Przypowieść o faryzeuszu i celniku Jezus przeznaczył dla tych, którzy uważają, „że są sprawiedliwi”, w związku z tym „innymi gardzą”.
Przypowieść o faryzeuszu i celniku Jezus przeznaczył dla tych, którzy uważają, „że są sprawiedliwi”, w związku z tym „innymi gardzą”. O kogo chodzi? Znany amerykański psychiatra Morgan Scott Peck opisał powszechny wśród ludzi nawyk kłamstwa. Kłamiąc nieustannie i bez wysiłku, stajemy się nieprzejrzyści nie tylko dla psychoterapeutów i spowiedników, ale i dla samych siebie. Zdaniem Pecka „kolejne warstwy samooszukiwania”, które budują „ludzie kłamstwa”, izolują ich tak doskonale od prawdy, że nie potrafią jej już rozpoznać. Jedyną prawdą jest dla nich własna nieskazitelność. Odgradzają się oni tyloma barierami od autorefleksji i skruchy, że stają się one dla nich prawie niemożliwe bez nadprzyrodzonej pomocy łaski. Niczego nie robią, by być dobrymi, a równocześnie pragną wyglądać na dobrych. „Głównym defektem tych osób nie jest grzech, ale odmowa przyznania się do niego” – pisze Peck. Wszyscy grzeszymy, ale niechęć do wzięcia odpowiedzialności za grzechy jest symptomem głębszego defektu duszy. „Ludzie kłamstwa” usiłują niejednokrotnie za własne porażki i niepowodzenia obarczyć winą innych. „Ludzie kłamstwa” nie odrzucają pojęcia grzechu jako takiego – odrzucają tylko własny grzech. Bardzo chętnie potępiają innych. Zrzucanie winy jest jedną z powtarzających się cech „ludzi kłamstwa”. Są stale zajęci zamiataniem dowodów własnej niegodziwości pod dywan, rzutując ją na innych.
Osoba żyjąca w kokonie takiego samooszustwa nie przestaje widzieć grzechu. Przestaje natomiast dostrzegać możliwość przebaczenia. Zamyka się na miłosierdzie Boga. Podporządkowanie się Bożej miłości i Bożemu miłosierdziu wymaga bowiem przyznania się do własnej grzeszności. Odrzucenie przebaczenia jest najbardziej toksycznym symptomem „ludzi kłamstwa” i źródłem ich rozpaczy. I jeszcze jeden ważny szczegół: mówiąc o „ludziach kłamstwa”, łatwo jest używać słowa „oni”. Udawana dobroć, perwersyjnie moralistyczne szukanie kozła ofiarnego, samooszukiwanie – to nie grzechy wyłącznie „złych” ludzi. Są to cechy zakorzenione w naszej upadłej naturze i szerzące się jak pandemia w społeczeństwie budowanym na samowoli. Wszyscy jesteśmy do pewnego stopnia „ludźmi kłamstwa”. Dlatego Jezus wskazał na skruszonego, bijącego się w piersi złodzieja, który przejrzał na oczy i zalał się łzami przed Bogiem, by pokazać go jako przykład właściwej terapii, jakiej potrzebujemy, by odzyskać bezcenną błogosławioną zależność od naszego Zbawiciela. Tylko w ten sposób uwolnimy się z nerwicy nieustannego porównywania się z innymi i osądzania ich tylko po to, by z trudem zaakceptować swoje nędzne, bezowocne życie. Tymczasem Jezus nawet ślepego pyszałka usiłuje nakierować na ten rodzaj miłości, która bez jego żadnych zasług pozwala się wyniszczyć na krzyżu, byleby tylko poczuł się, gratis, nie własnym staraniem, wywyższony do godności umiłowanego dziecka Boga.
Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem