Kultura tworzona w wolnej Polsce, bez cenzury, wciąż nie jest w stanie osiągnąć szczytów, na jakie wznosili się twórcy drugiej połowy XX wieku.
Przyznam, że bardzo irytują mnie reklamy w stylu „szynka jak za Gierka” albo „lody jak dawniej”. Za Gierka szynka była bowiem dobrem rzadkim, co nie znaczy, że smacznym, a lodom bambino naprawdę daleko do dzisiejszych, pieszczących podniebienie wyrobów rzemieślniczych. Ale rozumiem, że chodzi o sentyment do czasów młodości (znaczącej grupy konsumentów), gdy po prostu wszystko lepiej smakowało. Natomiast jest coś, co w PRL było u nas naprawdę na światowym poziomie, co nie straciło na jakości i za czym nie sposób dziś nie tęsknić: literatura, film, teatr, muzyka. Niedawno TVP przypomniała postać zmarłego cztery lata temu Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza, prawdziwego giganta, jeśli chodzi o muzykę filmową. Śmiem twierdzić, że na całym Bożym świecie nie było i wciąż nie ma kompozytora, który miałby taki talent do układania porywających melodii serialowych. Przy motywie do „Stawki większej niż życie” niech się schowa sam James Bond, nie ma też żadnej sensownej konkurencji do muzyki z „Janosika”, „Czterdziestolatka” czy „Wojny domowej”. Trudno dziś nawet uwierzyć, że to wszystko (dorzućmy „Stawiam na Tolka Banana” i „Alternatywy 4”) wyszło spod ręki jednego człowieka. Który przy okazji napisał dziesiątki przebojowych piosenek, a w latach 50. był jednym z „ojców założycieli” polskiego jazzu, grając na saksofonie w legendarnym zespole „Melomani”. Jest w tym coś zagadkowego, że kultura tworzona w wolnej już Polsce, bez cenzury, w warunkach pełnej swobody, z dostępem do pieniędzy i globalnych rynków, wciąż nie jest w stanie osiągnąć szczytów, na jakie wznosili się twórcy drugiej połowy XX wieku. A przecież talentów i dziś nam nie brakuje.
Matuszkiewicz miał nie mniejszy potencjał do tego, by podbić Hollywood, jak jego przyjaciele – Komeda czy Polański. Wolał grać i komponować nad Wisłą, dzięki czemu sprawił, że jego melodie słyszane z radia wciąż „robią nam dzień”. I z pewnością smakują lepiej niż szynka (jak za Gierka) oraz lody (jak dawniej).
Piotr Legutko
dziennikarz, publicysta, wykładowca, absolwent filologii polskiej UJ. Kierował redakcjami „Czasu Krakowskiego”, „Dziennika Polskiego”, „Nowego Państwa” i „Rzeczy Wspólnych”, a także krakowskim oddziałem TVP i kanałem TVP Historia. Z „Gościem Niedzielnym” związany od początku XXI wieku. Opublikował m.in. „O dorastaniu czyli kod buntu”, „Jad medialny”, „Sztuka debaty”, „Jedyne takie muzeum”, książkowe wywiady z Janem Polkowskim i prof. Andrzejem Nowakiem oraz „Mity IV władzy” i „Gra w media” (wspólnie z Dobrosławem Rodziewiczem). Wykładowca UP JP II oraz Akademii Ignatianum.