Bóg sobie bez świadków Ewangelii poradzi, ale my sobie bez świadczenia o Nim nie poradzimy.
Jako że od 14 lat uczestniczę w życiu wspólnoty ewangelizacyjnej, mam też przywilej częstego oglądania najcudowniejszych rzeczy, jakie mogą się człowiekowi przytrafić: nawróceń. I to nie takich tam na chwilę, pod wpływem emocji – choć emocje zazwyczaj chwili przełomu towarzyszą. Gdy na przykład twardy facet, deklarujący niepodatność na wzruszenia, podczas modlitwy wybucha niepohamowanym płaczem, to znak, że wraz ze łzami wypłukuje się z niego to wszystko, co było mroczne w jego życiu. I zaczyna się nowy etap, w którym trwale zmienia się sposób myślenia, a za nim priorytety i styl życia. Podobne doświadczenia wiele razy nasuwały mi myśl, że to nie żadna „laicyzacja” wykrusza wiernych z Kościoła, tylko brak wiary tych, którzy w Kościele są. Jak nie wierzą, to i nie świadczą o wierze, a jak nie świadczą, to i nie pociągają.
Nie żeby ci ludzie zupełnie nie wierzyli. Wierzą, ale nie jest to wiara sprawiająca cuda – a największym cudem jest przejście od posługiwania się Bogiem do służenia Mu. Taki cud jest owocem osobistego spotkania Chrystusa, co zazwyczaj ma związek ze spotkaniem ludzi, którzy już Go spotkali. Ktoś taki ma potrzebę o tym mówić, bo chce, żeby inni też odkryli tę cudowną świadomość bycia kochanym przez Boga. On sam widzi, że nie dorównują temu żadne ludzkie zaszczyty, żadne pieniądze i żadne przyjemności. To jest misyjny zapał, zaszczepiony przez Ducha Świętego w pakiecie z nawróceniem.
Nie chcę powiedzieć, że przyszłość Kościoła zależy tylko od postawy wiernych, ani że bez naszego zaangażowania Pan Bóg sobie nie poradzi. Poradzi sobie. Widzimy to właśnie choćby w krajach Zachodu, gdzie po dekadach prania mózgów preparatem samowystarczalności i hedonizmu ludzie, i to młodzi, nagle masowo odkrywają piękno wiary i proszą o chrzest. Jak to możliwe? Cóż – Jezus na żądanie, żeby jego uczniowie przestali publicznie wielbić Boga, mówi: „Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19,40).
Zdaje się, że właśnie wołają – ale to nie znaczy, że nam wolno siedzieć cicho.
KRÓTKO:
Myślozbrodnia
Kanadyjscy politycy przygotowują ustawę, na mocy której z krajowego kodeksu ma zniknąć ochrona prawna dla wypowiedzi opartych na wierze. Dotychczasowe ustawodawstwo zabraniające „podżegania do nienawiści wobec jakiejkolwiek rozpoznawalnej grupy” przewiduje wyjątek dla osób, którzy głoszą poglądy oparte na religii lub tekstach religijnych. Wyjątki te mają zostać usunięte w ramach nowelizacji przepisów o „mowie nienawiści”.
Środowiska konserwatywne sprzeciwiają się projektowanym zmianom, wskazując, że symbole i czyny, które mają być uznane za karalne, są „już nielegalne”. Zwracają także uwagę, że nowelizacja, obniżając prawny próg definicji nienawiści, zagraża wolności słowa i ogranicza legalne formy ekspresji.
Cóż, Kanada nie jest pierwszym krajem, który próbuje naprawiać ludzi, zakazując im mówienia tego, co myślą. Problem w tym, że za tym zawsze szedł zakaz myślenia nie tak, jak władza chce i nakaz myślenia tak, jak każe.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.