Franciszek był świadomy zbliżającej się śmierci. W Wielką Środę miał powiedzieć do swych współpracowników: „Módlcie się teraz szczególnie za mnie, bo zostało mi tylko kilka dni”. W Wielkanoc był szczęśliwy, bo udało mu się wrócić na plac Świętego Piotra i ostatni raz pobłogosławić wiernych, których bliskość zawsze dodawała mu sił.
Papież pragnął umrzeć w domu – mówi prof. Sergio Alfieri, który kierował zespołem opiekującym się Ojcem Świętym w klinice Gemelli. Po powrocie do Domu Świętej Marty odwiedzał papieża i wraz z watykańskimi lekarzami koordynował przebieg rekonwalescencji i rehabilitacji. W Poniedziałek Wielkanocy jego telefon zadzwonił ok. 5.30. Osobisty pielęgniarz papieża wzywał go do Watykanu. – Dwadzieścia minut później byłem na miejscu. Wierzyłem, że hospitalizacja nie będzie konieczna, bo badałem go dwa dni wcześniej – mówił w jednym z wywiadów. Franciszek nie reagował jednak na żadne bodźce. Był w śpiączce. – Zdałem sobie sprawę, że nic już nie można zrobić – mówił medyk, wspominając, że w czasie hospitalizacji papież dwukrotnie był na granicy życia i śmierci, a jego stopniowy powrót do zdrowia był cudem. Dyrektor watykańskiej służby zdrowia prof. Andrea Arcangeli poinformował, że bezpośrednią przyczyną śmierci Ojca Świętego był udar mózgu, śpiączka i nieodwracalna niewydolność krążeniowa. Franciszek odszedł o godz. 7.35. Obecni w papieskim apartamencie lekarze, pielęgniarze, dwaj sekretarze i sekretarz stanu odmówili Różaniec, dziękując Bogu za życie papieża z krańca świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wiesława Dąbrowska-Macura
Zastępca redaktora naczelnego, sekretarz redakcji „Gościa Niedzielnego”, doktor teologii. W „Gościu Niedzielnym” pracuje od 1992 roku, w większości na stanowisku sekretarza redakcji.