Jak się żyje w pustynnym kraju?
Aszchabadzkie koty są mniejsze niż nasze, ale mają znacznie większe uszy, które wskazują na pokrewieństwo z drapieżnym kotem pustynnym. Zabiedzony kotek z naszego sąsiedztwa rankiem wysysa resztki podejrzanej wilgoci z piankowego sandałka. Temperatura powietrza w sierpniu br. w Mary osiągnęła 52 stopnie w cieniu. „Nie znajet żary, kto nie był w Mary”, mawiają w Turkmenistanie. W stolicy, Aszchabadzie, nie było jednak chłodniej – 49–50 stopni. Pranie schnie w kilkanaście minut. Wysycha na wiór nawet... papier toaletowy wyjęty z foliowego worka. Ludzie nie poruszają się tak szybkim krokiem jak u nas. Komunikację w mieście ułatwia prosty system – każdy samochód osobowy jest taksówką. Zatrzymują się prawie wszyscy i za 3 manaty (3 złote) dowożą pod wskazany adres. O wpół do czwartej rano szerokie i czyste ulice Aszchabadu są puste. Na każdym skrzyżowaniu w drodze ze wschodu na zachód miasta stoi policjant, na niektórych – dwaj.
W turkmeńskim piecu
Kiedy wiatr wiejący od pustyni Kara-kum przynosi pył, powietrze staje się mniej przejrzyste. Światło słoneczne z trudnością przebija się przez piaskową mgłę, która ma swoją gęstość odczuwalną na zębach. Nocą pustynny pył sprawia, że łagodna poświata spowija samochody, przydrożne drzewka, krzewy bawełny i sylwetki ludzkie. Sierść wielbłądów nie odbija świateł samochodów, dlatego często nocą dochodzi do wypadków, w których giną jednogarbne zwierzaki chadzające tu swobodnie, w stadach i pojedynczo.
O świcie za Krasnowodskiem widzimy jednego biedaka, który nocą musiał się zderzyć z jakąś ciężarówką. Leży na grzbiecie, zesztywniały, z cienkimi nogami wyciągniętymi w górę. Przy drodze z Mary do Aszchabadu, około 1 w nocy, stoją kobiety sprzedające wielkie melony (po 3 manaty) i arbuzy (1 manat). Melony są dumą Turkmenów, podobnie jak konie rasy ahalskiej. I melony, i konie mają swoje święto państwowe. Święto nauczyciela zniesiono parę lat temu. Turkmeńskie melony naprawdę są znakomite, a w czasie upału – niezastąpione. Jedzenie czegoś innego przychodzi mi z trudem. Na pragnienie najlepsza jest zielona, gorąca herbata, zapewnia nasz przewodnik, kiedy widzi, że co chwila sięgamy po butelki z wodą mineralną. Sam jednak za chwilę pije coca-colę i śmieje się do nas. Ma się ochotę tylko siedzieć i pić cokolwiek. Nawet rozgrzana w butelce woda przynosi ulgę, choć na chwilę. Dobre na upał jest także sfermentowane mleko wielbłądzie, mnie jednak wydało się trochę zbyt kwaśne i cierpkie. Ceną za łapczywe uleganie pragnieniu są obficie spływające strużki potu. Siedzenie, picie i pocenie się są nawet dość przyjemne, tylko co powiedzieć o kobietach, które otulone w suknie do kostek z głowami i twarzami zawiniętymi chustami przez cały dzień zamiatają aszchabadzkie ulice?
Na bazarze i placu
W ciągu prawie miesiąca nie spotykamy żadnych turystów z wyjątkiem dwóch Polaków, ze Skoczowa i Bielska-Białej, jadących jeepem w stronę Kirgistanu. Na bazarach ludzie pytają nas, czy my Amerykańcy. Pytam, czy to komplement, czy przeciwnie. Komplement, komplement.
(obraz) |
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się