Tischner otwierał przed nami nowe światy

Dziś wiem, że móc opłakiwać ks. Tischnera, być z pokolenia, które się od niego uczyło Kościoła i świata w dialogu, to wielki przywilej. 

Lato wybuchało na Plantach, rozgadane ptakami, ciepłe, obiecujące. Wyszłam z redakcji na Wiślnej, kiedy zadzwonił telefon. „Ksiądz Tischner nie żyje” – usłyszałam spłakaną Iwonę Haberny, która wówczas pracowała w wydawnictwie Znak. Pamiętam, jak te Planty wokół mnie zamarły i ucichły. Dziś wiem, że móc opłakiwać Tischnera, być z pokolenia, które się od niego uczyło Kościoła i świata w dialogu, to wielki przywilej. 

Na wtorkowe wykłady na Gołębiej trzeba było przyjść wcześniej, żeby się dostać do środka auli. Mieliśmy w niej swoje miejsce, drugi rząd od góry, po prawej stronie. Jedliśmy czekoladę, rumową, z rodzynkami i orzechami – to swoją drogą ciekawe, że ten smak wciąż kojarzy mi się z Tischnerem – i czekaliśmy na niego. Dużo zawdzięczam tym wykładom. Myślenie o miłości („Kiedy chodzę z tym, kogo kocham, nagle ten świat przybiera inny sens. Jest światem nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie”), o sytuacjach granicznych („Czy jesteś gotowa, by ktoś uczynił z ciebie dzieło sztuki?” - pytał na egzaminie z tego zagadnienia, wpisując piątkę do indeksu. Zawsze wpisywał piątki!), o ofierze Abrahama. Ksiądz Józef Tischner otwierał przed nami nowe światy.

Kiedy więc po studiach zaczęłam pracę w radiu i miałam z nim nagrywać rozważania do cyklu „Więcej światła”, cieszyłam się jak dziecko, bo każde spotkanie z nim było jak promienie słońca zalewające zakurzone pomieszczenie. Zaprosił mnie do siebie na Kanoniczą, otworzył jakieś notatki i powiedział: „Magdusiu, nie będę mógł nagrywać. Ale spisałem ci numery do mądrych ludzi, gwarantuję, że dobrze mnie zastąpią”. Rozczarowanie. Żal.

Już wtedy wiedział, że choroba odbierze mu głos. Nikt z tej listy nie mógł go dobrze zastąpić. Bo Tischnera nie dało się zastąpić.

Potem już tylko słuchałam o tym, jak znosi chorobę. Było mi trudno, bo w tym samym czasie umarł mi ojciec. Czytałam więc kolejne teksty ks. Tischnera, szukając w nich pocieszenia, widziałam dedykację, jaką wpisał – wówczas jeszcze – biskupowi Nyczowi w egzemplarzu słynnej książki: „Biskupowi na manowcach – ksiądz na manowcach”. Chciałam uczepić się nadziei, że wyjdzie z choroby. I zobaczyłam go na Wawelu.

1999 rok. Spotkanie gigantów. Ks. Józef Tischner, zmieniony, na wózku inwalidzkim, i słaby, znoszący dolegliwości podeszłego wieku Jan Paweł II. Dwaj mocarze. „A jest to spotkanie z Hiobem” – napisał potem papież.

Czy rok później na pogrzebie w Łopusznej świeciło słońce? Zapamiętałam pochmurne niebo i spłakane tłumy górali, którzy odprowadzali go tak, jak tylko górale potrafią żegnać ojca. „Księdzu profesorowi stąd było najbliżej i do człowieka, i do Pana Boga” – mówił drżącym głosem na pogrzebowym kazaniu kard. Franciszek Macharski.

„Nie zawsze jest z nami, którzyśmy w drodze, tak jak ma być (…). Więc płakał Jezus nad nie-ładem, nie-prawem, nienawidzeniem się ludzi, nad niekochaniem miłości. Nad ślepotą i tępotą zaklinowanych myśli i uczuć” – to słowa, które również padły w tamtym pożegnalnym kazaniu i dźwięczą mi dziś w uszach, po ćwierćwieczu, z porażającą aktualnością, kiedy próbuję zrozumieć, co my robimy z sobą, z naszą wspólnotą, z naszym byciem w drodze. I dociera do mnie, że tak było zawsze – i dwa tysiące lat temu, gdy płakał nad ludźmi Jezus, i osiemset lat temu, gdy płakał św. Franciszek wołający, że miłość nie jest kochana, i dwadzieścia pięć lat temu, gdy żegnaliśmy człowieka poszukującego w drugim Boga.

I tak jest dziś. Ślepota i tępota zaklinowanych myśli i uczuć. Zamiast dialogu - szyderczy rechot. Zamiast troski o dobro - rzucanie słowami, które są jak kamienie. Zamiast odwagi współ-myślenia, zaciekawienia różnymi punktami widzenia, oglądania złożoności świata – plemienność „baniek”, w których miłość mylimy z nienawidzeniem. Miał rację kard. Macharski, kiedy mówił o nie-ładzie i nie-prawie. Wtedy i dziś.

Zresztą, wiemy to dobrze, ksiądz Tischner nie raz był obrzucany kamieniami pogardy, nienawiści, niesprawiedliwych i raniących oskarżeń. Obserwując, jak traktuje się dziś ludzi, którzy mają odwagę myśleć szerzej, głębiej, wieloaspektowo, zakładam, że  spadałyby na niego już nie kamienie, ale lawiny. Choć dzięki takim ludziom - znów zacytuję kard. Franciszka - „jest nam bliżej Boga i człowieka”.

"Kiedyś uprawiałem taternictwo i miałem zwyczaj chodzić po drogach, którymi inni nie chodzą, i utrzymywać równowagę w miejscach, w których inni spadają" - powiedział kiedyś o sobie ksiądz profesor. Losem takich taterników jest niezrozumienie - trzeba mieć siłę, żeby utrzymać równowagę.

Bardzo do Ciebie tęsknię, Księże Profesorze.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Magdalena  Dobrzyniak Magdalena Dobrzyniak Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i podyplomowych studiów edytorskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. W mediach katolickich pracuje od 1997 roku. Wykładała dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autorka książek „Nie mój Kościół” (z bp. Damianem Muskusem OFM) oraz „Bezbronni dorośli w Kościele” (z o. Tomaszem Francem OP).