Nawet tysiąc katolickich influencerów nie zmieni nowych mediów. Tym bardziej że influencerzy sami są motorem i produktem tej medialnej rewolucji.
Cenię francuskiego teologa Jeana- -Claude'a Larcheta i jego „Terapię chorób duchowych” – korzystam z tej książki. Jego analizy przyczyn rozmaitych przypadłości i wskazówki, jak sobie z nimi radzić, są bardzo pomocne, dlatego cieszy mnie, że na polskim rynku ukazała się także nowsza publikacja Larcheta – „Chorzy od nowych mediów”. Wielu z nas intuicyjnie czuje, że nowe media niszczą życie duchowe jak nic innego, co do tej pory wymyślił człowiek. I jest to problem dotyczący nie tylko młodzieży, ale także ludzi dorosłych, w tym osób konsekrowanych i księży. Wystarczy rozejrzeć się po platformach społecznościowych, by zauważyć, że myli się nam życie duchowe z życiem wirtualnym. Bo nie chodzi wyłącznie o to, że zagrożeniem są treści dostępne za pośrednictwem nowych mediów, lecz niebezpieczna jest sama ich natura. Mówią niektórzy, że internet nie jest ani dobry, ani zły – to tylko narzędzie, jak nóż czy widelec. Ale nóż czy widelec nie zmienia ludzkiej percepcji, nie znosi prywatności, nie kradnie czasu. Właśnie ze względu na specyfikę nowych mediów odpowiedzią na ich negatywny wpływ nie może być jedynie nasycanie ich „odpowiednimi treściami”. Nawet tysiąc katolickich influencerów nie zmieni nowych mediów. Tym bardziej że oni także są motorem i produktem tej medialnej rewolucji.
Amerykański pisarz John Senior już pod koniec lat 70. ubiegłego wieku pisał: „Telewizja (…) nie jest zła niechcący czy przypadkowo. Nieważne, czy wybierasz najlepsze programy (…). Nieważne, czy sam tworzysz swoją sieć telewizyjną. Dwie zasadnicze wady telewizji to jej charakter pasywny (zarówno w sensie fizycznym, jak i intelektualnym) oraz oderwanie od rzeczywistości”. Dlatego Senior radził: „Rozwal telewizor”. Dziś trzeba by powiedzieć: „Odłącz internet” lub chociaż: „Usuń aplikację”. Jeśli poważnie myślimy o życiu duchowym, musimy stronić od iluzji i zwrócić się frontem do rzeczywistości.