„Spaliliśmy świętą!” – krzyczał lud zebrany w Rouen, gdy konająca w płomieniach Joanna prosiła Boga o przebaczenie dla jej oprawców.
Lato 2010 roku. Stoję już dłuższą chwilę przy straganie z książkami na centralnym placu Orleanu, tuż pod pomnikiem Joanny d'Arc. Czytam pożółkłą broszurkę z XIX wieku z kazaniami poświęconymi bohaterce narodowej Francji i świętej Kościoła. „Spaliliśmy świętą!” – krzyczał lud zebrany w Rouen, gdy konająca w płomieniach Joanna prosiła Boga o przebaczenie dla jej oprawców. Autor kazań, pewien monsignore, którego nazwiska nie pomnę, przemawiał w trakcie procesu beatyfikacyjnego Dziewicy Orleańskiej. Wtedy – na przełomie XIX i XX wieku – męczennica z XV stulecia przeżywała prawdziwy renesans popularności.
Kim właściwie była ta dziewczyna? Ofiarą polityczno-kościelnego układu, który zemścił się za jej zaangażowanie po stronie prawowitego następcy tronu? Celebrytką, która chciała o kilka stuleci wyprzedzić swoją epokę? Żywym dowodem bezpośredniej ingerencji Boga w bieg historii? A może kluczowe jest to, o czym mówi o. Tomasz Gałuszka OP w kolejnym odcinku naszych rozmów o historii inkwizycji (s. 8-19), że nie chciała, jak inne wielkie święte, być niewidoczną, by w ten sposób wywierać wpływ na rzeczywistość („zdawało się, że mówią: »nie patrzcie na mnie, ja jestem nikim« – a przez to wszyscy wiedzieli, że to jest ktoś”), tylko zupełnie odwrotnie – „nie mówiła o sobie »jestem nikim, będąc kimś«, tylko raczej »jestem kimś, więc… jestem kimś«. Jej myślenie o sobie można by sprowadzić do przekonania, że skoro jest wybrana przez Boga i skoro została już postawiona na scenie wielkich wydarzeń, to nie może się tam kryć za dekoracją, tylko musi stać – dziś byśmy powiedzieli – w świetle reflektorów”.
Czytelnicy wybaczą nam, mam nadzieję, że tę rozmowę podzieliśmy na dwie części – w bieżącym numerze HK dochodzimy do wyroku skazującego, a w kolejnym będziemy rozmawiać o egzekucji i jej procesie rehabilitacyjnym. Bez wątpienia Joanna d'Arc pozostaje jedną z najbardziej fascynujących, ale też chyba nie do końca właściwie odczytanych, postaci w historii Francji. Kraju, w którym krew męczenników, zwłaszcza tych bliższych naszym czasom (jak ofiary rewolucji francuskiej), jest jednym z najmniej znanych rozdziałów w dziejach wielkich społecznych przewrotów. „Rewolucje zmieniają rzeczywistość za straszną cenę. Za rewolucję francuską szczególnie słono zapłacił Kościół, ale w konsekwencji największą szkodę poniosło całe społeczeństwo” – pisze Franciszek Kucharczak (s. 28-33). Francuskie konteksty pojawiają się również w sylwetce kardynała Richelieu autorstwa Adama Śliwy (s. 20-27): „Był na pewno wybitnym politykiem wyprzedzającym swoją epokę. Niestety jego działania, konieczne w polityce i korzystne dla Francji, były zgubne dla autorytetu i wizerunku Kościoła. Był wielkim Francuzem, ale na pewno nie wielkim człowiekiem Kościoła. »Bogu poświęcić poranek, królowi dzień« – mawiał, trafnie pokazując, jak rozłożone były akcenty w jego działaniach”.
Dwie skrajnie różne postawy – Joanny d'Arc i kardynała Richelieu – wydały zupełnie inne owoce dla Francji i tamtejszego Kościoła. Pomiędzy nimi – heroiczną walką o słuszną sprawę i czystością intencji Joanny a pełnym intryg dyplomatycznym cwaniactwem Richelieu – jest jeszcze milczące (i systemowo wyciszone) świadectwo ofiar francuskiej rewolucji. Czy tutaj jednak chodzi tylko o Francję? Czy historia Joanny d'Arc to tylko bogoojczyźniana opowieść dla jednego narodu? Czy Bóg interweniuje bezpośrednio w losy jednej nacji? „Bóg jest z narodami – czytam w książce Jeana Bastaire'a – w takim stopniu, w jakim narody są z Bogiem, akceptują Jego prawa, nie sprzeniewierzają się zamysłom, jakie On żywi wobec nich”.
Jacek Dziedzina
Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.