W Białym Domu Nawrocki odniósł sukces

Nie tylko honory i uprzejme słowa, ale przede wszystkim jasna deklaracja, że amerykańskie wojsko pozostanie w Polsce w co najmniej takiej sile, jak dotychczas. Jeśli podczas pierwszej wizyty w USA polski prezydent mógł uzyskać coś poza PRem, to właśnie to.

To był dobry dzień dla polskiej polityki zagranicznej. Spotkanie prezydenta Karola Nawrockiego z prezydentem USA Donaldem Trumpem, które odbyło się w Białym Domu na zaproszenie gospodarza, miało być wielkim debiutem głowy państwa polskiego na arenie polityki międzynarodowej. I to debiutem nie byle jakim, bo Gabinet Owalny to wciąż najważniejszy, polityczny salon świata. Tak ambitna wizyta była dla Nawrockiego tyleż wielką szansą, co ogromnym ryzykiem, bo z wysokiego konia można spaść boleśnie, a prezydent Trump już wielu swoim gościom okazywał dezaprobatę, kompletnie nie przejmując się protokołem dyplomatycznym i zasadami kurtuazji.

Pewne zażenowanie może budzić fakt, że część polskich komentatorów, z tych najbardziej krytycznych wobec prezydenta RP, nie starała się nawet kryć swojej nadziei, że Karol Nawrocki zaliczy co najmniej poważne potknięcie. Cóż, dla niektórych interes bliskiego sobie środowiska partyjnego stoi najwyraźniej wyżej niż interes państwa. A przecież nie mamy ważniejszego sojusznika niż Stany Zjednoczone, bo to właśnie na dobrej woli (i interesach) Amerykanów opiera się cały europejski system bezpieczeństwa, dzięki któremu możemy od dekad rozwijać we względnym spokoju bogactwo Starego Kontynentu czy też zajmować się fanaberiami w stylu trwale przytwierdzonych do butelek nakrętek.

Prezydent poleciał więc do Waszyngtonu z ważnym zadaniem: sprawić, by Donald Trump nazwę Polska kojarzył bardziej z 4 procentami PKB wydawanymi na obronność, niż z szefem rządu, ministrem spraw zagranicznych i kierownikiem polskiej ambasady w USA nazywającymi amerykańskiego prezydenta zwerbowanym przez rosyjskie służby agentem, faszystą i człowiekiem niezrównoważonym.

W Białym Domu Nawrocki odniósł sukces   PAP/Radek Pietruszka

Nie tylko honory i ciepłe słowa

Wizytę poprzedziła tradycyjna awantura o to, kto w polskiej polityce zagranicznej jest ważniejszy. Tym razem partyjna wojenka sprowadziła się do kpiących wpisów ministra Sikorskiego na temat wyjazdu Nawrockiego i jednostronnicowej „instrukcji”, jaką MSZ wysłało do Pałacu Prezydenckiego, informując opinię publiczną, że resort przedstawił głowie państwa o czym i jak ma z Trumpem rozmawiać. Gdy dość banalna treść dokumentu wyciekła do mediów, przedstawiciele resortu nie byli już tak skorzy do rozmowy na jej temat. W rewanżu Pałac prezydencki dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany, by w spotkaniu z Trumpem uczestniczył przedstawiciel MSZ.

Nadszedł wreszcie wyczekiwany 3. września i samolot w biało-czerwonych barwach wystartował w lot na drugi brzeg Wielkiej Wody. Choć wizyta miała status wizyty roboczej, to jednak honory, z jakimi strona amerykańska przyjęła prezydenta Nawrockiego, były ponadstandardowe. Polskiemu prezydentowi zaproponowano nocleg w prestiżowym Blair House – jednej z prezydenckich rezydencji (w której mieszka m.in. w pomiędzy wyborami a zaprzysiężeniem amerykański prezydent elekt), a w chwili powitania gościa przed Białym Domem nad głowami Trumpa i Nawrockiego przeleciały wojskowe myśliwce, co miało z jednej strony podkreślić rangę wizyty, z drugiej zaś być hołdem oddanym zmarłemu kilka dni temu w katastrofie F-16 majorowi Maciejowi Krakowianowi. Chciało by się rzec: kurtuazja, kurtuazja i jeszcze raz kurtuazja. Tego właśnie się po tym spotkaniu spodziewano: Całego mnóstwa miłych słów o polsko-amerykańskiej przyjaźni i zera konkretów. Honory były jednak większe niż się należało oczekiwać, a i konkrety się pojawiły. Oto bowiem dwukrotnie, w czasie konferencji prasowej w Gabinecie Owalnym, Donald Trump zapytany o wycofanie amerykańskich żołnierzy z Polski, zaprzeczył, dodając, że choć taki manewr jest planowany w kilku europejskich krajach, to plany te nie dotyczą Polski, a co więcej, jeśli Warszawa poprosi o więcej amerykańskich wojsk, to je dostanie.

I ta deklaracja proszę Państwa jest zdecydowanie czynnikiem przesądzającym o tym, że wizyta Nawrockiego zakończyła się sukcesem. Bo biorąc pod uwagę fakt, że wizyta nie była organizowana we współpracy z rządem i w związku z tym zakres kompetencji polskiego prezydenta był mocno ograniczony, to Nawrocki nie mógł osiągnąć w Waszyngtonie więcej.

Sam polski prezydenta nie zaliczył żadnej wpadki. Sprawnie wchodził w small-talki, dobrze wyczuwał kiedy można wtrącić się ze swoją wypowiedzią, tak, by nie zrazić do siebie gospodarza, a i treść jego słów była miodem na uszy amerykańskiego prezydenta i amerykańskiego podatnika. Nawrocki wspomniał bowiem o wysokich nakładach polskiego państwa na obronność, podziękował za możliwości zakupu amerykańskiego uzbrojenia i wyraził zainteresowanie dalszym pozyskiwaniem sprzętu „made in USA”. Wydaje się więc, że przynajmniej podczas oficjalnej części spotkania, Nawrocki dobrze wykorzystał swoją (i Polski) szansę. Widać zresztą było, że Trump, który zwykle nie ukrywa swoich emocji względem rozmówców, czuje się w czasie tego spotkania dobrze. A wisienką na torcie było zaproszenie prezydenta Nawrockiego na przyszłoroczny szczyt G20.

Trump potrzebuje Nawrockiego, Nawrocki potrzebuje rządu

Ta wizyta był potrzebna polskiemu prezydentowi, ale potrzebna była również prezydentowi Trumpowi. Nie, nie dlatego, jakoby Polska była kluczowym mocarstwem lub choćby mocarstwem regionalnym. Powód jest inny i znacznie bardziej prozaiczny. Gospodarz Białego Domu zaangażował się bowiem osobiście w poparcie kandydatury Nawrockiego w czasie wiosennej kampanii wyborczej i wygraną popieranego przez PiS kandydata Trump może przedstawiać jako osobisty sukces. Parafrazując słowa samego Nawrockiego z kampanii: obecny polski prezydent jest decyzją Donalda Trumpa, którą poparła swoimi głosami większość polskich wyborców. Pokazywanie dobrych relacji z Polską i polskim prezydentem jest więc w wizerunkowym interesie Trumpa. Ta jakże przyziemna okoliczność stwarza dla naszego kraju szansę, by uzyskać w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi więcej niż tylko słowa i rytualne poklepywanie po plecach.

Rzecz jednak w tym, że kompetencje prezydenckie są w w naszym kraju ograniczone, a politykę zagraniczną, choć we współpracy z prezydentem, prowadzi rząd. To rząd ma również kompetencje do zawierania istotnych umów i porozumień. Tak samo więc, jak Trump potrzebuje dla budowania swojego wizerunku dobrych relacji z Polską, tak Karol Nawrocki, aby zmaksymalizować korzyści z tych dobrych relacji, potrzebuje sprawnej współpracy z rządem na tym tle. Dlatego wyłączenie relacji polsko-amerykańskich z linii frontu prezydencko-rządowej wojny domowej powinno być priorytetem dla obu stron krajowego sporu. Otwarte zostaje pytanie, czy obie strony znajdą w sobie na tyle odpowiedzialności, by nie poświęcać polskiego bezpieczeństwa na ołtarzu walki partyjnej.

To prezydent ma w ręku lepsze karty

Prezydent wróci z Waszyngtonu z sukcesem i to takim, w którym trudno będzie jego przeciwnikom znaleźć dziury. W końcu sam minister Sikorski określił kryteria, według których oceniać będzie efekty tej wizyty:

- Sukcesem jego [Nawrockiego] specjalnych stosunków z ruchem MAGA i z prezydentem Trumpem osobiście będzie to, czy Stany Zjednoczone zwiększą swoją obecność w Polsce. No a brakiem sukcesu byłoby, gdyby ją zmniejszyły - powiedział szef polskiej dyplomacji.

Biorąc pod uwagę dwukrotne wypowiedzi Trumpa z konferencji prasowej, Nawrocki wróci do Warszawy jako tiumfator i bardzo trudno będzie jego przeciwnikom go krytykować. Widać to zresztą już w pierwszych, twitterowych reakcjach premiera i wicepremierów. Choć żadnemu z nich nie przeszło przez klawiaturę sformułowanie „sukces Nawrockiego”, to każdy podkreśla dobre efekty spotkania w Białym Domu.

To, czy uda się ośrodkowi prezydenckiemu i rządowemu dojść do porozumienia w celu przekucia tych dobrych wrażeń na praktyczne konkrety, zależy od obu stron. Nie da się jednak ukryć, że po wizycie w Białym Domu, to prezydent Nawrocki ma w ręku lepsze karty.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.