Nie bójmy się nowego

Nie wiem, jakie argumenty mogłyby mnie przekonać, że nie żyjemy w absolutnie przełomowym i bezprecedensowym momencie. Nie da się schować głowy w piasek i przeczekać. Jesteśmy zaproszeni, by wraz z Duchem Świętym nieustannie odkrywać, jak „na nowo” odnaleźć się w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, która nas otacza. Dotyczy to także, a może przede wszystkim, Kościoła.

W filmie „Pasja” Mela Gibsona reżyser włożył w usta Jezusa ostatnie słowa Apokalipsy św. Jana Apostoła. Wybrany moment, jak i w ogóle sama scena, były niezwykle przejmujące – oto Zbawiciel, spotykając na Drodze Krzyżowej swoją matkę, mówi do niej: „Oto czynię wszystko nowe”. W tym duchu można czytać to, co Jezus zrobił dosłownie kilka chwil później, powierzając Maryi swojego ucznia i symbolicznie czyniąc z niej „Matkę Kościoła”.

Dziś świętujemy to wydarzenie, niejako dopełniając zakończony wczorajszą uroczystością Zesłania Ducha Świętego okres wielkanocny. Choć uroczystość za nami, w jakimś sensie wraz z Maryją wchodzimy w codzienność, która jest rzeczywistością Ducha Świętego. Codzienność, która jest przestrzenią „nowego”. Duch Jezusa czyni bowiem nieustannie wszystko nowe.

To dobry moment, aby podsumować wielkanocny cykl, w ramach którego wspólnie zastanawialiśmy się na rozumieniem kilku podstawowych pojęć. Na koniec (choć zapewne jeszcze nieraz będę wracać do prób przemiany naszego myślenia) warto zadać sobie pytanie: dlaczego w ogóle warto pytać i szukać od nowa? Dlaczego warto to robić szczególnie teraz?
Moderniści wszystkich czasów często spotykali się z reakcjami: „to wszystko już było”, „ten moment wcale nie jest tak wyjątkowy, jak się wydaje”, etc. W pewnym sensie ich rozmówcy mieli rację – faktycznie zmiany, które w oczach współczesnych jawiły się niczym rewolucje, w gruncie rzeczy całkiem często niczym rewolucyjnym nie były.

Dziś ten sam kontrargument słyszą ci, którzy chcieliby przeprowadzać radykalne zmiany – w Kościele, w państwie, w społeczeństwie. Czy jednak faktycznie „to wszystko już było”? Choć zweryfikuje to dopiero czas (i to niekrótki), mam głębokie przekonanie, że obecny moment jest bezprecedensowy w historii ludzkości. Ostatnie 100 lat, a szczególnie czas od przełomu XX i XXI wieku, przyniosły nam kilka absolutnie fundamentalnych przemian, których NIE DA SIĘ porównać w niczym z przeszłości.

O jednej z tych fundamentalnych zmian pisałem w otwierającym felietonie w sierpniu ubiegłego roku, idąc za myślą Jacka Dukaja: wchodzimy w erę „po piśmie”. Cała nasza kultura, w tym dziedzictwo chrześcijaństwa oparte właśnie na Piśmie Świętym i spisanej Tradycji, musi zmierzyć się z przejściem do ery bezpośredniego transferu przeżyć. Nie kwestionując różnych przyczyn pogłębiającej się sekularyzacji, zwłaszcza młodszego pokolenia, nie można w moim odczuciu ignorować właśnie tego czynnika. Po prostu coraz trudniej komunikować nam Jezusa i jego Ewangelię poprzez pismo.

Ale to zaledwie jedna z epokowych zmian. Jeszcze 100 lat temu zdecydowana większość naszych przodków nie wyjechała przez całe życie dalej niż 30 kilometrów, czyli dzień pieszej drogi, od miejsca swojego urodzenia. Dziś spod Krakowa szybciej dostanę się do Londynu niż do Sanoka. Odległość przestaliśmy mierzyć bowiem kilometrami, a zaczęliśmy czasem. I to nie tygodniami czy dniami, jak w przeszłości, ale godzinami i minutami. Oderwaliśmy się od ziemi, dosłownie i w przenośni.

To jednak nie wszystko. Już telefon pozwolił nam słyszeć osobę znajdująca się setki kilometrów od nas. Potem pojawiło się radio, telewizja, wreszcie internet – możemy dziś „być” z ludźmi, którzy przebywają na drugim krańcu świata. Zresztą zaczęliśmy „być” naraz w dwóch światach – rzeczywistym i wirtualnym. Bilokacja, kiedyś zarezerwowana dla świętych, dziś w jakimś sensie dostępna jest dla każdego.

Mobilność w rozumieniu zarówno transportu, jak i (tele)komunikacji, skutkowała radykalną zmianą sposobu tworzenia relacji międzyludzkich i to na wszelkich poziomach. Nie mogło to pozostać bez wpływu na instytucję rodziny. Inaczej budujemy związki (to zresztą temat na odrębną opowieść), inaczej układamy relacje rodzinne. Ktoś powie, że w przeszłości ludzie migrowali. To prawda, ale dziś staje się to regułą, a nie tylko wyjątkiem. Zresztą także skala migracji jest współcześnie absolutnie rekordowa.

Do tego dochodzi emancypacja kobiet i rewolucja techniczna, która pociągnęła za sobą prawdziwą rewolucję edukacyjną. Dziś ludzie, ucząc się prawie do trzydziestki, opóźniają tworzenie związków, tym samym zmieniając całe modele „prokreacyjne”. Medycyna dołożyła swoje – wiemy już, jak kontrolować poczęcia (także metodami naturalnymi), a po drugie żyjemy zdecydowanie dłużej. Przeciętna oczekiwana długość życia w ciągu ostatniego wieku wzrosła w Europie niemal dwukrotnie. Nikt mi nie wmówi, że to bez znaczenia.

Nie wiem, jakie argumenty mogłyby mnie przekonać, że nie żyjemy w absolutnie przełomowym i bezprecedensowym momencie. Konkluzja jest prosta. Nie ma, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, czego konserwować. Nie da się schować głowy w piasek i przeczekać. Jesteśmy zaproszeni, by wraz z Duchem Świętym nieustannie odkrywać, jak „na nowo” odnaleźć się w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, która nas otacza. Dotyczy to także, a może przede wszystkim, Kościoła. Nie lękajmy się. Do dzieła!

Nie bójmy się nowego   Elsie esq. / CC 2.0

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski