Opublikowane właśnie badania mówią, że prawie połowa z nas planuje oszczędzać na świętach. I bardzo dobrze – to świetna okazja, by przypomnieć sobie, że o jakości Bożego Narodzenia nie decyduje długość paragonu, lecz to, co naprawdę warto przygotować: serce.
Co roku o tej porze zaczyna się ten sam rytuał: kalkulatory w dłoń, listy zakupów na lodówce, promocje, koszyki, koszyczki i wielkie wózki. W tle – choinki w sklepach, dżingiel świąteczny w radio, presja, by kupić, przygotować, wydać. I właśnie w takiej chwili pojawia się badanie, które mówi, że 49,8 proc. Polaków planuje w tym roku oszczędzać bardziej niż przed rokiem (badania UCE Research i Shopfully Poland). Nie dziwi to, bo życie drożeje, a inflacyjny oddech mimo spadku wciąż czujemy na plecach. Ale jedna myśl powinna nas zatrzymać: czy to naprawdę problem, że wydamy mniej? Czy raczej szansa, by wreszcie zacząć świętować mądrzej?
Ekspert komentujący dla PAP wyniki sondażu wyjaśnia, że blisko połowa z nas chce racjonalizować wydatki, a ci, którzy nie zamierzają ograniczać budżetu, robią to z przywiązania do tradycji i… standardu świątecznego, który należy utrzymać. No właśnie: standardu. Jakby Boże Narodzenie było usługą premium, którą trzeba wykupić w odpowiedniej wersji...
Tymczasem wśród oszczędzających 36,6 proc. deklaruje, że zetnie wydatki „na wszystkim po trochu”: jedzenie, ozdoby, alkohol, prezenty. Kobiety – częściej niż mężczyźni. Młodzi dorośli – częściej niż starsi. Mieszkańcy małych miejscowości – częściej niż wielkich miast. I choć statystyka lubi porządkować świat, to akurat ta porządkuje nam coś jeszcze: uświadamia, jak bardzo przywykliśmy do myślenia o świętach przez pryzmat portfela.
Kiedy święto staje się eventem
Trudno nie zauważyć, że dziś wielu świętuje głównie… świętowanie. Bo tak wypada. Bo jest wolne od pracy. Bo są lampki i „Kevin” w telewizji. Bo to miła tradycja, niewymagająca większej refleksji. Tymczasem świętowanie to nie tylko planowanie, dekorowanie, kupowanie, organizowanie itp. Boże Narodzenie powinno się przeżyć. Tymczasem pogubiliśmy kolejność: najpierw prezenty, później pierogi, dalej choinka, na końcu – jeśli starczy sił – Pasterka. Trudno się dziwić, że gdy w sklepach ceny rosną, rośnie i nasze napięcie. Jakby od wysokości kwoty na paragonie zależało, czy Pan Jezus w ogóle zechce się narodzić.
czytaj także:
A przecież z perspektywy wiary to absurd. Chrześcijaństwo od dwóch tysięcy lat powtarza coś, co współczesnej kulturze wciąż nie chce się mieścić w głowie: Najważniejsze nie kosztuje nic. Bóg przychodzi na świat nie w pałacu, nie w domu klasy średniej, nawet nie w skromnej chacie, ale w stajni – miejscu tak tanim, że nie mieściłoby się w żadnym budżecie świątecznym. Banał? Zapewne, ale wciąż aktualny.
Jeśli więc ktoś naprawdę chce świętować Boże Narodzenie, niech zacznie od tego, co darmowe: pojednanie, obecność, modlitwa, wspólny czas, uważność. Od tego, co się nie psuje i nie traci wartości, nawet gdy prąd drożeje.
Jeszcze mamy czas
I to jest może najważniejsza wiadomość, która ginie w natłoku procentów, statystyk i komentarzy ekspertów: mamy jeszcze czas. Do Wigilii jest około półtora tygodnia. Wystarczająco dużo, by nie wpaść w panikę zakupową i nie uznać, że już za późno na uporządkowanie tego, co naprawdę ważne. Najbliższych kilka dni to czas, by: zaplanować nie menu, ale pojednanie; pomyśleć nie o ilości prezentów, ale o jakości relacji; przygotować nie tylko dom, ale przede wszystkim serce; zadać sobie pytanie: „co ma się narodzić we mnie?”.
Trwający Adwent to wciąż czas łaski, a nie wyścigu. Czas ciszy, którą można jeszcze uratować, zanim przykryją ją świąteczne „jingle bells”. Czas, który można dobrze wykorzystać, jeśli tylko przestaniemy traktować święta jak projekt logistyczny.
No i jeszcze jedna refleksja. Oszczędzanie nie musi oznaczać uboższego świętowania. Może się okazać wręcz przeciwnie – że przestajemy kupować na zapas rzeczy, które mają nam stworzyć atmosferę, a zaczynamy tę atmosferę tworzyć sami. Że mniej czasu spędzamy w sklepach, a więcej przy stole. Że zamiast pytać: „co komu kupić?”, pytamy: „komu brakuje mojego czasu?”.
W całym tym świątecznym zamieszaniu warto pamiętać, że Boże Narodzenie to nie konkurs na najlepiej oświetlony dom i nie ranking hojności. To nie festiwal „kto wyda najwięcej”, ani „czy zmieścimy się w standardzie”. To święto przyjścia na świat Tego, który w ogóle nie potrzebował żadnych zakupów, by uczynić ludzi szczęśliwymi.
Może więc tegoroczne badanie to nie sygnał kryzysu, ale… zaproszenie? Zaproszenie, żeby zdjąć z barków ciężar, który sami sobie włożyliśmy. Żeby wrócić do sedna. Żeby odkryć, że święta mogą być udane nie dlatego, że wydaliśmy dużo albo mało, ale dlatego, że przyszła Miłość, której nie da się kupić ani zamówić w promocji.
Bo jeśli Boże Narodzenie ma nas czegoś uczyć, to chyba właśnie tego: że najpiękniejsze prezenty nie mieszczą się pod choinką, tylko w sercu.
Zakupy są ważne, ale nie najważniejsze.
unsplasch
Karol Białkowski
Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia teolog o specjalności Katolicka Nauka Społeczna, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Wieloletni prezenter i redaktor wrocławskiego Katolickiego Radia Rodzina, korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, a od 2011 roku dziennikarz „Gościa”. Przez prawie 10 lat kierował wrocławską redakcją GN.