Choć dziś w głowach wielu Polaków kotłują się pewnie myśli dotyczące wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich, chciałbym wrócić jeszcze na chwilę do wczorajszej homilii inauguracyjnej Leona XIV. Także po to, by w jej świetle spojrzeć na wydarzenia polityczne nad Wisłą.
19.05.2025 12:17 GOSC.PL
W komentarzach odnaleźć można było spór pomiędzy tymi, w opinii których Leon XIV wygłosił zwykłe, niedzielne kazanie do czytań mszalnych, a tymi, którzy w słowach papieża dostrzegli program pontyfikatu. Moim zdaniem rację mają i jedni, i drudzy. Z jednej strony już papież Franciszek bardzo wyraźnie podkreślał znaczenie codzienności, choćby w adhortacji „Gaudete et exsultate” – o świętości w codzienności właśnie. Powiedziałbym nawet, że poprzednik Leona XIV był „papieżem okresu zwykłego”, i w określeniu tym nie ma grama negatywnych skojarzeń. Jeśli miałbym szukać najlepszych elementów poprzedniego pontyfikatu, jednym z nich byłaby właśnie ta „zwyczajność”. Od dłuższego bowiem czasu, zainspirowany duchowością ruchu Focolare, staram się zachwycać codziennością i zwykłością, bo w nich mieszka Bóg. Nie w trzęsieniu ziemi, ale w delikatnym powiewie. W tym sensie nowy papież wydaje się iść podobną drogą – nawet w spektakularnej ceremonii inauguracyjnej udało się mu zachować rys zwyczajności.
Z drugiej strony to jednak oznacza, że owa zwyczajność nie jest przypadkowa, ale sama w sobie jest programem pontyfikatu. Co więcej, w tej krótkiej homilii Leon XIV przedstawił dwie bardzo ważne perspektywy. W pierwszej części odniósł się do relacji wewnątrz struktury Kościoła i wizji władzy w Kościele. Ma być ona kolegialna, nieautorytarna, a co najistotniejsze – oparta na miłości, a nie przemocy. Jak mówił wczoraj papież: „Nigdy nie chodzi o zdobywanie innych poprzez dominację, religijną propagandę czy za pomocą narzędzi władzy, lecz chodzi zawsze i wyłącznie o to, by miłować tak, jak czynił to Jezus.” To bardzo antyfeudalne przesłanie, stojące w kontrze do klerykalnego sposobu myślenia o Kościele.
Druga część wczorajszej homilii poświęcona została relacji z szeroko rozumianym światem, także poza Kościołem. W niej bardzo wyraźne pobrzmiewały echa nauczania Soboru Watykańskiego II, w tym zwłaszcza konstytucji „Gaudium et spes”, która w Kościele widziała sakrament jedności. Leon XIV mówi do nas wprost: „Chciałbym, bracia i siostry, aby to było naszym pierwszym wielkim pragnieniem: Kościół zjednoczony, znak jedności i komunii, który staje się zaczynem pojednanego świata.”
To jednak nie wszystko. Dalej papież odniósł się do istoty wyzwań, stojących przed współczesnym światem, a przez to także przed Kościołem: „W naszych czasach, wciąż widzimy zbyt wiele niezgody, zbyt wiele ran zadanych przez nienawiść, przemoc, uprzedzenia, lęk przed innym, przez paradygmat ekonomiczny, który wyzyskuje zasoby Ziemi i marginalizuje najuboższych. A my chcemy być, w tym cieście, małym zaczynem jedności, komunii, braterstwa.” Miłość, jedność, komunia, wspólnota, braterstwo, pokój. W moim odczuciu naprawdę trudno nie dostrzec w tym programu nowego pontyfikatu. Programu, który jest kontynuacją myśli zawartej w encyklice „Fratelli tutti”, do której zresztą Leon XIV odwołał się wczoraj bezpośrednio w słowach zamykających homilię („Razem, jako jeden lud, jako fratelli tutti, idźmy ku Bogu i miłujmy się wzajemnie.”).
Co jest tym paradygmatem ekonomicznym, który wyzyskuje zasoby ziemi i marginalizuje najuboższych? Jeśli spojrzymy na encykliki społeczne papieży od Jana XXIII („Pacem in terris”), Pawła VI („Populorum progressio”), Jana Pawła II (choćby „Sollicitudo rei socialis”), a zwłaszcza Benedykta XVI („Caritas in veritate”) oraz Franciszka („Laudato Si” i wspomniane już „Fratelli tutti”) nie powinno ulegać najmniejszej wątpliwości, że Leon XIV mówi o kapitalizmie. Tak można też czytać wybór imienia, bo jego poprzednik Leon XIII, o czym już pisałem na portalu „Gościa Niedzielnego” tydzień temu, w swojej encyklice „Rerum novarum” z 1891 roku krytykował kształt stosunków społecznych, wytwarzanych przez system kapitalistyczny. Jeśli przyjmiemy, że misją Kościoła w świecie jest troska o życie i godność człowieka, a także całość stworzenia, to właśnie kapitalizm musimy potraktować jako najważniejszego wroga, źródło wyzysku zasobów ziemi i marginalizacji najuboższych.
Stąd też zrozumiałym jest, dlaczego Leon XIV zwrócił się wczoraj do wszystkich ludzi dobrej woli, i dlaczego jednocześnie cały świat, w tym również osoby niewierzące, wsłuchują się w to, co papież chce powiedzieć. Kościół bowiem jawi się jako najważniejsza, może ostatnia instytucja globalna, dysponująca kapitałem moralno-symbolicznym, która jest w stanie przeciwwstawić się negatywnym skutkom współczesnego globalnego, neoliberalnego kapitalizmu.
W świetle tych słów Leona XIV patrzę na wczorajsze wyniki wyborów prezydenckich i to, co czeka nas w kampanii przed drugą turą. Jeśli ponad 20 proc. wyborców zdecydowało się zagłosować na kandydatów, którzy wprost odwołują się do emocji antyukraińskiej i antyimigranckiej, a jednocześnie mocno pro-indywidualistycznej, i to właśnie ci wyborcy rozstrzygną o wynikach drugiej tury, to można spodziewać się „odpalenia” takich haseł przez sztaby Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego. Nie zdziwię się zatem, jeśli najbliższe kilkanaście dni stanie się festiwalem gospodarczego liberalizmu i etnicznego nacjonalizmu, festiwalu nienawiści i pogardy.
Stąd płynie dla mnie jednak, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, bardzo proste przesłanie dla odpowiedzialnych Kościoła w Polsce. W tych najbliższych dniach, w duchu słów papieża Leona XIV, powinni oni zrobić absolutnie wszystko, aby głosić miłość, jedność, komunię, wspólnotę, braterstwo i pokój. I nie daj Boże przyłączyć się do chóru nienawiści i pogardy.
Marcin Kędzierski
Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.