Jeśli warunki pokoju będzie dyktował człowiek, który ma na rękach krew ponad miliona ludzi (w tym prawie miliona rosyjskich żołnierzy, wysyłanych na bezsensowną wojnę), a tzw. wolny świat na te warunki przystanie, to można spać spokojnie. Spokojnie, bo wiemy już z historii, jakie to będzie miało konsekwencje w bliższej lub dalszej przyszłości.
Dziś w Białym Domu dojdzie do spotkania, które może przesądzić o losach nie tylko rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie, ale również przyszłości (nie)pokoju w Europie i na świecie: u Donalda Trumpa pojawi się Wołodymyr Zełenski i kilkoro europejskich przywódców (na tę chwilę nie wiemy nic, niestety, o obecności kogokolwiek z Polski). Daleki jestem od epatowania określeniami typu „przełomowe” dla takich wydarzeń, ale tym razem jest szansa, że nie będzie to określenie na wyrost. Szansa lub ryzyko – a po piątkowym podjęciu z honorami Putina na Alasce i zgodzie (de facto) Trumpa na jego warunki zakończenia wojny (sugerowanie, że teraz wszystko w rękach Zełenskiego), mówimy już raczej o ryzyku, nie o żadnej szansie. Prezydentowi Ukrainy zostanie zaprezentowane „wypracowane” przez Trumpa z Putinem rozwiązane, a ten z pewnością znajdzie się pod ogromną presją, by na te warunki przystać (to m.in. oddanie całego Donbasu, choć tylko część tego regionu jest okupowana przez Rosjan).
Parę miesięcy temu, w trzecią rocznicę pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, po serii żenujących wpisów Donalda Trumpa o Wołodymyrze Zełenskim („dyktator bez wyborów”) i o rzekomych przyczynach wojny („nigdy nie powinniście byli [Ukraińcy] tego zaczynać”), napisałem: „Jest coś poniżającego dla ludzkiego rozumu, poczucia smaku i – proszę wybaczyć naiwność – podstawowej potrzeby sprawiedliwości, że trzy lata od pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę przywódca tzw. wolnego świata chwali oprawcę i poniża ofiarę”. Jeden z posłów raczył zauważyć mój komentarz i zdążył rozpętać nawet małą socialmediową histerię, w której zarzucał mi brak rozumienia reguł dyplomacji. Minęło parę dni i cały świat stał się świadkiem skandalicznego spektaklu, jaki Trump i Vance urządzili Zełenskiemu w Białym Domu. Nie tylko nie było czerwonego dywanu dla prezydenta bohatersko broniącego się kraju, ale było publiczne poniżenie i wyproszenie (żeby nie powiedzieć mocniej) z siedziby gospodarza. Jakież to inne od obrazków, które widzieliśmy w miniony piątek na Alasce…
Ponieważ Donald Trump i jego środowisko polityczne chcą uchodzić za reprezentantów i kontynuatorów najlepszych tradycji republikańskich i konserwatywnych, warto w tym miejscu raz jeszcze przypomnieć Ronalda Reagana i jego doktrynę, która doprowadziła do upadku ZSRR. Reaganowi realizacja tego celu zajęła kilka lat, ale aż strach pomyśleć, co by się stało ze światem, zwłaszcza w naszej części globu, gdyby zamiast swojej doktryny – w której Moskwa i jej reżim były nazwane wprost imperium zła – zastosował doktrynę przypominającą dzisiejsze działania Trumpa. Z jednej strony nie ma prostej analogii do dzisiejszej sytuacji i dzisiejszej Rosji, z drugiej – różnicy wielkiej też nie ma. Rosja pod wodzą Putina pozostaje imperium zła. Udowadniała to wiele razy (karmiona przez świetne relacje i biznesy ze stolicami zachodnioeuropejskimi), a najmocniej udowodniła to 24 lutego 2022 roku.
Nie wiemy, pod jaką presją zostanie postawiony dziś w Waszyngtonie Wołodymyr Zełenski. Nie mam przekonania, że europejscy przywódcy jadą z nim tam po to, by nie uległ naciskom Trumpa na przyjęcie warunków Putina. Obawiam się, że obecność kanclerza Niemiec, prezydenta Francji czy szefowej Komisji Europejskiej, a więc ośrodków władzy, które przez lata utorowały Putinowi drogę do kolejnej agresji, będzie właśnie sprzyjać temu, by Zełenski te warunki przyjął. Między wierszami: bo lepszych na stole nie będzie. I choć każdy z nas chce, by ta bezsensowna wojna zakończyła się jak najszybciej, to wiemy również – w naszej części Europy wiemy o tym chyba najlepiej – że pokój podyktowany przez Putina nie tylko nie będzie pokojem na dziś (będzie raczej jakimś kulawym „uspokojeniem nastrojów”), ale też stworzy warunki do kolejnych agresywnych działań Rosji w bliższej lub dalszej przyszłości. Oby dziś w Waszyngtonie wygrało myślenie, które ma szasnę doprowadzić do pokoju realnego. A ten nie będzie możliwy, dopóki przed zbrodniarzem tzw. wolny świat będzie rozkładał czerwone dywany.
Jacek Dziedzina
Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.