Najwięcej cierpienia niesie strach przed cierpieniem.
Pamiętam taki kawał z czasów PRL: Facet w autobusie głośno mówi, co myśli o władzy. Sąsiad mówi: „Ciszej, zamkną pana”. Na to on: „Ja się nie boję, ja mam raka”.
No właśnie – jak to lęk może ustąpić przed większym lękiem, strach zniknąć wobec przerażenia, a przerażenie w obliczu śmiertelnej trwogi.
Ostatnimi laty przechodzimy zbiorowe ćwiczenia z lęku: najpierw pandemia, potem wojna na Ukrainie, a teraz rosyjskie drony. Gdy nad naszym krajem przeleciało widmo prawdziwej wojny, ze świadomości licznych Polaków wyleciało wiele ich problemów. Pewnie już wróciły, ale ta sytuacja pokazuje, jak bardzo jesteśmy wodzeni za nos pustymi strachami. Pustymi, bo to, czego się boimy, zawsze i tak jest inne od tego, co się wydarzy.
Pytanie, czego naprawdę się boimy. Wojny czy cierpienia i śmierci, które za nią idą? Oczywiście tego drugiego. A przecież bez wojny cierpienie i śmierć też mamy zagwarantowane. Kto nie zginie na wojnie, skona w łóżku, na ulicy, za biurkiem, może się utopi, zadławi, otruje albo coś go zeżre. Każda opcja tyleż nieatrakcyjna, co w którymś wariancie nieunikniona. Rzecz w tym, że ogromna większość cierpień wynika nie z tego, co się dzieje teraz, ale z obawy przed tym, co w naszym przekonaniu ma się stać. Tymczasem o ile w ogóle się to stanie, to nigdy w takim kształcie, jak sobie wyobrażaliśmy.
Lęk dotyczy przyszłości. Jest życiem wirtualnym, istniejącym w wyobraźni. Jest powodem wybiegania w przyszłość, a tym samym opuszczania teraźniejszości. Przyszłość od tego nie staje się lepsza, za to chwila obecna staje się gorsza, bo zmarnowana na bezproduktywne oczekiwanie nie wiadomo czego.
Prymas Wyszyński głosił dewizę: „czas to miłość”. Nieprzyjaciel próbuje miłość podmienić na bezproduktywne obawy. Wtedy człowiek traci chwilę po chwili, skupiony na zachowaniu tego, co i tak straci, i na przewidywaniu tego, na co i tak nie ma wpływu.
Tylko lęk może człowieka zniewolić. Zasadnicze pytanie nie brzmi więc, czy będzie wojna, ale czy będziemy wolni.
KRÓTKO:
Francja dzieciom
Do francuskich szkół wszedł demoralizujący program edukacji seksualnej. Seksualność jest tam przedstawiana w oderwaniu od małżeństwa, jako przestrzeń wzajemnej konsumpcji. Krytycy wskazują, że program jest przeniknięty ideologią gender, zaszczepia w uczniach wątpliwości co do ich tożsamości i lekceważy rolę rodziców. Cytowana przez Vatican News Pascale Morinière, przewodnicząca Katolickich Stowarzyszeń Rodzinnych, potwierdza obawy rodziców, zalecając im rozmowy z dziećmi o tym, czego uczą się w szkole. Uwrażliwienie dzieci na to, co mogą zobaczyć na lekcjach, powinno pomóc im rozpoznać, czym jest pornografia, i się przed nią chronić.
W Polsce zwolennicy edukacji zdrowotnej argumentują, że o seksie tam jest tylko 10 proc. I co z tego? Trucizna w napoju zawsze ma pakiet mniejszościowy.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.