Nowy numer 17/2024 Archiwum

Wielkanocna otwartość na życie

Marzy mi się, abyśmy w Kościele zaczęli szerzej patrzeć na życie i otwartość na nie. Nie mam bowiem najmniejszych wątpliwości, że w tym wymiarze potrzebujemy społecznego zmartwychwstania. To byłaby dopiero prawdziwa "cywilizacja życia"!

„Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy”. Okres Wielkanocny, w który weszliśmy, to jedna wielka celebracja życia. Nie trzeba być nawet chrześcijaninem, by patrząc przez okno zachwycić się potęgą życia w przyrodzie budzącej się po zimowym śnie. Życie, szczególnie to „nowe”, ma w sobie jakąś niezwykłą, powiedzielibyśmy wręcz niezwykłą, moc. Widać to choćby w mediach społecznościowych, gdzie zdjęcie z nowonarodzonym potomkiem na chwilę zawiesza śmiertelne konflikty między przedstawicielami zwaśnionych obozów. Niemal jakby sam Bóg wkroczył z mocą pojednania. Trudno się zatem dziwić św. Ireneuszowi z Lyonu, który miał napisać „chwałą Boga jest żyjący człowiek”.

Obiecałem, Drogi Czytelniku, że po Zmartwychwstaniu spróbuję co tydzień pochylać się nad jakimś pojęciem, by nieco pogłębić nasze myślenie na jego temat. Temat „życia” wydał mi się oczywistym kandydatem na pierwszy odcinek nowej serii. Tym bardziej, że dopiero co zakończyliśmy narodową nowennę poprzedzającą Dzień Świętości Życia. Jesteśmy jako chrześcijanie za życiem i lubimy to często powtarzać, ale co to właściwie znaczy? Zaryzykowałbym hipotezę, że dla większości z nas pierwszym skojarzeniem byłby sprzeciw wobec aborcji. Zresztą, taka właśnie intencja stała za wspomnianą nowenną. Jakby tak pogrzebać dalej, kolejnym skojarzeniem byłaby „otwartość na życie”, która w powszechnym rozumieniu katolików oznacza niezgodę na antykoncepcję. Myślę, że gdyby pytać dalej, triadę uzupełniłaby eutanazja.

Widać zatem wyraźnie, że mówiąc o życiu i otwartości na nie mamy na myśli przede wszystkim jego początek i koniec, a nieco umyka nam to, co dzieje się pomiędzy nimi. A przecież otwartość na życie to nie tylko poczęcie i urodzenie dziecka, ale setki nieprzespanych nocy przy opiece nad nim. Otwartość na życie to powstrzymanie się od przemocy wobec nastolatka, który jawnie nas ignoruje i testuje kolejne granice. Otwartość na życie to towarzyszenie rodzicom i innym seniorom w trudach jesieni ich życia.

Otwartość na życie to dostrzeganie ludzi przeżywających trudności psychiczne w naszym najbliższym otoczeniu. Otwartość na życie to troska o osoby z niepełnosprawnościami, które żyją pośród nas. Otwartość na życie to opieka nad ludźmi, którzy nie radzą sobie z losem. Ale otwartość na życie to także życzliwość wobec uciążliwego sąsiada czy szacunek wobec tych, z którymi zwyczajnie się nie zgadzamy. 

Zawsze wielkim smutkiem napawa mnie obserwacja sposobu, w jaki traktujemy jako społeczeństwo choćby osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunów. Można odnieść przykre wrażenie, że pro-life w niektórych przypadkach ogranicza się wyłącznie do umożliwienia porodu dzieciom z różnymi wadami wrodzonymi, bo potem tracimy społeczne zainteresowanie ich losem. Dobrze obrazują to losy projektu „Za życiem”, który wszedł w życie w 2016 roku. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2021 roku pisała tak: „Zamiast planowanych 30 funkcjonowało w całym kraju zaledwie 6 wyspecjalizowanych ośrodków, które mogły roztaczać skoordynowaną opiekę neonatologiczno-pediatryczną nad dziećmi z najcięższymi schorzeniami powstałymi w prenatalnym okresie rozwoju lub w czasie porodu. W czterech z 16 województw nie można było korzystać ze świadczeń opieki paliatywnej i hospicyjnej.” Co więcej, W latach 2017-2020 Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej przekazało na ten cel jednostkom samorządu terytorialnego ponad 100 mln zł mniej niż zakładał program.

Przyznam, że nie zauważyłem wielkich akcji oburzenia na tak rażące ignorowanie „otwartości na życie”. Problem nie dotyczy jednak wyłącznie chorych dzieci. Wystarczy zrobić proste badanie i spytać kobiety, które rodziły w ostatnich latach, jak abstrakcyjnie wypada zestawienie hasła „rodzić po ludzku” z rzeczywistością wielu szpitali położniczych. Opieka ciążowa i okołoporodowa leży i kwiczy. Brakuje ogólnodostępnych lekarzy, bo ci wolą pracować w prywatnych gabinetach niż przychodniach na NFZ. Badania limitowane są do granic przyzwoitości. A już prawdziwą plagą jest zachęcanie kobiet do „cesarek”, nawet jeśli nie ma ku temu medycznych wskazań. W krajach rozwiniętych odsetek ciąż zakończonych w ten sposób oscyluje wokół 10%. W Polsce to prawie ... 50%. 

Rozumiem lekarzy – to w końcu mniejsze ryzyko powikłań w momencie samego porodu i prawdopodobnie większa kasa dla szpitala. Szkoda, że nie zadają sobie pytań o długofalowe konsekwencje takiego zabiegu dla kobiet. To zresztą jedynie wąski wycinek problemu nadmiernej „medykalizacji” porodów, które - jak pokazują doświadczenia niektórych państw rozwiniętych - mogłyby w wielu przypadkach przebiegać w domu. W Polsce wciąż porody domowe, przyjmowane przez wykwalifikowane położne, nie są nawet refundowane.

Dlatego marzy mi się, abyśmy także w Kościele zaczęli szerzej patrzeć na życie i otwartość na nie. Nie mam bowiem najmniejszych wątpliwości, że w tym wymiarze potrzebujemy społecznego zmartwychwstania.  To byłaby dopiero prawdziwa „cywilizacja życia”!
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

dr Marcin Kędzierski

adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji