Kogo zatopią jachty z KPO?

To może być największa afera od lat. Ale nie ze względu na finansową wartość nadużyć. A jej skutki mogą zatopić zarówno winnych, jak i niewinnych.

Wszystko zaczęło się od niepozornej mapy, na której rząd postanowił pochwalić się, w jak wielu miejscach przyznano już dotacje z Krajowego Planu Odbudowy. Fakt, że jest to flagowe osiągnięcie, jakim w połowie kadencji parlamentarnej może pochwalić się rząd – a właściwie jedyne, jeśli chodzi o duże projekty.

Od pewnego czasu w przestrzeni mediów społecznościowych krążyć zaczął żart, że KPO jest jak Yeti: wszyscy o tych pieniądzach mówią, ale nikt ich nie widział. Mapka okazała się więc na tyle interesująca, że internauci zaczęli sprawdzać, na jakie inwestycje w ich okolicy przyznano unijne dotacje. Gdy okazało się, że wiele z takich projektów dotyczy wysokich, opiewających często na kwoty ponad pół miliona złotych, bezzwrotnych dotacji na atrakcje takie jak zakup jachtów, domków letniskowych na wynajem krótkoterminowy, saun, budowę oranżerii czy prowadzenie zdalnych usług treningowych, a nawet na rozwinięcie działalności jednego z klubów dla swingersów (czyli lokalu, którego goście spotykają się w celu uprawiania grupowego seksu), wybuchła powszechna wściekłość.

Wszystkie te projekty łączy fakt, że przyznano je przedsiębiorcom z branży HoReCa (hotele, restauracje, catering), a środki otrzymali oni w ramach puli przeznaczonej na odbudowę branży po pandemii. W opisach przyznanych dotacji mogliśmy więc przeczytać, że lokal z kebabem kupuje jacht w celu „dywersyfikacji działalności” firmy, a otwarcie domków letniskowych na krótkoterminowy najem pozwoli pierogarni uzyskać „odporność na globalne kryzysy”. Jeszcze wczoraj dotacji na same jachty, katamarany i inne wodne środki transportu doliczono się ponad setki, znaleziono również film reklamowy firmy pośredniczącej w składaniu wniosków o dotacje, w którym mężczyzna w czapce kapitańskiej chwali się, że jeśli tylko twoja firma prowadzi działalność w sektorach związanych z gastronomią czy turystyką, a w pandemii zanotowałeś spadek sprzedaży o co najmniej 20 procent, możesz uzyskać dofinansowanie do jachtu i do końca życia czerpać z niego dochód pasywny (czyli taki, w którym kasa z najmu leci na konto bez większego nakładu pracy ze strony zarabiającego).

Nic więc dziwnego, że wyrastające jak grzyby po deszczu doniesienia o kolejnych absurdalnych dotacjach rozpętały szeroką falę skrajnych emocji w społeczeństwie, w którym zdecydowana większość, by zapewnić sobie dach nad głową, musi walczyć o kredyt, do którego zaciągnięcia często nie ma nawet wymaganej przez bank zdolności. Burza, jaka rozpętała się wokół dotacji z Krajowego Planu Odbudowy, ma potencjał do stania się największą aferą ostatnich lat. Rzecz w tym, że emocje, jakie jej towarzyszą, nie zawsze dotykają sedna problemu. Przyjrzyjmy się więc tej sprawie na kilku najważniejszych płaszczyznach.

 Sztandarowy projekt rządu: czy KPO będzie „ośmiorniczkami” trzeciego rządu Tuska?

Pamiętacie taśmy z restauracji „Sowa i Przyjaciele”, na których nagrywano wulgarne rozmowy polityków związanych z poprzednim rządem Donalda Tuska? Symbolem tamtych rozmów i pogardy, z jaką wielu nagranych polityków traktowało zwykłych Polaków, stały się ośmiorniczki, którymi zajadał się jeden z ministrów. Wiele wskazuje na to, że symbolem obecnej koalicji rządzącej mogą stać się jachty z KPO. I pomimo tego, że do wyborów zostały jeszcze ponad dwa lata, niewykluczone, że te jachty za pół „bańki”, dywersyfikujące kieszenie wybranych, mogą okazać się ośmiorniczką do trumny i tak ledwo trzymającej się na nogach i skłóconej koalicji. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że działają na wyobraźnię znacznie bardziej niż wozy strażackie za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, przekazywane przez PiS Ochotniczym Strażom Pożarnym. Jacht, nawet ten niewielki, to jednak ciągle symbol luksusu. Wóz strażacki – raczej bezpieczeństwa. Gdy przez dwa lata słyszymy, że pieniądze z KPO podniosą nasz standard życia i przyczynią się do rozwoju, a potem widzimy, że wąskie grono przedsiębiorców dostało z tych funduszy bezzwrotne środki na zakup jachtu, który po dwóch latach mogą po prostu sprzedać, naturalnie czujemy frustrację spowodowaną tym, że ktoś nas chyba robi właśnie robi w tak zwane „bambuko”.

Po drugie: pieniądze z KPO już na długo przed wyborami z 2023 r. miały być sztandarowym projektem, którym Platforma Obywatelska chciała odsunąć Zjednoczoną Prawicę od władzy (co zresztą poprzez zablokowanie tych środków się udało), a następnie budować na nim swoje poparcie po wygranej z 15 października. I rzeczywiście, po niemal dwóch latach rządów odblokowanie pieniędzy z KPO jest właściwie jedynym naprawdę dużym osiągnięciem koalicji. Co prawda dla odblokowania tych środków rząd nie musiał zrobić niczego poza przejęciem władzy (bo w kwestii zrzucanej przez UE braku praworządności, który stał się przyczyną zablokowania wypłat nie zmieniło się literalnie nic), ale faktem jest, że pieniądze zaczęły do Polski płynąć. I politycy koalicji bardzo chętnie wykorzystywali ten argument, gdy dziennikarze zwracali im uwagę, że rząd nie tylko nie realizuje większości swoich obietnic z kampanii, ale nawet nie ma wypracowanej wspólnej wizji na rozwiązanie najbardziej palących problemów.

Nie ma pieniędzy na ochronę zdrowia? Ale mamy KPO, będą z tego pieniądze na szpitale. Nie dzieje się nic znaczącego w sprawie rozwiązania kryzysu mieszkaniowego? Ale odblokowaliśmy KPO! Wszyscy poczuwali się do bycia ojcami sukcesu, kiedy więc rozpętała się burza, każdy schował głowę w piasek.

Po trzecie: chociaż to minister Pełczyńska-Nałęcz z Polski 2050 jest szefową resortu odpowiedzialnego za fundusze (którymi to chwali się w każdym poście w socialmediach), to dofinansowania z puli „HoReCa” znajdują się pod czuła opieką wiceministra Jacka Karnowskiego z Platformy Obywatelskiej, zaufanego człowieka Donalda Tuska. I zupełnie przypadkiem wiele spośród tych kontrowersyjnych dotacji trafiło do bliskich krewnych polityków PO, a nawet do bezpośrednio do firm prowadzonych przez lokalnych działaczy. Pierwsze wrażenie jest więc takie, że wnioski o łatwe pieniądze złożyli ci, którzy o tej procedurze wiedzieli, a wiedzieli ci, którzy mieli wiedzieć.

PiS negocjuje, KO blokuje, Pełczyńska-Nałęcz luzuje

Jedną z linii obrony polityków koalicji jest argument, że podział środków z KPO na poszczególne pule, w tym na budzące dziś tyle emocji wsparcie dla branży HoReCa, wynegocjował jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego. To prawda. Każdy kraj negocjował własną strategię wydatkowania środków z KPO, każdy ma więc inną strukturę dotacji. W jednych państwach cele wydatkowania są mądrzejsze, w innych głupsze. Kiedy w 2022 r. Mateusz Morawiecki negocjował KPO, na wniosek m.in. Lewicy wydzielono specjalną pulę na wsparcie jednej z najmocniej dotkniętych pandemią branż – czyli turystyki i gastronomii. Wówczas, świeżo po twardym lockdownie, to miało zresztą pewien sens. Problem w tym, że politycy Koalicji Obywatelskiej stanęli wtedy na uszach, by wypłatę środków zatrzymać pod pretekstem braku praworządności w rządzonej przez prawicę Polsce. Całkowicie uznaniowa decyzja Brukseli zapadła, więc rząd musiał w inny sposób znaleźć środki na ratowanie branży. I znalazł w pożyczkach – firmy otrzymywały bezpośrednie wsparcie finansowe z funduszu covidowego, a w turystykę wpompowano dodatkową pulę pieniędzy w ramach tzw. bonów turystycznych, którymi można było opłacić pobyt w hotelu czy inne usługi turystyczne na terenie Polski. Wielu przedsiębiorcom to pozwoliło przetrwać. Oczywiście nie wszystkim. Rzecz w tym, że cztery lata po pandemii ci, którzy przetrwali, zdążyli już odzyskać płynność, a tym, którzy wtedy zbankrutowali, środki z KPO już nie pomogą.

Kiedy jednak odblokowano je po wyborach w 2023 r., okazało się, że czasu na ich wykorzystanie jest mało i istnieje ryzyko, że nie wszystkie zostaną wypłacone. Wtedy minister Pełczyńska-Nałęcz została przekonana, by poluzować kryteria przyznawania dotacji i pieniądze popłynęły szerokim strumieniem. Dziś zresztą bardzo chętnie właśnie nazwisko szefowej resortu funduszy wymienia w kontekście afery premier, który – co nie jest wiedzą tajemną – Pełczyńskiej-Nałęcz nie cierpi i bardzo chętni wykorzysta tę okoliczność, by jesienią zablokować jej kandydaturę na funkcję wicepremiera. Samej pani minister należy jednak oddać, że to ona była inicjatorką transparentności dotacji i opublikowania na rządowych stronach interaktywnej mapy z dotacjami. Właśnie dzięki tej mapie dowiedzieliśmy się o tak wielu, tak absurdalnych dotacjach z KPO.

Dotacje powinny iść na rozwój, a nie do prywatnych kieszeni

W gruncie rzeczy problemem nie jest sam fakt, że dotacje trafiły do konkretnych firm. Problemem jest to, na co konkretnie zostały przeznaczone. KPO miało bowiem być wielkim boosterem, który popchnie całe społeczeństwo do skoku rozwojowo-cywilizacyjnego. I zapewne w wielu przestrzeniach tak jest. Jednak dotacje, które w ostatnich dniach wyszły na światło dzienne, z rozwojem cywilizacyjnym nie mają nic wspólnego. Owszem, z perspektywy właściciela firmy dostającego bezzwrotnie pół miliona, które może zainwestować w dochód pasywny, to rzeczywiście będzie jakościowy skok życia. Ale jaka jest celowość społeczna takiej dotacji? Jak fakt, że kilkuset przedsiębiorców dostanie praktycznie za darmo jacht, który będzie wypożyczać, zmieni życie kogokolwiek poza nimi samymi? I proszę tutaj nie mówić, że grantobiorcy odprowadzą podatki od zysków, z których skorzystamy wszyscy. Żeby te podatki trafiły do budżetu, najpierw wszyscy musimy zrzucić się we własnych podatkach na tę dotację. Dzieje się tak, ponieważ Unia Europejska nie wypracowuje własnych pieniędzy, a fundusze, jakimi dysponuje, pochodzą albo z podatków obywateli państw członkowskich, albo z oprocentowanych pożyczek. Dotacje są więc formą redystrybucji – aby ktoś je dostał, wielu innym trzeba najpierw zabrać. Taki system ma oczywiście sens, pod warunkiem, że redystrybucja przyczynia się do rozwoju całego społeczeństwa (np. poprzez inwestycje w infrastrukturę, ochronę zdrowia lub innowacyjne technologie) albo w wyrównywanie szans. W tym przypadku mamy natomiast do czynienia z ordynarnym transferowaniem publicznych środków do prywatnych kieszeni wąskiej grupy wybranych przedsiębiorców. W praktyce to nic innego jak gruby socjal dla bogatych. Tutaj nie można nie przytoczyć smakowitego przykładu jednego z najbogatszych posłów Platformy Obywatelskiej, którego żona otrzymała opiewającą na niemal milion złotych dotację z KPO na rozbudowę swojej restauracji. Ten sam poseł całkiem niedawno, jeszcze jako radny sejmiku, krytykował program 500 plus, twierdząc, że to socjal, który demoralizuje społeczeństwo.

Dotacje budują nowe elity

Tak skonstruowany system dotacji niesie ze sobą pewne ryzyko: staje się narzędziem do budowy nowych elit. I każda władza to doskonale rozumie: obdarowując odpowiednie grupy społeczne, wzmacnia się je finansowo, jednocześnie zyskując ich poparcie. Także z tego powodu Koalicja Obywatelska tak wiele zrobiła, by przed 2023 r. zablokować KPO. Niektórzy politycy zresztą mówili to wprost – ich zdaniem uruchomienie funduszy za władzy PiS groziło rozkradzeniem unijnych pieniędzy do kieszeni środowiska związanego z Prawem i Sprawiedliwością. Jak się dziś okazuje, zapominali wówczas dodać, że chodzi również o zachowanie tych środków dla swoich.

Zwracanie środków z legalnych dotacji to groźny populizm

Dziś zarówno premier jak i kierownictwo resortu z minister Pełczyńską-Nałęcz na czele zarzekają się, że od dwóch tygodni w odpowiedzialnej za granty Państwowej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości trwa kontrola, każda złotówka wydana na wsparcie w ramach KPO zostanie sprawdzona, a przyznane niezgodnie z celem programu dotacje będzie trzeba zwrócić. Pytanie tylko, co oznacza "pieniądze wydane niezgodnie z celem". Bo jeśli kryteria programu zostały napisane tak, że umożliwiały otrzymanie łatwego grantu na zakup jachtu, to właściwie dlaczego przedsiębiorca, który je spełnił i zawarł z państwem umowę, miałby dziś wydane już pieniądze zwracać? Owszem, dotacja może i jest głupia i jest to klasyczne przejadanie publicznych pieniędzy. Ale to nie po stronie przedsiębiorcy leży odpowiedzialność za wykorzystanie stworzonej przez aparat państwa możliwości.

Odpowiedzialność za takie marnotrawstwo powinna leżeć po stronie tych, którzy zatwierdzili program przyznawania funduszy w oparciu o takie kryteria. W pierwszej kolejności powinna to być odpowiedzialność polityczna. A pomysł, by grantobiorcy mieli zwracać przyznane im środki w sytuacji, gdy państwo polskie zakwalifikowało ich wniosek do finansowania i podpisało legalną umowę, to czysty i niebezpieczny populizm. Czysty, bo jego celem jest rzucenie rozwścieczonemu ludowi ofiary i winnego w postaci grantobiorcy. Niebezpieczny, bo odbiera państwu wiarygodność – każdy poważny inwestor dwa razy się zastanowi, czy chce inwestować swoje pieniądze w kraju, w którym legalnie zawarte umowy mogą być podważone i cofnięte, bo strona rządowa zmieniła zdanie na skutek społecznego niezadowolenia.

Rykoszetem w uczciwych przedsiębiorców, czyli nie wylać dziecka z kąpielą

W całej aferze jest jeszcze jedno, poważne niebezpieczeństwo: wylania dziecka z kąpielą. Powszechna wściekłość na idiotyczne napychanie kieszeni wybranym jest w pełni zrozumiała. Warto jednak przy tym pamiętać, że nawet te kilkaset umów, będących bezczelnym naciąganiem podatnika, nie przesądza o całym systemie unijnych dopłat. Polska jest jednym z krajów najefektywniej wykorzystujących szansę, jaką dają nam fundusze unijne. Na naszych oczach zmienia się infrastruktura, remontowane są zabytki czy obiekty użyteczności publicznej, wymieniany jest tabor w transporcie publicznym.

Afera z dotacjami dla branży HoReCa wbija też ostry klin między przedsiębiorców a resztę społeczeństwa, bo powstaje wrażenie, że jeśli ktoś ma firmę i stara się o uzyskanie dotacji, to na pewno również kombinuje na boku. To obraz fałszywy i nie odpowiada rzeczywistości. Polski cud gospodarczy (tak, na przestrzeni ostatnich dekad nasze PKB wzrosło ponad 10-krotnie!) opiera się głównie na aktywności małych i średnich przedsiębiorstw. To z jednej strony praca zatrudnionych w nich pracowników, ale z drugiej determinacja ich właścicieli, którzy nie tylko inkasują zyski, ale również ponoszą ryzyko związane z prowadzeniem biznesu. Jedni i drudzy potrzebują siebie nawzajem. Zamiast więc kierować swoje emocje przeciw przedsiębiorcom, lepiej domagać się od polityków wypracowania jasnych i transparentnych reguł redystrybucji publicznych pieniędzy. W taki sposób, który faktycznie przyczyni się do rozwoju całego społeczeństwa, a nie tylko wybranych „znajomych królika”.

Kogo zatopią jachty z KPO?   zdjęcie ilustracyjne Unsplash
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.