Wiele się dziś mówi o poważnych grzechach „ludzi Kościoła”. Czy przekreślają one jego świętość? A może mówienie to jest fałszywą przesadą? Jak w języku nieteologicznym uchwycić relację między kościelną świętością a grzesznością?
14.10.2025 10:02 GOSC.PL
W swej nowo wydanej książce („Eklezjologia. Jak Kościół rozumie sam siebie”) ks. Grzegorz Strzelczyk pisze: „Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, jakkolwiek nie jest z Nim tożsame w stu procentach – bo przecież pozostaje naznaczone grzechami członków – jednak na tyle, że Chrystus staje się w świecie jakoś dostępny: przy pomocy wspólnoty Kościoła można nawiązać relację z Nim samym.” Rzeczywiście, jeden z najważniejszych problemów, który wymaga dziś przemyślenia przez teologów i „zwykłych” wiernych, brzmi: jak Kościół może uobecniać Boga, sam pozostając wspólnotą grzesznych ludzi, włącznie z jej liderami? Oczywiście, problem ten jest tak stary jak sam Kościół, jednak dziś nabiera ostrości. W naszych czasach, w których wszyscy wiedzą o wszystkich (niemal) wszystko i w których większą radość sprawia tropienie zła niż dostrzeganie dobra, grzeszność „ludzi Kościoła” (i ta realna, i ta domniemana) w jaskrawy sposób przyciąga publiczną uwagę i przysłania jego religijną misję. Nie chcę się tu odwoływać do głośnych spraw z ostatnich tygodni lub miesięcy (gdyż nie posiadam wiedzy ani kompetencji, by się na ich temat wypowiadać). Chcę natomiast poruszyć kwestię ogólniejszą – kwestię relacji między (nieraz poważną) grzesznością ludzi Kościoła a jego świętością.
Czytaj też: Jak chrześcijaństwo może przetrwać?
Myśląc o poruszonej tu kwestii, a zarazem przysłuchując się fragmentom trwającego akurat Konkursu Chopinowskiego, przyszła mi do głowy pewna analogia. (Być może zapomniałem, że wyczytałem ją gdzieś dawno – chyba u ks. Tischnera). Otóż Kościół jest jak muzyka. Oczywiście, analogia ta – jak każda analogia – ma swe ograniczenia. Spróbuję ją jednak po swojemu rozwinąć, gdyż wydaje mi się, że pomaga ona lepiej zrozumieć nasz problem. Aby pokazać to przekonująco, najpierw parę słów o muzyce.
Muzyka należy do tych odmian sztuki, którą znamy przede wszystkim przez wykonania. Tak się składa, że większość z nas nie zna muzyki Chopina z nut, tylko z jej wykonań – z tego, jak ją gra ten lub inny artysta, względnie ta lub inna orkiestra. Zapis nutowy (partytura) wyznacza, zaprojektowaną przez kompozytora, „muzykę idealną” – pewien wzór, który ma dopiero być akustycznie wyrażany czy uobecniany. Uobecniany wielokrotnie w różnych miejscach i okresach czasu, w różnych warunkach technicznych, na różnych (i różnej jakości) instrumentach, w różnych interpretacjach, dla różnych ludzi i przez różnych ludzi. Jedni artyści grają lepiej – inni gorzej. Jedni trzymają się wiernie partytury – inni próbują coś dodać od siebie. Wykonania jednych bardziej odsłaniają skomponowaną muzykę – wykonania innych bardziej uwydatniają wykonawców. Zresztą i bywa tak, że jeden wykonawca raz zagra czysto – a raz fałszywie; raz z poświęceniem wprowadza nas w świat wartości estetycznych – innym razem bardziej skupia się na profitach, jakie przynosi samo bycie artystą; raz całego siebie angażuje w służbie Muzyki – a raz przychodzi mu myśl, by znaleźć sobie inną profesję.
Nie musimy tutaj wchodzić w niuanse życia muzycznego. Wystarczy, że uchwycimy różnicę między Muzyką a jej wykonaniami. Bez wykonań większość z nas nie znałaby Muzyki, jednak to nie Muzyka jest dla wykonań, lecz wykonania dla Muzyki. Chodzi o to, by Ona do nas dotarła. Oczywiście, im lepsze wykonanie, tym większe szanse, że tak się stanie. Jednak mistrzowska Muzyka poradzi sobie i ze słabymi wykonaniami. Pamiętam, gdy w szkole podstawowej mój kolega (który od niedawna uczył się w ognisku muzycznym, a jego ogólne zachowanie było dalekie od kultury i estetyki) grał Chopina na jakiejś szkolnej akademii. To nie mogło być dobre wykonanie, a jednak spora grupa uczniów nuciła przez kilka dni melodię i czuła się jakoś dotknięta przez Muzykę.
Łatwo domyśleć się, w jakim kierunku chcę rozwinąć moją analogię. Jeśli dokonujemy rozróżnienia między Muzyką a jej wykonaniami, to w podobny sposób możemy dokonać rozróżnienia między Kościołem utożsamiającym się z Chrystusem a różnymi członkami i działaniami Kościoła, które powinny Chrystusa ukazywać. Wierzymy, że Chrystus jest dostępny dla świata poprzez Słowo Boże, sakramenty i dobre czyny. Aby jednak tak się stało, muszą być ludzie, którzy (w różny sposób) przekazują, głoszą i tłumaczą Słowo oraz nauczają wiary; ludzie, którzy sprawują sakramenty; ludzie, którzy (co najtrudniejsze!) dają przykład dobrego życia. Ci ludzie – tak jak wykonawcy Muzyki – mogą ukazywać Chrystusa lepiej lub gorzej. Jednak tym, co najważniejsze w Kościele nie są ich lepsze lub gorsze (a czasem nawet ewidentnie złe) działania, lecz sam Chrystus, który powinien być ukazywany.
W mojej analogii nie chodzi o to, by wszystko w prosty sposób usprawiedliwiać. Powinno nas boleć, gdy ktoś (bez względu na stan czy rodzaj powołania) nie spełnia swej posługi tak, by ukazywać Chrystusa lub gdy swoimi postępowaniami Go wręcz zasłania czy dokonuje profanacji. Co by było, gdyby wszyscy wykonawcy grali fałszywie? Co by było, gdyby wszyscy muzycy – zamiast Muzyki – grali siebie? Co by było, gdyby dla prywatnych korzyści nadużywali pozycji artysty? Co by było, gdyby wszyscy utalentowani artyści przestali publicznie grać? Skoro ma sens stawianie takich pytań w odniesieniu do sztuki, możemy i powinniśmy je analogicznie stawiać także w odniesieniu do religii. Chodzi jednak o to, by stawiając takie pytania, nie zapominać o tym, co najważniejsze. Można bowiem skupić się na wykonaniach i towarzyszących im zakłóceniach, zapominając o Muzyce. Można też, skupiając się na ludziach Kościoła i ich wadach, zapomnieć o Chrystusie. Jednak ktoś, do kogo choć raz i naprawdę dotarła przez Kościół wieść o Jezusie Chrystusie – czyli o Bogu, który dla nas stał się człowiekiem – będzie skupiał się przede wszystkim na Nim i będzie sam starał się Go przybliżyć innym. Tak jak ktoś, kto naprawdę kiedyś usłyszał Muzykę, będzie się nią delektował bez względu na jakość dostępnych wykonań.
Jacek Wojtysiak
Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.