Święty, który „u siebie” jest błogosławionym

Kiedyś, czyli w czasach sprzed mediów, szczególnie społecznościowych, najwięcej o świętych wiedzieli ci, którzy mieszkali najbliżej miejsca ich pochówku.

Życie nieustannie dostarcza paradoksów. Nawet w takiej dziedzinie jak kanonizacja. Rzecz dotyczy, jak nietrudno zgadnąć, zaliczenia przez papieża Leona XIV do grona świętych dwóch młodych Włochów: Carla Acutisa i Piera Giorgia Frassatiego. Pierwszy okrzyknięty został Bożym influencerem, drugi młodzieńcem, który pełnię życia przeżywał, jak powiedział o nim niegdyś Jana Paweł II, w duchu ośmiu błogosławieństw. Piękni, młodzi ludzie, pokazujący współczesnej młodzieży, że żyjąc w świecie oraz realizując marzenia i pasje, można żyć święcie. I taki pozytywny, radosny przekaz poszedł z Watykanu na cały świat, docierając nie tylko do katolików. O nowych świętych informowały wszystkie media, poczynając od tradycyjnych, jak prasa, radio i telewizja, przez portale informacyjne, po media społecznościowe i YouTube. Nie bez powodu je wszystkie wymieniam. Dzięki nim bowiem nie trzeba było być w Rzymie ani w Asyżu, gdzie spoczywa ciało Carla Acutisa, czy w Turynie, gdzie znajdują się relikwie Frassatiego, by dowiedzieć się wszystkiego o ich życiu i przesłaniu.

To pierwsza, powiedzmy, medialna i globalna perspektywa. Ale jest jeszcze inna.

Każdy, kto był w Asyżu przed kanonizacją i po niej – a informacje mam z pierwszej ręki, potwierdzone dokumentacją fotograficzną – nie mógł nie wiedzieć, że dzieje się coś nadzwyczajnego: długie kolejki do trumny z ciałem 15-latka, grupy rozradowanej młodzieży na ulicach, wizerunki świętego niemalże w każdym miejscu i na każdego rodzaju gadżecie.

Inaczej zaś było w Turynie. Tu cztery dni po kanonizacji Piera Giorgia Frassatiego w katedrze św. Jana Chrzciciela, gdzie w bocznej kaplicy w ołtarzu znajdują się jego relikwie, nadal nosił on tytuł… beato, czyli błogosławiony. Nie było żadnej informacji o kanonizacji, nie mówiąc o jakiejkolwiek dekoracji, żadnej tablicy informacyjnej o życiu świętego. W katedralnym kiosku żadnego obrazka (sic!) z modlitwą za wstawiennictwem św. Frassatiego – ani po włosku, ani w innych językach. Tylko na najniższej półce stojaka trzy zakurzone, wydane po włosku książki i jeden modlitewnik po angielsku. Jedyne, co przyciąga wzrok, to lata temu umieszczone na ścianie katedry dużych rozmiarów zdjęcie Frassatiego, to najsłynniejsze: w górach, z czekanem. To wszystko. Święty, który „u siebie” jest nadal błogosławionym. Smutne to.

Kiedyś, czyli w czasach sprzed mediów, szczególnie społecznościowych, najwięcej o świętych wiedzieli ci, którzy mieszkali najbliżej miejsca ich pochówku – w tej samej diecezji czy parafii, czyli w odległości, która pozwalała na pieszą pielgrzymkę do grobu. Dzisiaj, paradoksalnie, o kanonizacji św. Frassatiego mógł więcej dowiedzieć się użytkownik mediów społecznościowych mieszkający na drugiej półkuli niż ktoś, kto mieszka blisko katedry w centrum Turynu…

Ale to nie wszystko. W tym samym Turynie, w katedrze św. Jana Chrzciciela, znajduje się najświętsza relikwia całego chrześcijaństwa – całun, w który owinięte było ciało zmartwychwstałego Chrystusa. Jeśli ktoś myśli, że w takim miejscu będzie mógł się wyspowiadać albo wziąć udział w Mszy św. – która, jak mówił św. Carlo Acutis, jest „autostradą do nieba” – to mocno się zdziwi. W tygodniu jest tu odprawiana jedna Msza św. dziennie, a w niedziele dwie…

Cóż, w globalnej wiosce komunikacja nadal zawodzi. Zwłaszcza gdy zabraknie zaangażowania ze strony gospodarza.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Ewa K. Czaczkowska