Beatyfikacja sióstr katarzynek. „Nadawały sens w czasie braku sensu”

– Te zakonnice doznały potwornych katuszy, gwałtów, bicia – z nienawiści do habitu. A nie przestały wierzyć. Wszystkie przebaczyły swoim oprawcom w mundurach Armii Czerwonej – mówi s. Angela Krupińska CSC.

Ten tekst czytasz w całości za darmo w ramach promocji. Chcesz mieć stały dostęp do wszystkich treści? Kup subskrypcję na www.subskrypcja.gosc.pl

Agata Puścikowska: Ostatni rok musiał być dla sióstr katarzynek bardzo pracowity...

s. Angela Krupińska CSC:
Braniewo stało się takim centrum dowodzenia, gdzie dzień po dniu pracowałyśmy razem z dziesiątkami osób świeckich. Był to wielki wysiłek, ale jednocześnie – niesamowite chwile. Wspierały nas też mocno siostry z innych domów, spoza Braniewa. Pomagał urząd miasta. Najbardziej intensywne przygotowania trwały rok, ale tak naprawdę miałyśmy... 20 lat przygotowań. Beatyfikacja to ukoronowanie tych starań. Samo Braniewo staje się teraz, na chwilkę, duchowym centrum świata, na którym skupia się zainteresowanie wiernych, mediów. Mam nadzieję, że ważny przekaz o naszych siostrach męczenniczkach szeroko pójdzie w świat.

Jak to się stało, że ponad 20 lat temu zdecydowałyście: będziemy się starać o beatyfikację naszych męczennic? To były zupełnie inne czasy i społecznie, i w Kościele.

Impulsem były słowa i działania Ojca Świętego Jana Pawła II, który w 1997 roku mówił o wieku męczenników. Namawiał, by pokazywać ich światu, by nie zostali zapomniani, by współcześni mogli czerpać z ich życia. Działo się to już w czasie, gdy można było mówić o męczeństwie z rąk komunistów. Wcześniej starsze siostry, które doświadczyły i wojny, i komuny, wiele wycierpiały, po prostu bały się opowiadać publicznie o naszych męczennicach. Musiał przyjść odpowiedni moment, by odkryć te historie i zatroszczyć się o pamięć. Na szczęście tuż po wojnie przełożona generalna poprosiła świadków, by dokładnie opisywali wojenne dzieje zgromadzenia. A trzeba pamiętać, że pod koniec wojny około 400 sióstr wyjechało z Warmii razem z dziećmi, chorymi, starszymi ludźmi, bo poza żelazną kurtyną mogły swobodniej działać. Ich wspomnienia są bardzo dramatyczne, wręcz przesiąknięte krwią pomordowanych, a czas wojny, czy raczej wejścia Armii Czerwonej na Warmię, to było piekło na ziemi. Wówczas w PRL ich wspomnienia nie mogły ujrzeć światła dziennego, bo to groziło represjami. Jednocześnie pamięć o męczennicach trwała. Już wówczas zgromadzenie miało świadomość, że w czasie wojny zginęło ponad sto sióstr, a co najmniej dwadzieścia w opinii świętości. Od początku uważano je za męczennice...

czytaj dalej pod zdjęciem

Beatyfikacja sióstr katarzynek. „Nadawały sens w czasie braku sensu”

Dwadzieścia?

Co najmniej. Jednak nie w każdym przypadku można było udokumentować ich życie i śmierć, tak by wszystkie mogły być brane pod uwagę w procesie beatyfikacyjnym. Ostatecznie, po zebraniu wspomnień, skompletowaniu dokumentacji, świadectw, zdecydowałyśmy, że szesnaście sióstr przedstawimy jako kandydatki na ołtarze. Proces rozpoczął się dwadzieścia lat temu. Zakończył się przed rokiem. W pewnym momencie Watykan uznał za męczennice piętnaście zakonnic. Siostra Generosa pozostała sługą Bożą i jej proces nadal trwa. Piętnaście beatyfikowanych naszych sióstr, dziewic męczennic, to pewnego rodzaju duchowa reprezentacja wielu innych przepięknych postaci z naszego zgromadzenia.

Udało się odnaleźć szczątki kilku sióstr. Dlaczego nie wszystkich?

Gdy trwał już watykański etap procesu beatyfikacyjnego, postanowiłyśmy zrobić, co w naszej mocy, by pomordowane męczenniczki zostały odszukane i ekshumowane. Nie było to proste. Ponad wszelką wątpliwość wiedziałyśmy o miejscu pochówku tylko jednej z nich – siostry Caritiny w Gdańsku. Pozostałe siostry albo zostały pochowane na Syberii (więc nie ma mowy o ekshumacjach), albo miejsca pochówku nie były pewne. Pomógł nam IPN, czyli jedyna państwowa instytucja, która ma zadania i prerogatywy do poszukiwań ofiar wojennych i która robi to z ogromnym szacunkiem, profesjonalnie. Wcześniej Instytut wykonał poważne prace dokumentacyjne, które umożliwiły trafne poszukiwania. Od arcybiskupa natomiast otrzymałyśmy wytyczne, jak muszą wyglądać ekshumacje prowadzone w ramach procesu beatyfikacyjnego. Prace ruszyły w 2020 roku. Udało się odnaleźć siostry pogrzebane w Olsztynie, na zaniedbanym placu przy szpitalu, w którym pracowały. Odnaleźliśmy też siostrę pochowaną w Gdańsku, a także siostry z Ornety – pochowane na naszym cmentarzu, ale w nieznanym wcześniej miejscu. Po odpowiednich badaniach szczątki odnalezionych sześciu męczennic i jednej sługi Bożej zostały złożone w grobie zbiorowym przy naszym klasztorze w Braniewie.

Siostra brała udział w ekshumacjach jako notariusz kościelny. Jak wspomina to doświadczenie?

To były ważne chwile dla mnie i dla zgromadzenia. Moja współsiostra, która pracowała jako fotograf, na bieżąco wysyłała filmiki z miejsca prac do naszej przełożonej. A ta rozsyłała je do naszych różnych domów. Więc wszystkie śledziłyśmy proces. I wszystkie katarzynki modliły się, były z nami w duchowej łączności. Czułam wyraźnie moc tej modlitwy. Była bardzo potrzebna. Sądzę, że w kilku przypadkach to Duch Święty dopomógł w odnalezieniu szczątków, bo ludzkie metody zawodziły, doskonała dokumentacja okazywała się błędna. A mimo to udawało się natrafić na szczątki kolejnych sióstr. Moment odnalezienia ciał, wydobycia ich z ziemi, był dla mnie i wzruszający, i wstrząsający: na przykład s. Krzysztofa Klomfass została pochowana w trumnie, ale s. Liberia leżała w płytkim grobie, bez trumny, miała przestrzeloną głowę. W kieszeni habitu znaleziono łuskę pocisku, który ją zabił. Jej pochówek musiał przebiegać w dramatycznych okolicznościach, szybko, może pod osłoną nocy...

Wasze zgromadzenie w czasie wojny zostało niewyobrażalnie doświadczone. Zastanawiała się Siostra dlaczego?

Zginęło 105 sióstr i jedna postulantka. Katarzynki były na pierwszej linii wściekłego ataku Armii Czerwonej. Na Warmii zginęło pół miliona cywili, którzy nie mogli się ewakuować, a siostry najczęściej nie chciały uciekać, bo postanowiły zostać z ludnością cywilną, dziećmi i chorymi. Koniec wojny to był faktycznie najtrudniejszy moment w 450-letniej historii naszego zgromadzenia. Jego cała struktura została wówczas rozbita. Z drugiej strony tamten czas męczeństwa to... ogrom miłości. Mnie to zadziwia: tamte kobiety doznały potwornych katuszy, gwałtów, bicia – z nienawiści do habitu. A nie przestały kochać, nie przestały wierzyć. Patrzę na te siostry nie z religijnej, ale uniwersalnej perspektywy: swoją postawą zatrzymywały zło. Nie przekazywały go dalej. W strasznym świecie chaosu, braku sensu i nadziei zatrzymały nienawiść, nie przenosiły jej dalej. Zawierzyły Bogu do końca, wszystkie przebaczyły.

Ktoś powie, że to mało, że to kropla w morzu, w obliczu całej okropności wojny...

A jednak ta kropla się rozlewa. Stale powiększa. Wciąż otrzymujemy świadectwa, że te siostry dawały siłę. Na Syberii pomagały przetrwać tysiącom osób. Ludzie widzieli, że chociaż były bite, gwałcone, maltretowane, nadal z uśmiechem służyły potrzebującym. Nadawały sens w czasie braku sensu. Bo widziały i czuły, że Bóg cierpiał bardziej. Były z Nim pod krzyżem. A z nimi była Maryja. W czasie próby mogły się załamać, poddać się, ale pytały: czego Bóg chce ode mnie w tym momencie? Czy mojego załamania i rozpaczy, czy działania do końca dla innych? Nie zostały pokonane. I paradoksalnie były do końca sprawcze – zostawały świadomie przy chorych, broniły innych kobiet przed gwałtami, karmiły dzieci. A przecież same cierpiały i na ciele, i na duszy...

czytaj dalej pod zdjęciem

Beatyfikacja sióstr katarzynek. „Nadawały sens w czasie braku sensu”   Doczesne szczątki sześciu beatyfikowanych męczennic i jednej sługi Bożej po ekshumacji zostały złożone w grobie przy klasztorze w Braniewie. Roman Koszowski /Foto Gość

Napisała Siostra ich biografie. Trudny proces?

Zginęły w dramatycznych okolicznościach, ale ich życie było cudowne. Przecież śmierć ich nie definiowała, całe życie było ważne, ciekawe, piękne. Odnajdywałam te okruchy ich życia i sama z nich czerpałam. Jednak trudno było rzetelnie zbierać materiały, bo chciałam znać wiele punktów widzenia, szukałam wielu źródeł. Chciałam patrzeć na ich życie z dystansu, bo przecież to nie moja historia. Zbierałam świadectwa, układałam te historie w barwną opowieść o życiu każdej z sióstr. Wyszła mozaika o kobietach niezwykłych, z różnymi doświadczeniami, charakterami; opowieść o kobietach, które na koniec życia, w momencie próby, wykazały się wielką miłością do Boga i człowieka. Zanim zabrałam się za pisanie, jedna z moich współsióstr stwierdziła, że „muszę złapać melodię, bo każda z nich ma inną melodię”. Przestałam się bać, a starałam usłyszeć te melodie. Melodie pięknych duchowo kobiet. Poza tym... starałam się mieć z nimi kontakt. Słyszeć je i z nimi działać.

Niedługo relikwie sióstr trafią do wielu polskich parafii. Czyimi mogą być patronkami?

To są kobiety tak różne, tak barwne, że wielu ludzi, różnych stanów, grup społecznych może obrać je za patronki. Zasadniczo wszystkie troszczyły się o potrzebujących, na wiele sposobów. Były pielęgniarkami opiekującymi się dziećmi i towarzyszyły przy operacjach. Jedna była rehabilitantką. Pracowały z trudną młodzieżą, rodzinami dysfunkcyjnymi. Jedna z sióstr udzielała korepetycji, uczyła matematyki i angielskiego. Były przełożonymi, zarządzały szpitalem. Niektóre pochodziły z rodzin rolniczych. A siostra Leonis była... choleryczką z wyrazistym temperamentem i miała świadomość, że musi nad sobą pracować. Dlatego warto poznać je wszystkie. Ta, która będzie nam najbliższa, może stać się naszą duchową przyjaciółką. Poza tym, ze względu na przemoc, której doświadczyły, z nieba upominają się też o ofiary przemocy, w tym wykorzystywania seksualnego.

Działają z nieba?

Oczywiście. Na różne sposoby. Otrzymujemy dużo świadectw na ten temat. Na przykład s. Caritina (zabita w Gdańsku) „specjalizuje się” w wypraszaniu... dzieci. Już kilkanaście rodzin poinformowało, że maleństwa urodziły się właśnie dzięki jej wstawiennictwu. Rodzice przysyłają zdjęcia swoich dzieci i dziękują. To dla mnie dowód, że nasze siostry męczenniczki nadal, z nieba, troszczą się o potrzebujących.

 

Zamęczone przez „wyzwolicieli” z Armii Czerwonej

Męczeńska śmierć siostry Krzysztofy Klomfass i jej Towarzyszek ze Zgromadzenia Sióstr Świętej Katarzyny nastąpiła między 22 stycznia a 25 listopada 1945 r. Armia Czerwona w styczniu 1945 r. ruszyła na Berlin, a inwazję rozpoczęła od Prus Wschodnich. Z wyjątkową nienawiścią żołnierze atakowali wszystko, co katolickie: księży, parafie, siostry zakonne. Katarzynki były na tamtych terenach dużym i znanym zgromadzeniem. Poniosły wielką ofiarę. Najstarsza z zamordowanych sióstr miała 65 lat, a najmłodsza – 27. Każda z nich miała czas na dokonanie wyboru między ucieczką a pozostaniem przy chorych i potrzebujących. Wszystkie zostały. Jako pierwsze z okrucieństwem żołnierzy Armii Czerwonej spotkały się siostry ze Szpitala Mariackiego w Olsztynie. Pozostały przy chorych, których nie zdążono ewakuować. Już 22 stycznia s. M. Krzysztofa Klomfass stoczyła walkę w obronie czystości, a s. M. Liberia Domnick została zastrzelona. Inne zakonnice z tego szpitala, po pobiciu i zgwałceniu, zostały wywieziona do obozów na Syberii. Zmarły w drodze na zesłanie. S. M. Maurycja Margenfeld zginęła 7 kwietnia w obozie Tuła, s. M. Leonis Müller – 5 czerwca w nieznanym miejscu, a s. M. Tiburcja Mischke – 10 sierpnia w miejscowości Osanova. Pod koniec stycznia Armia Czerwona wkroczyła do Kętrzyna. Pracujące tam siostry M. Sekundina Rautenberg i M. Adelgard Bönigk postanowiły pozostać z tymi, którzy nie dali rady uciekać. Obie zostały poddane torturom i zamordowane na ulicach miasta. W obronie czystości 2 lutego życie oddały trzy katarzynki z Lidzbarka Warmińskiego: M. Aniceta Skibowska, M. Gebharda Schröter i M. Sabinella Angrick. Siostry z zakładu dla chorych w Ornecie, zmuszane przez żołnierzy niemieckich do ewakuacji, nie zgodziły się opuścić najciężej chorych. Z licznymi ranami na ciele przez długie tygodnie zamieniały cierpienia fizyczne i duchowe na świadome zawierzenie Bogu. S. M. Bona Pestka zmarła 1 maja, s. M. Gunhilda Steffen – 30 maja, a s. M. Rolanda Abraham – 25 czerwca. S. Caritina Fahl wielokrotnie własnym ciałem osłaniała młode siostry i nowicjuszki przed atakami żołnierzy sowieckich. Bardzo pobita zmarła w Gdańsku 5 czerwca.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska Agata Puścikowska Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 redaktor warszawskiej edycji GN, od 2011 dziennikarz działu „Polska” w GN. Autorka kilku książek, m.in. „Wojennych sióstr” oraz „Święci 1944. Będziesz miłował”.