Mateusz Stachowski potrafi pięknie opowiadać o śmierci
Kilkanaście lat temu odwiedził mnie w Matarni młody franciszkanin. Ja chwaliłem się swoją poezją, dumny jak paw, że znajduje ona czytelników również w stanie duchownym, a on skromnie opowiadał o swojej młodzieńczej fascynacji „ciężką” muzyką, trudnym nawróceniu i poszukiwaniu Boga we współczesnej literaturze. Gdyby Mateusz Stachowski w porę nie posłuchał wewnętrznego głosu, być może dziś zastępowałby Nergala w programie „The Voice of Poland”. Ale wybrał inną drogę. Od lat pełni posługę duszpasterską, animuje franciszkańskie portale w internecie, jest gitarzystą i wokalistą katolickiej grupy Taukers, właśnie wydał debiutancki tom wierszy „Bezsenność”. Dodajmy od razu – tom znakomity.
Bohaterem współczesnej poezji często jest egzul, czyli banita, wygnaniec, człowiek wykorzeniony z konkretnej przestrzeni, który nigdzie nie jest „u siebie”. Podróżując przez obce miasta, rozpaczliwie próbuje oswoić ich zmysłowe piękno, ale udaje mu się zapamiętać jedynie fragmenty obrazów, strzępy rozmów, ulotne dźwięki. A ponieważ zazwyczaj tęskni do pełni, cierpi na melancholię, tę chorobę woli, która nie pozwala odczuć radości w codziennym życiu. Aby wydobyć się z tej pułapki, czasem zaczyna przekonywać sam siebie, że żadna pełnia nie istnieje. Przedstawia się jako kosmopolita, obywatel świata, koneser egzotycznych win i krajobrazów. Ale jego życie pozostaje chaosem, a w jego sercu kryje się tłumiony niepokój.
Bohater wierszy Stachowskiego również sporo podróżuje. Pociągiem z/do Poznania, Gniezna, Elbląga, Gdańska, samolotem z/do Sardynii, Paryża, Londynu, San Francisco. Nie ma na świecie miejsca, o którym mógłby powiedzieć: mój dom, moje gniazdo, moja mała ojczyzna. A jednak nie sprawia wrażenia człowieka wykorzenionego. Zamiast chwytać się fragmentów rzeczywistości jak tonący brzytwy albo przybierać pozę światowca, stara się zachowywać jak gość, który na tym świecie jest tylko przejazdem. Jego korzenie tkwią bowiem w ojczyźnie niebieskiej. Świadomość takiego pochodzenia (i przeznaczenia) pozwala bohaterowi tej poezji zyskać dystans do własnej historii, zaakceptować „swoje miejsce/ na skrzypiącej osi czasu”, a także ujrzeć dzieje świata w perspektywie eschatologicznej.
Jak w wierszu „British Museum”, gdzie zwiedzanie sal z eksponatami staje się figurą wędrówki człowieka przez kolejne epoki. Aż do drzwi opatrzonych tabliczką z napisem „Exit”, za którymi kryje się tajemnica wieczności. To właśnie tam, w „białym ogrodzie bez cieni”, mieszkają umarli: „I czekają cierpliwie/ nie mierząc już czasu/ na nas, aż włączymy się/ w nurt rzeki prawdy/ w świętą procesję powrotu/ i wtedy właśnie pojmiemy/ kiwając poważnie głowami/ jak dzieci, które odkryły/ kto przynosi prezenty/ na święta”. Głęboko wierząc, że niebo jest ostatecznym celem i sensem życia, łatwo wpaść w pułapkę pogardy dla widzialnego świata. Podróżnemu z wierszy Stachowskiego udaje się jednak tego uniknąć, bo etap ziemski uznaje za istotną część Bożego planu. Jest spokojny, ale nieznudzony. Zachowuje ostrożność, skupienie, dziecięcą ciekawość i wrażliwość na konkret przyrody. Często zatrzymuje się w drodze, by odczytać metafizyczne znaki, ukryte pod skórą rzeczywistości. Choćby „wierny szum owadów” czy przypływy i odpływy morza, przywołujące ważną dla tej poezji kategorię wierności. Pochyla się nad zmysłowymi szczegółami, przyglądając się im przez niebieską soczewkę.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się