Piszę ten tekst przed ogłoszeniem laureatów Festiwalu, więc nie wiem, czy jurorzy podzielą moje zdanie.
Pisząc pierwszą korespondencję z tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zastanawiałem się, czy najdroższy z filmów pokazanych w konkursie może okazać się również najlepszym. Było to z pewnością pytanie na wyrost, ale po obejrzeniu filmów walczących o Złote Lwy myślę, że „Chopin. Chopin!” zasłużył na Grand Prix z powodów, które wcześniej przedstawiłem. W skrócie tylko powtórzę, że jest to sprawnie nakręcone, imponujące widowisko kostiumowe, a jednocześnie opowieść, która stara się zgłębić skomplikowaną osobowość wielkiego pianisty i źródła jego twórczości. Udaną kreację stworzył też odtwórca tytułowej roli, Eryk Kulma.
Piszę ten tekst przed ogłoszeniem laureatów Festiwalu, więc nie wiem, czy jurorzy podzielą moje zdanie. A może pójdą, podobnie jak w ubiegłym roku, drogą dominujących w tym środowisku politycznych czy obyczajowych trendów, w których wartości artystyczne schodzą na drugi plan?
Kompletnie zabrakło na festiwalu filmów podejmujących ważne tematy polityczne czy społeczne. Może z wyjątkiem jednego, czyli „Capo” Roberta Kwilmana. Film jest debiutem reżysera i można wytknąć mu sporo wad, ale na uwagę zasługuje autentyzm opowieści o grupie ludzi, ściągniętych z zagranicy przez agencję pośrednictwa pracy do Polski, gdzie padają ofiarami nieuczciwego właściciela zakładu.
W konkursie znalazło się również kilka filmów, które może nie tyle uderzają w wiarę, ale rozprawiają się z Kościołem katolickim i jego przedstawicielami. Prawdopodobnie zdaniem twórców ten temat jest najważniejszym, bo ich zdaniem Kościół wywiera niszczący wpływ na społeczność, szczególnie małomiasteczkową czy prowincjonalną. Jedynym ratunkiem pozostaje ucieczka do bardziej postępowej Warszawy.
Jednym z przykładów jest „Dom dobry”, tytuł oczywiście ironiczny, szeleszcząca publicystką opowieść Wojciecha Smarzowskiego o przemocy domowej. Bohaterką jest maltretowana przez zwyrodnialca żona. Mąż jest ważną postacią miasteczkowej społeczności,chodzi – podobnie jak miejscowi prominenci – do kościoła, robi lewe interesy z księdzem i kurią. Wszyscy oni udają, że nic się nie dzieje. Z pewnością temat przemocy jest ważny, ale jest tu tylko pretekstem do „obnażenia” udziału Kościoła w tej sprawie. Reżyser znany jest z tego, że nie stroni od mocnych efektów, więc wyraziste obrazy przemocy w tym filmie są trudne do zniesienia.
Z pewnością ambitną próbą przedstawienia biografii Franza Kafki jest „Kafka” Agnieszki Holland, która zwróciła się w przeszłość odchodząc, od bieżącej polityki.
Edward Kabiesz
Dziennikarz działu „Kultura”, w latach 1991–2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk.