Fragment Listu do Rzymian, który słyszymy w liturgii drugiej niedzieli Adwentu, stanowi zakończenie wywodu apostoła Pawła na temat potrzeby wzajemnej wyrozumiałości dla odmiennych poglądów i unikania tego, co gorszy.
Fragment Listu do Rzymian, który słyszymy w liturgii drugiej niedzieli Adwentu, stanowi zakończenie wywodu apostoła Pawła na temat potrzeby wzajemnej wyrozumiałości dla odmiennych poglądów i unikania tego, co gorszy. Chodziło głównie o mało dziś ważną kwestię dotyczącą tego, co wolno, a czego nie wolno chrześcijaninowi jeść. Czy w menu wyznawcy Chrystusa mogą znajdować się same jarzyny, czy wolno mu spożywać też mięso? To pytanie jest pokłosiem sporu o to, czy i do jakiego stopnia chrześcijanie powinni zachować prawo Starego Testamentu. Wprawdzie nie zakazywało ono jedzenia mięsa, ale to dostępne w Rzymie mogło nie być koszerne albo mogło pochodzić z jakiejś ofiary składanej bożkom. Paweł nie opowiada się po żadnej ze stron. Radzi, by swoim postępowaniem – czy to jedzeniem mięsa, czy niejedzeniem – nikogo nie gorszyć, zwłaszcza słabych w wierze. Jest zdania, że „my, którzy jesteśmy mocni w wierze, powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne”. I wskazuje na Chrystusa, który przyjął na siebie urągania złorzeczących Bogu, odnosząc do Niego fragment Psalmu 69. To dlatego czytany tej niedzieli fragment rozpoczyna się od wzmianki o tym, „co niegdyś zostało napisane”. Chrześcijanie powinni przyjmować taką postawę, którą wskazują Pisma, a jednocześnie mogą czerpać pociechę i nadzieję, jakie te Pisma niosą. Powinni wzorować się na Chrystusie, odnosząc do siebie pozytywne uczucia. I zgodnie, „jednymi ustami” powinni wielbić Boga. Nie dzielić, nie rozróżniać, ale przygarniać. Tak Jak Chrystus przygarnął do Kościoła i Żydów, i pogan – pierwszym ukazując Boga wiernego obietnicom złożonym ich ojcom, a drugim okazując miłosierdzie przez oferowanie zbawienia, które mogą osiągnąć dzięki wierze w Niego.
Spory sprzed dwóch tysięcy lat są dla nas raczej mało zajmujące. Ale problem dzielenia wierzących z powodu, obiektywnie patrząc, błahostek pozostał. Wydaje się nawet, że w ostatnich latach się nasilił. Na przykład gdy chodzi o sposób przyjmowania Komunii, trzymanie się litery tego, co stare, albo podejście do nowych ruchów w Kościele. Sporo też mamy „tropicieli” niewierności, doszukujących się ich w każdym, kto „nie z nami”, i chętnie rzucających z różnych medialnych ambon anatemami. I tych, którzy wprowadzaliby jedność przez wyrzucenie trochę inaczej myślących. To nie jest postawa godna uczniów Chrystusa. Powinniśmy się skoncentrować na tym, by „zgodnie, jednymi ustami wielbić Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Bo czy to, co nas dzieli, jest z perspektywy sedna naszej wiary warte waśni?
Andrzej Macura W II czytaniu