Ważniejsze od tego, co się mówi, jest to, kto mówi.
Przeciętny człowiek nie ma możliwości zweryfikowania większości otrzymywanych komunikatów. Ot – wiatraki. Możliwe, że ich masowe stawianie w Polsce jest korzystne, ale prawdopodobnie tylko dla Niemiec. Zwyczajny Kowalski nie ma jednak o tym pojęcia – i mieć nie może. Nikt nie ma całej wiedzy i każdy musi komuś ufać. Cała sztuka polega na zaufaniu właściwym ludziom. Ale jak ich rozpoznać? Ano, jednym z podstawowych kryteriów jest wiedza o tym, „kto za tym stoi”, czyli kim jest autor komunikatu, jakie są jego poglądy, powiązania i ogólnie wiarygodność.
Jeśli nie wiesz, co myśleć o danej sprawie, na przykład o sytuacji z migrantami na granicy, to sprawdź, co na ten temat pisze, na przykład, „Gazeta Wyborcza” – i już wiesz, że jest na odwrót. To samo dotyczy takich publikatorów jak TVN, TVP w likwidacji, Onet i paru innych „wiodących mediów”. Gdy z takich źródeł płynie „czysta woda”, to na bank jest w niej mnóstwo zabójczych toksyn.
Podobne kryterium warto przykładać także do konkretnych środowisk czy partii politycznych. Jeśli, przykładowo, któraś z nich do swojego programu wpisała zabijanie dzieci przed urodzeniem, to jak można po takiej formacji spodziewać się uczciwego traktowania ludzi już urodzonych?
To samo dotyczy wiarygodności konkretnych ludzi. Jeśli Barbara Nowacka, najbardziej od plejstocenu zideologizowana szefowa MEN, wprowadza przedmiot edukacja zdrowotna, likwidując zarazem WDŻ i utrącając religię, to jak można wierzyć, że chodzi jej o dobro uczniów?
Dziwię się poważnym ludziom, którzy apelują o niewypisywanie dzieci z tych zajęć, twierdząc, że nie ma w nich nic niewłaściwego. Otóż są tam takie rzeczy – ale nawet gdyby nie było, to naprawdę sądzicie, że nie ma problemu? Przecież to znany numer terrorystów ideologicznych: tworzy się zajęcia pod fałszywym szyldem, a gdy są już obowiązkowe, włącza się pełny program: „pranie mózgów”.
W innych krajach już to grali. Czy mamy to powielać, gdy u nas grają tacy wirtuozi jak Nowacka?
KRÓTKO:
Kto tu łamie prawo
Jak wiadomo, decyzją MEN od września weszły w życie zmiany w szkołach. Uczniowie mają tylko jedną godzinę religii lub etyki tygodniowo, przed lub po obowiązkowych zajęciach. Wiceszefowa MEN Katarzyna Lubnauer oświadczyła, że „resort edukacji skontroluje, czy gminy, które sfinansują dodatkowe lekcje religii, robią to zgodnie z prawem”. Chodzi o to, że niektóre gminy zadeklarowały pokrycie wydatków na dodatkowe lekcje religii z własnych środków. „Jeżeli się odbywa zgodnie z prawem, to »wolnoć, Tomku, w swoim domku«” – dodała wiceminister. A co miałoby być niezgodne z prawem? Na przykład przeznaczenie na dodatkową lekcję religii godzin tzw. do dyspozycji dyrektora. „My tylko kontrolujemy to, czy to się odbywa zgodnie z prawem” – oznajmiła. Rzecz w tym, że nie jest zgodne z prawem przede wszystkim to, co rząd zrobił z lekcjami religii.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.