We wtorek 11 września 2001 roku obudziłem się jeszcze przed świtem w hotelowym apartamencie w kurorcie Colony Beach and Tennis Resort, niedaleko Sarasoty na Florydzie. Dzień zacząłem od lektury Biblii… - wspomnienia George'a W. Busha o 11 września. Dziś mija 16 rocznica zamachów na Nowy Jork i Waszyngton.
Przejrzałem poranne gazety. Największym wydarzeniem był powrót Michaela Jordana ze sportowej emerytury – znów miał zagrać w NBA. Inne pisma donosiły o prawyborach burmistrza Nowego Jorku i podejrzeniu przypadku choroby wściekłych krów w Japonii. (…) Mike Morell, analityk CIA, przekazał mi informacje o Rosji, Chinach i palestyńskim powstaniu na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy.
Ameryka zaatakowana
Zaraz po briefingu udaliśmy się do szkoły podstawowej imienia Emmy B. Booker, gdzie miałem mówić o reformie edukacji. W drodze z samochodu do sali szkolnej Karl Rove powiedział, że samolot uderzył w World Trade Center. Wydało mi się to dziwne. Wyobraziłem sobie niewielki samolot śmigłowy, który całkowicie stracił orientację i zboczył z kursu.
Później zadzwoniła Condi. Rozmawiałem z nią z bezpiecznego telefonu znajdującego się w jednej z klas, którą na czas mojej podróży przerobiono na centrum łączności z personelem Białego Domu. Przekazała mi, że samolot, który uderzył w WTC, wcale nie był awionetką, tylko rejsowym pasażerskim odrzutowcem. Byłem oszołomiony. „Ten samolot musiał mieć najgorszego pilota na świecie”, pomyślałem. „Jak kapitan mógł za dnia nie zobaczyć drapacza chmur? Może miał atak serca?”. Poleciłem Condi kontrolować sytuację, a Dana Bartletta, dyrektora biura prasowego, poprosiłem o przygotowanie oświadczenia o pełnym wsparciu ze strony federalnych służb zarządzania kryzysowego. Następnie przywitałem się z przemiłą dyrektor szkoły Gwen Rigell. Przedstawiła mnie nauczycielce, Sandrze Kay Daniels, i jej drugoklasistom. Pani Daniels zaczęła ćwiczyć z dziećmi czytanie. Poprosiła, by wyjęły swoje książki. Wtedy poczułem za sobą czyjąś obecność. To był Andy Card. Przysunął się do mnie i wyszeptał: „Kolejny samolot uderzył w drugą wieżę. Ameryka została zaatakowana”.
Kto się ośmielił?
Moją pierwszą reakcją było oburzenie. Ktoś ośmielił się zaatakować nasz kraj?! Zapłaci za to. Spojrzałem na twarze uczniów i pomyślałem, jak ich niewinność kontrastuje z brutalnością napastników. Miliony osób, takich jak te dzieci, wkrótce będą liczyły na to, że je ochronię. Postanowiłem ich nie zawieść.
W głębi sali zauważyłem dziennikarzy, którzy dostawali już najświeższe informacje na komórki i pagery. Wtedy włączył się mój instynkt. Wiedziałem, że moja reakcja zostanie nagrana i rozpowszechniona na całym świecie. Naród ma prawo być w szoku, prezydent – nie. Gdybym gwałtownie wybiegł, nie tylko przestraszyłbym dzieci, lecz także spowodował falę paniki w całym kraju.
Lekcja trwała nadal, ale myślami byłem już daleko od tego, co się działo w klasie. Kto mógł to zrobić? Jak duże były straty? Jak powinien zachować się rząd?
Rzecznik prasowy Białego Domu, Ari Fleischer, ustawił się pomiędzy reporterami a mną. Trzymał w rękach kartkę z napisem: „Nic jeszcze nie mów”. Nie zamierzałem. Zdecydowałem się na następujący scenariusz: po skończonej lekcji wyjdę spokojnie z sali, zbiorę informacje i dopiero wtedy zabiorę głos.
Jakieś siedem minut po tym, jak Andy wszedł do klasy, wróciłem do klasy przerobionej na centrum łączności, do której ktoś wniósł telewizor. Z przerażeniem oglądałem nagranie puszczone w zwolnionym tempie, na którym drugi samolot uderza w wieżę. Eksplozja ognia i dymu była znacznie gorsza, niż sobie wyobrażałem. Kraj był wstrząśnięty.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się