyjny. Ale jako wzór rekomendował go sam św. Maksymilian Kolbe.

Choć w biografii o. Katarzyńca brak spektakularnych wydarzeń, to właśnie jego o. Kolbe wybrał na patrona jednego ze swoich dzieł – „Rycerza Niepokalanej”. Zmarłemu niespełna rok przed wydaniem pierwszego numeru pisma współbratu późniejszy męczennik z Auschwitz poświęcił dość obszerne wspomnienie, w którym nazwał go m.in. wzorowym zakonnikiem, najzdolniejszym z kleryków oraz „dzielnym szermierzem M. I.”, czyli Rycerstwa Niepokalanej. Kiedy indziej powiedział o ojcu Wenantym, że „czyny zwyczajne wykonywał nadzwyczajnie”. – Zawsze mnie fascynowało, że gdy przyglądamy się życiorysom świętych, obok nich widzimy innych świętych – mówi o. Andrzej Zając OFM Conv, dyrektor Instytutu Studiów Franciszkańskich.

Wyjątkowo młody magister

Józef Katarzyniec (Wenanty to jego imię zakonne) urodził się 7 października 1889 roku w ubogiej, chłopskiej rodzinie w Obydowie niedaleko Lwowa. Rodzice wysłali go do studium nauczycielskiego, jednak już wcześniej Józef poczuł powołanie do życia zakonnego. Rok przed zakończeniem studium pojawił się na furcie franciszkańskiego klasztoru. Został jednak odesłany – miał skończyć szkołę, a w międzyczasie nauczyć się łaciny. Kiedy ponownie poprosił o przyjęcie do zakonu, wszyscy byli zaskoczeni, jak dobrze w ciągu zaledwie roku udało mu się ją opanować. – To była pierwsza próba, która pokazuje, jak bardzo mu na tym zależało – mówi o. Andrzej Zając. – On miał świadomość, że Bóg go wzywa i zrobił wszystko, by zostać franciszkaninem.

W nowicjacie Wenanty zgłębiał tradycję zakonu św. Franciszka – w krakowskim seminarium był jednym z założycieli koła naukowego Zelus Seraphicus. Święcenia kapłańskie przyjął w 1914 roku w bazylice św. Franciszka w Krakowie, a jego pierwszą placówką był klasztor w Czyszkach koło Lwowa. Mimo słabego zdrowia godzinami spowiadał. Współbraci i wiernych ujmował skromnością, ubóstwem, spokojem, uprzejmością. Przejawiał wielki szacunek dla reguły i konstytucji zakonnych – przestrzegał dokładnie najdrobniejszych przepisów. – Nie silił się na rzeczy nadzwyczajne, ale zawsze miał świadomość, że wszystko może stać się „miłą Bogu ofiarą”, jeśli jest pełnione z miłością i zaangażowaniem – zaznacza o. Zając. Chyba właśnie dlatego mimo młodego wieku już po roku o. Wenanty został wybrany na magistra nowicjatu we Lwowie. Najmłodszymi zakonnikami opiekował się przez cztery lata, jednocześnie pełniąc funkcję magistra kleryków, wykładowcy filozofii, łaciny i greki. Poza klasztorem głosił konferencje i rekolekcje, odwiedzał chorych w szpitalu.

Natychmiast święty

W 1917 roku zachorował na hiszpankę, z której jednak udało mu się wyleczyć. Później dosięgła go gruźlica i mimo wypoczynku w Hanaczowie, a potem w Kalwarii Pacławskiej (tam też spędzał dużo czasu w konfesjonale) jego stan się pogarszał. Zmarł 31 marca 1921 roku w opinii świętości. Pierwszym biografem o. Wenantego Katarzyńca został młodszy brat o. Maksymiliana – o. Alfons Kolbe. W „Ułomkach z życia o. Wenantego Katarzyńca, franciszkanina” zebrał on m.in. świadectwa braci, którzy krótko po śmierci o. Katarzyńca doświadczali cudów za jego wstawiennictwem. Jeden z nich nadwyrężył się w czasie ciężkiej pracy i z powodu bólu nie mógł chodzić. Modlił się wtedy, jak zanotował o. Alfons Kolbe: „Ojcze Wenanty, tyle mi o tobie naopowiadali, że cię już uważam za świętego. Jeżeli jesteś naprawdę w Niebie, to proszę cię, wstaw się za mną!”. Następnego dnia wstał z łóżka i razem z innymi udał się na wspólne modlitwy.

„Podaję do wiadomości, że moja koleżanka przez trzy miesiące leczyła się na oczy, a nic jej żadne lekarstwa nie pomagały. Nareszcie udała się z prośbą do o. Wenantego i po tygodniu otrzymała uzdrowienie oczu. Obiecała dać na Mszę Świętą dziękczynną, która została odprawiona u franciszkanów w Krakowie. Drugi przypadek dołączam. Moja bliska krewna dwa lata temu była u spowiedzi. Poleciłam ją o. Wenantemu i wyspowiadała się w czasie wielkanocnym. Wszystko to niech będzie na większą chwałę Bożą, Matki Najświętszej i na cześć o. Wenantego, którego opiece się polecam” – to świadectwo Zofia Listwan z Suchej (rok 1923, dwa lata po śmierci o. Katarzyńca), również zanotowane przez o. Kolbego.

Ojciec Wenanty działa dziś w sprawach mniejszych i większych. Ojciec Andrzej Zając wspomina, że jego postacią zachwycił się na początku swojej drogi zakonnej, często modlił się przy jego grobie w Kalwarii Pacławskiej. Od tej pory zaraża innych znajomością ze skromnym franciszkaninem – także swoją młodszą siostrę. – Kiedy ja byłem w nowicjacie, ona chodziła do szkoły podstawowej. Opowiedziałem jej o Wenantym, a ona postanowiła go „sprawdzić”, prosząc o pomoc na klasówce – ze śmiechem wspomina o. Zając. – Mnie zawsze załatwia miejsce parkingowe, o które w Krakowie nie jest łatwo – dorzuca.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Miłosz Kluba