Obelgi są komunikatem o nadawcy, a nie adresacie.
Wyświetlają mi się w sieci reklamy książek pod uroczymi tytułami „Debil” i „Alfons”. Na okładce pierwszej z nich widnieje prezydent Andrzej Duda z odpowiednio debilnym wyrazem twarzy, a na drugiej prezydent Karol Nawrocki zażywający snusa. Książki łączy nazwisko autorki: dr Aleksandra Sarna. Tak przedstawia się na okładce – z tytułem naukowym. No i w porządku, ale przecież obaj prezydenci też mają tytuły doktorskie, czemu więc nie napisała: „dr Debil” i „dr Alfons”? Trochę to niekonsekwentne, ale cóż – nie po to pisze się takie książki, żeby ich bohaterowie wyszli na bohaterów.
Podobno te książki cieszą się popularnością. To jakoś zrozumiałe, bo sfrustrowani porażką potrzebują potwierdzenia, że zwyciężyli moralnie, a czyż jest na to lepszy sposób niż wykazanie moralnej niższości konkurentów?
Można i tak, ale to nie jest sposób na sukces. Nawet jeśli to do tej pory działało, to już przestało. Dobitnie potwierdziła to ostatnia kampania wyborcza. Przegrał aparat władzy, wyposażony we wszelkie narzędzia nacisku, korzystający z usług funkcjonariuszy propagandy i mający poparcie wszystkich Sorosów tego świata. Z tej okropnej kampanii wyszliśmy, jako społeczeństwo, jacyś inni. Jakby bardziej świadomi kłamstw i manipulacji, na jakie jesteśmy narażeni, i jakby bardziej na nie odporni. Ta nauka jeszcze trwa, bo przegrani, nie mając żadnego pozytywnego planu, wciąż się miotają, powtarzając te same błędy, które ich zgubiły. Istotą tych błędów jest manifestowanie emocji na poziomie dzieciaków, przekonanych, że im głośniej krzyczą: „on jest głupi”, tym bardziej adresat tej inwektywy będzie głupi. Ale to się już skończyło, szanowni oszczercy, bo krzyczeliście za długo, za głośno i zbyt wulgarnie. A co ważniejsze, ludzie zobaczyli, czym się różni oryginał od opluskwionego wizerunku, który wykreowaliście. Najlepsze, co możecie zrobić, to uznać błąd i zejść ze sceny. W innym wypadku zostaje wam wniosek, że społeczeństwo wolało nawet debila i alfonsa niż was. O to wam chodzi?
KRÓTKO:
Istnienie ojców
W USA powstaje ruch społeczny skupiający ojców, których dzieci zostały uśmiercone drogą aborcji bez ich wiedzy i zgody. Mężczyźni ci, gdy dowiadują się o tym fakcie, pozywają do sądu sprawców aborcji o wysokie odszkodowania. To nowy sposób walki o życie dzieci poczętych. Skarżący podkreślają naruszenie swoich praw i opisują szkody, które ponieśli wskutek utraty dzieci. Żądają też ukarania tych, którzy wzięli udział w aborcji: lekarzy, dystrybutorów pigułek aborcyjnych i członków rodziny, jeśli wywierali presję na matkę. Najczęściej ma to miejsce w stanie Teksas. Lokalne prawo stanowe pozwala tam na wnoszenie pozwów o bezprawne spowodowanie śmierci nienarodzonego dziecka.
To świetna inicjatywa. Z pewnością poprawi ochronę dzieci nienarodzonych, ale także przypomni, że ten, kto dziecko spłodził, to ojciec, a nie truteń.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.