Z perspektywy chrześcijanina nie ma chyba lepszego momentu niż rozpoczynający się właśnie Wielki Tydzień, aby o tej prawdzie przypomnieć. Niezależnie od kontekstu religijnego, to także prawda, którą powinniśmy sobie wziąć do serca wszyscy jako komentatorzy życia publicznego.
14.04.2025 14:49 GOSC.PL
Dziś chciałbym przyjrzeć się dwóm wydarzeniom z ostatnich dni, które doczekały się już lawiny komentarzy. Na starcie muszę zaznaczyć – nikt na świecie nie wie ze 100 proc. pewnością, jaki będzie ich finał. Jedyne, co możemy zrobić, to wyznaczyć kryteria sukcesu i porażki. Oczekiwanie czegoś więcej wydaje się przejawem naiwności, a głoszenie czegoś więcej – znakiem braku (intelektualnej) pokory.
Zacznijmy od debaty w Końskich. Na dziś nie ulega najmniejszej wątpliwości, że sztab Rafała Trzaskowskiego się zakiwał. Niezależnie od samego przebiegu trzygodzinnego starcia między kandydatami, prezydent Warszawy i jego doradcy będą musieli się zmierzyć z zarzutami o złamanie prawa. Choćby w przestrzeni medialnej. Wątpliwości co do zasad organizacji i finansowanie tego happeningu (bo trudno to chyba nazwać inaczej) jest bowiem tak wiele, że dostarczają one politycznego paliwa konkurencji na co najmniej kilka dni. To bardzo dużo, mając na uwadze, że do wyborów pozostało zaledwie pięć tygodni.
Z drugiej strony, jeśli przyjrzeć się motywom, które stały za pomysłem organizacji debaty, wydają się one jasne. Celem było wzmocnienie zarówno Rafała Trzaskowskiego, jak i Karola Nawrockiego. To drugie z perspektywy prezydenta Warszawy było nawet istotniejsze – chodziło o to, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo sondażowej (i wyborczej) mijanki między kandydatami PiS oraz Konfederacji. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że debata była wymierzona w Sławomira Mentzena. Choć piątkowe przygotowania przypominały bardziej kabaret, spotkanie się ostatecznie odbyło i z perspektywy widza wyglądało dość zwyczajnie, tyle że nie było na niej kandydata Konfederacji, a Nawrocki mógł się zaprezentować szerszej widowni.
Bardzo możliwe, że w ten sposób Mentzen stracił szansę na II turę. To by jednak oznaczało, że pomimo obiektywnego błędu sztabu Rafała Trzaskowskiego, cel został osiągnięty. Wracamy jednak w ten sposób, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, do głównej myśli – prawdziwy koniec tego wyścigu nastąpi nie 18 maja, ale 1 czerwca, podczas II tury. Dopiero wtedy przekonamy się, czy ustawka w Końskich opłaciła się kandydatowi PO, i czy faktycznie w tej świętokrzyskiej miejscowości - jak kiedyś powiedział Grzegorz Schetyna - wygrywa się (lub przegrywa) wybory. Może być bowiem tak, że wyborcy Sławomira Mentzena i innych kandydatów, których sztab Trzaskowskiego chciał wykiwać, ostatecznie poprą jego kontrkandydata lub nie pójdą na wybory, a prezydent Warszawy przegra wygrany mecz. Ale może być i tak, że Końskie nie będą mieć większego wpływu na wynik głosowania, a Rafał Trzaskowski dowiezie pewne zwycięstwo do końca.
Podobne refleksje towarzyszą mi, kiedy przyglądam się serialowi pt. „Wojna celna Donalda Trumpa”. W ostatnich tygodniach prezydent USA zasypuje nas niemal codziennie kolejnymi decyzjami a to o nałożeniu ceł, a to o ich wycofaniu. Część komentatorów chce widzieć w tym genialny plan rozpisany do przodu na wiele dni, inni nie dostrzegają w tym cienia sensu. Muszę przyznać, że bliższa mi jest interpretacja o chaosie niż szachach 5D. Niespecjalnie wiem, jak Trump i jego administracja chcieliby osiągnąć deklarowane cele w postaci osłabienia dolara przy jednoczesnym utrzymaniu jego statusu jako globalnej waluty rezerwowej. Analogicznie nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której przemysł wraca w ciągu kilku lat do Stanów Zjednoczonych, bo chyba sami Amerykanie by tego nie chcieli, mając na uwadze koszty produkcji.
Ostatecznie jednak celem Trumpa nie są takie czy inne rozstrzygnięcia gospodarcze czy międzynarodowe (bo prowadzone przez niego negocjacje w sprawie wojny na Ukrainie wyglądają podobnie jak strategia celna, czyli w uproszczeniu „zakiwaj wszystkich i spróbuj samemu się nie przewrócić”), ale wygranie kolejnych wyborów. Bezpośrednio, jeśli wcześniej zmieni konstytucyjny limit dwóch kadencji, albo pośrednio przez polityka, którego sam namaści. Może być nim choćby JD Vance. Całkiem prawdopodobny jest scenariusz, w którym sytuacja ekonomiczna przeciętnych Amerykanów w najbliższych czterech latach się pogorszy. Kiedy jednak spojrzymy na Węgry, gdzie Viktor Orban rządzi od 15 lat i wygrywa kolejne wybory mimo faktu, że jego wyborcy systematycznie biednieją, widmo utrzymywania się przy władzy nie wygląda już tak niedorzecznie.
Znów jednak – na ostateczny efekt tych wszystkich rozgrywek przyjdzie nam poczekać. Z tej obserwacji płynie jednak bardzo praktyczny wniosek. Śledzenie polityki dzień po dniu nie ma większego sensu. Chyba, że ktoś lubi oglądać, jak zawodnicy biegają i kopią się po kostkach. Dla większości z nas najważniejsze jest bowiem to, jaki będzie efekt na koniec sezonu. Z tej perspektywy w zupełności wystarczy spojrzeć w tabelę raz na jakiś czas. To pozwoli nam oszczędzić mnóstwo zbędnych emocji, a przede wszystkim – czasu, który można przeznaczyć na ważniejsze sprawy niż polityka. I tego nam wszystkim życzę na czas zbliżających się świąt Zmartwychwstania.
Marcin Kędzierski
Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.