Aktor umie zagrać intelektualistę. Zmarszczy brwi, w zamyśleniu zawiesi głos. Ale sumieniem narodu przez to się nie stanie.
15.11.2012 10:29 GOSC.PL
- My Polacy nie mówimy o sobie źle. Jest Skrzetuski, Wołodyjowski, Powstanie Warszawskie, Styczniowe… Przywiązywaliśmy dzieci pod Cedynią jako tarcze i to jest super. To jest najlepsze, co mogło Polskę spotkać – powiedział „Stopklatce” odtwórca jednej z głównych ról w „Pokłosiu”, Maciej Stuhr. I jeśli za chwilę powie, że to był jego kolejny skecz, to mu uwierzę. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić, żeby osoba wykształcona popełniała tak kardynalne błędy, jeśli chodzi o przytaczanie faktów historycznych. Lub była na tyle arogancka, by mimo oczywistej ignorancji, pozować na eksperta od polityki historycznej. Bo publicznie pomylić bitwę pod Cedynią z oblężeniem Głogowa, tarcze z maszynami oblężniczymi i Polaków z Niemcami może jedynie albo nieuważny uczeń szkoły podstawowej, albo człowiek święcie przekonany o swojej nieomylności.
Od wielu lat dziennikarze sięgają po szeroko rozumianych „ludzi kultury” – muzyków, malarzy, pisarzy – by wypowiadali się na przeróżne tematy nie związane z ich profesjami: a to na temat polityki, a to religii, medycyny, czy ogólnej kondycji społeczeństwa. Fraza „Polacy są…” jest stwierdzeniem prawdopodobnie najczęściej używanym przez osoby publiczne nie będące jednocześnie socjologami. Aktor to zawód specyficzny. Osoba go uprawiająca, potrafi wcielić się w różne role. Ojca, matki, żony, kochanki, żołnierza, lekarza i spadochroniarza. Także intelektualisty. To zmarszczy brwi, to ściągnie usta… w zamyśleniu zawiesi głos, okazując dystans wobec omawianej kwestii zamarkuje lekki uśmieszek. Takich intelektualistów sprzed kamery lub z teatralnej sceny mamy na pęczki – choćby Krystynę Jandę, która chciała wypisać się ze swojej ewangelickiej wspólnoty po tym, gdy przełożony zakonny nałożył na ks. Adama Bonieckiego zakaz wypowiadania się w mediach, lub wytrawny politolog Jacek Poniedziałek, który udzielił długaśnego wywiadu „Newsweekowi” na temat poglądów obecnego premiera na stosunki państwo-Kościół („Tusk klęka przed sutanną”). Teraz dołączył do nich Maciej Stuhr.
Aktor ten już dawno wyrósł z roli syna swojego ojca – i, trzeba mu oddać, w działalności aktorskiej i kabaretowej ma wyrobioną markę. Potrafił do łez rozśmieszyć swoimi parodiami Stanisława Soyki czy Gustawa Holoubka, do historii przeszedł kreacjami w kultowych filmach „Chłopaki nie płaczą”, czy „Baśń o ludziach stąd”. Ale tak jak Bronisław Wildstein nigdy nie będzie słynną baletnicą, tak Maciej Stuhr nie będzie sumieniem narodu. Dobrze by było, gdyby sobie to uświadomił – a być może przede wszystkim gdyby uświadomili sobie to dziennikarze, którzy nieustannie zadając ludziom kina zbyt trudne pytania narażają ich na kompromitację.
Stefan Sękowski