Ani półbóg, ani nadczłowiek

Sprawdź, czy nie nosisz w sobie ziaren herezji monofizyckiej.

Patrologię studiowałem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim z pewnym Ukraińcem, który dziś wykłada historię Kościoła we Lwowie. To dzięki niemu przeżyłem jedno z najprostszych, ale i najgenialniejszych odkryć. Podczas zajęć prezentował przygotowany przez siebie referat o historii dogmatu i – chociaż władał polszczyzną doskonale – wszędzie tam, gdzie Polacy używają słowa „natura”, posługiwał się słowem „przyroda”. Mówił więc o „dwóch przyrodach” w Chrystusie – o Jego „przyrodzie ludzkiej” i o Jego „przyrodzie boskiej”, a gdy chciał powiedzieć o herezji, którą nazywamy „monofizytyzmem”, użył określenia „jednoprzyrodnicy”.

Trzy słowa: słowiańskie „przyroda”, łacińskie „natura” i greckie „fyzis” pochodzą od różnie brzmiącego w każdym języku, ale oznaczającego to samo czasownika. Po polsku ten czasownik to „rodzić”, dlatego mamy jakieś cechy „wrodzone” czy „przyrodzone”, a jednym słowem „przyroda” określamy wszystko, co po prostu pojawiło się na świecie, w odróżnieniu od „kultury”, czyli wytworów ludzkiego działania. Rodzenie – jak wszyscy wiemy – jest przedłużaniem gatunku: drzewa rodzą drzewa, owce rodzą owce, ludzie rodzą ludzi. Dlatego wszystkie owce mają tę samą naturę, a ludzie – bez względu na to, że „kulturowo” jedni są żebrakami, a inni królami – co do natury są równi.

W IV wieku chrześcijanie zadawali sobie pytanie, czy jesteśmy równi Jezusowi Chrystusowi co do natury. Odpowiedź wcale nie była oczywista. Z jednej strony jest przecież tak bardzo ludzki: widzimy Go tańczącego na weselu, szukającego kontaktu z przyjaciółmi w Betanii, pogrążonego w smutku i udręczonego podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym. Jak bardzo wtedy czujemy się z Nim jedno. Z drugiej jednak strony wystarczyło dotknąć Jego szaty, żeby odzyskać zdrowie; potrafił nie tylko zamienić wodę w wino czy słowem uciszyć sztorm na jeziorze, ale i przejść po wzburzonej wodzie sprawniej niż nam idzie wchodzenie po schodach. Co więcej, potrafił kochać swoich nieprzyjaciół i przebaczyć swoim oprawcom, a to wydaje się ponad możliwości ludzkiej natury.

Z odpowiedzią próbowali zmierzyć się teologowie z Aleksandrii, którzy zaczęli mówić o „mia fyzis”, czyli o jednej i wyjątkowej naturze Chrystusa – bosko-ludzkiej. Trochę tak jakby Chrystus był niczym antyczni półbogowie lub współcześni superherosi popkultury, łączący naturę ludzką i pajęczą jak Spiderman czy naturę ludzką i mrówczą jak Antman. Odpowiedź na ich propozycję płynąca od reszty Kościoła była zdecydowana: nie, Chrystus nie jest jakimś pomieszaniem natury ludzkiej i boskiej, z którego powstała jakaś wyjątkowa natura. Jezus Chrystus jest prawdziwym człowiekiem i co do ludzkiej natury jesteśmy Mu równi.

Oczywiście nie kończy to dyskusji, bo wyjaśnienia domagają się nadal te rzeczy, o których wspomniałem wcześniej: jak mógł przejść po jeziorze lub jak mógł przeżyć własną śmierć? O tym będzie jeszcze mowa w „Herezjach wiecznie żywych”. Dziś, drogi czytelniku, sprawdź, czy nie nosisz w sobie ziaren herezji monofizyckiej.

Nosimy je w sobie, gdy człowieczeństwo Chrystusa wydaje nam się czymś niedościgłym, przekraczającym naszą naturę, a w ten sposób przestaje być dla nas wzorem. Czytamy w Ewangelii, że Jezus spędził noc na modlitwie, że nie wydał swojego zdrajcy, że przebaczył Piotrowi, że nie złorzeczył złorzeczącym Mu i od razu dodajemy: no, ale On był Bogiem, tak jakby to Bóg się modlił, a Piotr zdradził Boga. Modlił się po nocach człowiek taki jak my, Piotr wyparł się człowieka mającego taką samą naturę czy „przyrodę” jak my, naturę, którą zdrada bardzo boli.

Chcesz być ortodoksyjnym chrześcijaninem, a nie ukrytym monofizytą? Naśladuj Jezusa, który był człowiekiem takim jak ja i ty.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Przemysław Szewczyk Historyk Kościoła, patrolog, tłumacz dzieł Ojców Kościoła, współzałożyciel Stowarzyszenia „Dom Wschodni – Domus Orientalis”, twórca portalu patres.pl, poświęconego Ojcom Kościoła.