Granica anarchii

Nieuniknioną konsekwencją rezygnacji państwa z realizacji podstawowych zadań jest anarchia. Właśnie obserwujemy to na naszej zachodniej granicy. Klucz do rozwiązania problemu leży w rękach rządu. Ten jednak nie chce go użyć.

Kim są ludzie, którzy w ostatnich tygodniach pojawili się na granicy polsko-niemieckiej pod szyldem Ruchu Obrony Granic? Gdyby posłuchać przedstawicieli koalicji rządzącej, to „bandyci, którzy jeszcze niedawno bili kobiety”, „faszyzujący trolle w krótkich gaciach, z dużym brzuchem” i w ogóle najgorszy „element”, jaki mógł się społeczeństwu przytrafić. W oczach konserwatywnej opozycji jest dokładnie odwrotnie: bohaterski, obywatelski ruch, biorący w swoje ręce obronę ojczyzny tam, gdzie rządzone przez Donalda Tuska państwo zawiodło.

Niemcy wprowadzają kontrolę, Polska nie reaguje

W rzeczywistości przedstawiciele ROGu pojawili się na granicy z Niemcami pod koniec kwietnia, by prowadzić tzw. monitoring granicy. Celem działania była odpowiedź na oczekiwania znacznej części społeczeństwa dotyczące kontroli skali przerzutu przebywających na terenie Niemiec nielegalnych migrantów przez służby niemieckie na polską stronę.

Przypomnijmy – Niemcy wprowadziły jednostronnie kontrolę na granicy z Polską pod koniec 2023 r. Kontrole miały mieć charakter tymczasowy. Pomimo tego, po objęciu urzędu kanclerskiego przez Friedricha Merza, na początku 2025 r. kontrole nie tylko nie zostały odwołane, ale wręcz je zaostrzono. Ruch ten dotyczył zresztą nie tylko niemieckiej granicy z Polską, ale również z innymi sąsiadami. Decyzja ta zrodziła pytania o wywiązywanie się RFN ze zobowiązań wynikających z traktatu z Schengen, stanowiącego prawo do swobodnego przemieszczania się na terenie Unii Europejskiej.

Równocześnie do przywróconych kontroli Niemcy wstrzymały przyjmowanie wniosków o azyl od imigrantów docierających do kraju przez inne państwa unijne (Niemcy nie mają żadnej zewnętrznej granicy UE), a w polskich mediach coraz częściej pojawiały się informacje o przerzucaniu nielegalnych imigrantów z Niemiec do Polski przez niemieckie służby mundurowe. Niektóre z takich przypadków miały podstawę prawną: w ramach tzw. readmisji lub procedury dublińskiej. Regulacja ta mówi, że jeśli na przykład migrant przekroczył granicę UE w Polsce, ale złożył wniosek o azyl w Niemczech, Niemcy mają prawo odesłać go z powrotem do Polski. Problemem jednak są niejasności dotyczące skali tego zjawiska i pytania, czy strona niemiecka nie nadużywa wspomnianych przepisów, na przykład odsyłając imigrantów wyłącznie w oparciu o ich ustną deklarację dotyczącą wcześniejszego pobytu na terenie Rzeczypospolitej. 

Nastrojów nie uspokajał fakt, że podawane przez stronę polską i niemiecką dane dotyczące odsyłania migrantów z Niemiec do Polski różniły się znacznie. Wynika to z faktu, że strona polska informowała wyłącznie o danych dotyczących procedury readmisji, tymczasem Niemcy odsyłają nam imigrantów także w oparciu o inne procedury i są to liczby znacznie wyższe niż te, które publikuje polski rząd. Dla przykładu dane za 2024 r. wg. niemieckiego Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców, do których dotarła "Wirtualna Polska" mówią o zawróceniu 9387 osób. Wg polskiej Straży Granicznej to zaledwie 688 osób. Różnica wynika ze sposobu raportowania: strona polska podaje tylko osoby formalnie przekazane polskim służbom (procedura readmisji i dublińska). Strona niemiecka podaje również tzw. zawrócenia z granicy lub deportacje. Teoretycznie jeśli byłyby to zawrócenia wprost z kontroli granicznej - problemu nie ma. Rzecz w tym, że regularnie pojawiały się relacje pokazujące służby niemieckie przywożące migrantów z terenu Niemiec i odstawiające ich na stronę polską - od słynnej akcji z niemieckim radiowozem, który wjechał na terytorium RP i wysadził migrantów jesienią 2023 r. począwszy. I takie działanie już OK nie jest, a brak monitorowania przez stronę polską skali tego typu wydarzeń i informowania o nich pokutują dzisiaj. Ponieważ nie mamy żadnej pewności czy takich "podwózek" było pięć czy pięćset, a służby państwowe nie posiadają żadnych własnych danych na ten temat.

Wobec tego w polskim społeczeństwie pojawiło się silne przekonanie, że rząd w Warszawie przymyka oko na niemiecką politykę przerzucania niewygodnych imigrantów do Polski. Przekonanie utwierdzone wypowiedziami niektórych przedstawicieli rządu, którzy nie znali dokładnych danych, a pytani o liczby albo przytaczali wyłącznie te dotyczące readmisji, albo korzystali z oficjalnych danych strony niemieckiej, co pozwala wyciągnąć wniosek o kompletnym braku kontroli państwa polskiego nad tym, co dzieje się na zachodniej granicy.

Chaotyczne działanie rządu żyznym podłożem dla Ruchu Obrony Granic

Właśnie ten chaos stworzył klimat, w którym organizowany m.in. przez Roberta Bąkiewicza Ruch Obrony Granicy trafił na żyzny grunt. Ochotnicy z ROGu weszli w próżnię, jaką stworzyło niewydolne na tym odcinku państwo polskie. Weszli w lukę społecznego oczekiwania bezpieczeństwa, którą powinna wypełnić polityka migracyjna, realizowana w terenie przez Straż Graniczną. Rzecz jednak w tym, że w zdrowym organizmie państwowym prawo do takich działań mają właśnie służby państwowe. Te jednak, ze względu na wielomiesięczny brak zdecydowanej i transparentnej polityki migracyjnej rządu, straciły na tym odcinku wiarygodność.

Problemu tego nie rozwiązują wprowadzone przez Polskę 7 lipca wyrywkowe kontrole graniczne. Nie rozwiązują, ponieważ nie dotykają istoty problemu, którym nie jest przecież nielegalna migracja z Niemiec do Polski (praktycznie nie istniejąca), a wątpliwe prawnie działania strony niemieckiej przerzucającej do Polski migrantów, którzy chcą pozostać w Niemczech. Zamiast więc wprowadzać kontrolę, która utrudnia życie przemieszczających się między państwami obywateli krajów członkowskich, należało w sposób jednoznaczny postawić się rządowi federalnemu w Berlinie i wymagać twardych dowodów, że odsyłani imigranci rzeczywiście przekroczyli granicę Niemiec ze strony polskiej. A wszelkie dane dotyczące przyjmowanych od służb niemieckich migrantów raportować społeczeństwu w oparciu o własny monitoring sytuacji.

Tego zabrakło i na tym gruncie wyrósł Ruch Obrony Granic. Społeczeństwo ma bowiem pełne prawo oczekiwać od polskiego rządu wywiązywania się z jednego z podstawowych zadań, jakim jest ochrona granicy i transparentna polityka migracyjna. Szczególnie, jeśli rządząca koalicja zdobyła władzę między innymi zarzucając poprzednikom brak kontroli nad migracją i tzw. aferę wizową.

Ruch Obrony Granic nie zastąpi państwa

Strona obywatelska domagająca się monitoringu tego, co dzieje się na zachodniej granicy ma więc swoje argumenty i nie wzięła się z kosmosu. Jest odpowiedzią na konkretne zapotrzebowanie tam, gdzie państwo nie wywiązuje się ze swoich zadań. Tyle tylko, że Ruch Obrony Granic państwa i Straży Granicznej w tych zadaniach uszczelniania granicy nie zastąpi. Trzeba jasno rozgraniczyć dwie sprawy: czym innym jest obywatelskie patrzenie służbom państwowym na ręce i monitorowanie tego, co dzieje się na granicy, do czego tego typu organizacje społeczne mają prawo, a czym innym postulowane przez ROG obywatelskie kontrole graniczne. Te ostatnie są twardą kompetencją służb państwowych i ewentualne próby oddolnego legitymowania czy zatrzymywania przekraczających polską granicę osób jest już działaniem mającym znamiona anarchii. Jeśli zgodzimy się na nie, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by dowolna zorganizowana grupa obywateli, pod byle pretekstem zatrzymywała czy kontrolowała nas na ulicach. Granica między obywatelskim monitorowaniem działania służb państwowych, a zwykłą anarchią jest więc bardzo cienka, a jej przekroczenie niesie niebezpieczne dla nas wszystkich konsekwencje.

Jak rozwiązać ten problem?

Klucz do rozwiązania tego problemu leży jednak w rękach rządu. To władza ma narzędzia do tego, by prowadzić transparentną i wiarygodną politykę ochrony granic. Jeśli natomiast na skutek wielomiesięcznych zaniechań ta wiarygodność została utracona, rozwiązaniem problemu nie jest porównywanie obywateli obserwujących granicę do bandytów, a właśnie prowadzenie polityki transparentnej i zaproszenie strony obywatelskiej do społecznej kontroli, w celu odbudowania wiarygodności państwa w oczach społeczeństwa. Co tymczasem robi rząd? Decyzją premiera wciąga przejścia graniczne na listę obiektów strategicznych, zabraniając de facto dokumentowania filmowego i zdjęciowego tego, co dzieje się na tym obszarze. Zamiast więc transparentności, mamy działanie dokładnie w odwrotnym kierunku.

Napięta atmosfera na granicy uderza w racjonalną strategię migracyjną

Napięcie, jakie obserwujemy w sprawie niekontrolowanej imigracji ma jednak skutki znacznie wykraczające poza obszar przygraniczny. Nie tylko w horyzoncie terytorialnym, ale również czasowym. Brak przejrzystego działania państwa i wzajemne oskarżenia kierowane pod swoim adresem przez stronę rządową i ROG potęgują polaryzację i poczucie zagrożenia ze strony migrantów. Owszem, masowa migracja, w dodatku nie poparta żadną wielopoziomową strategią migracyjną państwa, niesie ze sobą poważne niebezpieczeństwo, którego skutki widzimy w wielu krajach tak zwanej starej Unii, a coraz częściej również w polskich miastach. Jednak brak społecznego porozumienia w kwestii tego, jak powinno działać państwo polskie w stosunku do imigrantów, kogo należy nie przyjmować, a kogo przyjmować i jakie stworzyć możliwości i warunki, by taki imigrant stał się częścią polskiego społeczeństwa, a nie ciałem obcym, sprawiają, że zamiast przybliżać się do rozwiązania skomplikowanego problemu migracji, oddalamy się od rozwiązania, popadając w krzywdzące dla setek tysięcy ludzi generalizacje. Krzywdzące, bo – czy tego chcemy, czy nie – imigranci są już teraz częścią naszego świata. I jest to wynik decyzji obu stron: przybyszów i gospodarzy. Przybyszów, bo z różnych powodów szukają nad Wisłą lepszych warunków życia, niż te, które mają u siebie. Gospodarzy, bo my sami, swoim stylem życia dokonujemy wyborów, w których oczekujemy dostępu do rozbudowanych usług, które ktoś musi wykonać. Chcemy od czasu do czasu zamówić jedzenie z dowozem do domu, wygodniej nam skorzystać z transportu Uberem, irytujemy się, gdy ekipa budowlana czy remontowa ma najbliższy wolny termin za kilka miesięcy, a w systemie ochrony zdrowia brakuje lekarzy. Już dzisiaj imigranci odpowiadają za wypracowanie istotnej części polskiego PKB. Polska już jest państwem wielonarodowym, które na obecności migrantów korzysta. Jesteśmy jednak na takim etapie, na którym możemy jeszcze uniknąć błędów, popełnionych w polityce migracyjnej przez takie państwa jak Francja czy Niemcy. Rozwiązaniem nie jest jednak krzywdząca dla żyjących nad Wisłą przybyszów z innych części świata generalizująca teza o niebezpiecznych migrantach, ale wypracowanie i konsekwentne stosowanie przemyślanej polityki migracyjnej, która realizuje interes państwa polskiego. Tego jednak zdają się nie dostrzegać strony wewnętrznego konfliktu wokół granicy polsko-niemieckiej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.