– Jeśli istniejesz, ratuj dzieci – wołanie Krzysztofa było aktem desperacji. Nie chciał rozwodu, ale nie widział szansy dla swojego małżeństwa. Bóg go wysłuchał.
Krzysztof miał marzenie. Chciał trafić do Norwegii. – Ponieważ nikogo tutaj nie znałem, otworzyłem mapę Google. Oglądałem największe miasta i zobaczyłem katedrę w Trondheim. To był dla mnie wyznacznik: chciałbym ją zobaczyć. Spakowałem się do samolou i przyleciałem tutaj – opowiada. Po roku przyjechała Ania. Byli bez niczego. Kupowali pierwszy zestaw naczyń, pierwszy odkurzacz. Krok po kroku układali sobie życie, chcieli stworzyć coś dobrego i uczciwego. Pojawiły się dzieci.
– A między nami robiło się coraz trudniej – przyznaje Ania. – Rozmawialiśmy tylko o zakupach, o tym, kto odbiera dzieci z przedszkola i co na obiad. Z każdym dzieckiem mieliśmy nadzieję, że nasz związek zakwitnie na nowo. A tymczasem zostawały nam tylko codzienne sprawy. Nikt z nas nie mówił o tym, co dzieje się w środku człowieka – opowiada. – Mieliśmy wszystko, co wskazywałoby, że powinniśmy być szczęśliwi: najpiękniejszy domek nad fiordem, fantastycznych sąsiadów, troje cudownych dzieci, dobrą pracę, czas na wypoczynek. Kompletne, piękne życie. A w środku coraz gorzej – dodaje Krzysztof.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł