Aukcja artefaktów z Auschwitz i Katynia oraz kolejne przekłamania o „polskich obozach” pokazują jedno: pojednanie nie zwalnia z czujności. Gesty przyjaźni przeplatają się bowiem z potknięciami, które po prostu bolą. Czy po 60 latach od historycznego orędzia polskich biskupów do niemieckich wciąż potrafimy iść razem?
Co jakiś czas powraca to same pytanie: czy Polska i Niemcy są już naprawdę pojednane? Zwykle odpowiadamy na nie odruchowo – że tak, przecież minęło osiemdziesiąt lat od wojny, jesteśmy w Unii, młode pokolenie wymienia się stypendiami, a po obu stronach Odry powstało więcej mostów niż kiedykolwiek wcześniej. Ale potem przychodzi jakaś wiadomość z nagłówków i cała ta piękna opowieść robi efekt „przepraszam, co?”.
Ostatnio takim momentem była planowana aukcja artefaktów z Auschwitz, Majdanka i pamiątek po ofiarach Katynia. W niemieckim domu aukcyjnym Felzmann ktoś uznał, że wystawienie na sprzedaż listu więźnia o jednym z najniższych numerów z Auschwitz za 500 euro to nie problem moralny, tylko okazja kolekcjonerska. Podobnie jak karta z kartoteki Gestapo czy gwiazda Dawida z Buchenwaldu. Dla nas – bluźnierstwo. Dla nich – „wkład prywatnych kolekcjonerów w badania historyczne”.
Dopiero szybka reakcja polskiej dyplomacji, MSZ, minister kultury i prezydenta sprawiła, że aukcję zdjęto. Ale niesmak pozostał. Nie pierwszy raz zresztą. Bo pojednanie pojednaniem, ale dlaczego w roku 2025 wciąż trzeba tłumaczyć, że pamięć o ofiarach Zagłady nie jest towarem?
Chwilę później Instytut Pileckiego musiał interweniować w sprawie niemieckiego portalu edukacyjnego, na którym znów pojawiło się słynne określenie „polskie obozy koncentracyjne”. I jeszcze dodano narrację o „katolickim antysemityzmie ułatwiającym nazistom eksterminację”. To już nie tylko skrót myślowy. To powtarzanie z grubsza tych samych błędów, które – wydawało się – od dawna i wielokrotnie wyjaśniono.
Z jednej strony mamy więc konstruktywne gesty, a z drugiej – takie „niefrasobliwości”, które działają jak otarcie świeżej blizny.
A jednak… trzeba uważać, by nie pomylić pojednania z bezkonfliktowością. Pojednanie nie znaczy, że nic nas już nigdy nie poruszy. Oznacza coś innego: że mimo trudnych spraw ciągle wracamy do stołu, że reagujemy, kiedy trzeba reagować, że nie udajemy, iż historia nas nic nie obchodzi. I że potrafimy dostrzec sens w gestach, które wymagają więcej niż jednego oddechu.
Sześćdziesiąta rocznica orędzia biskupów polskich do niemieckich – tego, w którym padły słowa „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – przypomina, że pojednanie nie zaczęło się od zmiany przepisów ani podpisów pod traktatami, tylko od aktu odwagi moralnej. To nie politycy pierwsi wyciągnęli rękę. Zrobili to biskupi, na długo zanim ktokolwiek w Europie Zachodniej chciał słuchać o polskiej perspektywie.
Arcybiskup Bolesław Kominek pisał ten list jako człowiek, który wojny nie przeżył zza biurka. A jednak odważył się zaproponować wizję przekraczającą logikę odwetów, strat i rachunków krzywd. Wizję, która – jak dziś przypomina metropolita wrocławski, abp Józef Kupny – nawet sześć dekad później brzmi zaskakująco aktualnie.
Bo relacje polsko-niemieckie znów są na zakręcie. Raz potykamy się o aukcję, raz o błędne sformułowanie w szkolnym portalu, raz o polityczne spory o reparacje. Ale właśnie dlatego warto wracać do tamtego zdania: nie jako do muzealnej sentencji, ale do żywego zobowiązania.
Pojednanie to nie jest stan – to proces. Co więcej: proces nieodwoływalny, choć nie zawsze komfortowy. Nie polega na tym, by udawać, że nas nie boli, ale by umieć o tym mówić i reagować, zanim rana znów się otworzy.
Czy więc jesteśmy pojednani? Tak – na tyle, na ile pojednani mogą być sąsiedzi, których historia była dramatem, a przyszłość wymaga pracy.
A znaczenie gestu biskupów? Ono jest dziś większe niż kiedykolwiek. Bo przypomina nam, że prawdziwe pojednanie nie polega na tym, żeby nie było problemów. Polega na czymś trudniejszym – żeby w obliczu problemów nie przestawać wyciągać ręki.

Karol Białkowski
Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia teolog o specjalności Katolicka Nauka Społeczna, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Wieloletni prezenter i redaktor wrocławskiego Katolickiego Radia Rodzina, korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, a od 2011 roku dziennikarz „Gościa”. Przez prawie 10 lat kierował wrocławską redakcją GN.