Nowy numer 17/2024 Archiwum

Droga krzyżowa kapłana

Poddanie pod osąd, pierwszy krok wstecz, oblicze słabości, bezsilna nieruchomość. Rozważania Drogi Krzyżowej napisane przez kapłana dla kapłanów.


I.    PODDANY POD OSĄD.
Pan Jezus na śmierć skazany.


Sądzenie to jedna z podstawowych czynności człowieka rozumnego. Nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy, każdego ranka i każdego wieczora, człowiek sądzi. Niekoniecznie bliźnich. Często siebie samego. Ale i bycie poddanym pod osąd innych może być przyczyną jednego z większych cierpień. Zwłaszcza wtedy, kiedy wiesz, że inni nie wiedzą, nie znają, nie rozumieją. „Kiwają głowami”. Mają świadomość, iż racja jest po ich stronie. A Ty wiesz, jak było naprawdę i jak rzeczywiście jest.
Nie ulega wątpliwości, że ksiądz katolicki XXI wieku, to człowiek sądzony z rozmaitych stron. Niekoniecznie za własne uczynki. Co oczywiście boli jeszcze bardziej. Jeśli każdego dnia otwierasz prasę, portal internetowy, dziennik telewizyjny, i za każdym razem pierwszą z wiadomości, którą czytasz, bądź słyszysz, jest kolejna informacja na temat brudnego Kościoła, jeśli w dyskusji, nawet bardzo racjonalnej, ostatecznie przebiją cię argumentem, że księża robią to i tamto, to przecież kiedyś musi zaboleć pytanie postawione samemu sobie: „w jaki Kościół wierzę i czy taki właśnie Kościół buduję?”. 
Bóg sądzony przez człowieka to jeden z największych skandali w historii. Poręczne instytucje rzymskiego prawa mogły uspokoić rozum rzymskiego sędziego, nawet jeśli żona spać nie mogła po nocach nękana koszmarami. Pewnym jest jednak, że na ile zjednoczony jesteś z Chrystusem jako kapłan, na tyle nauczyć się będziesz musiał milczeć. Nawet jeśli kolejny raz pokiwają głową nad Tobą i zadają pytanie, na które nie będziesz odpowiadał...

II.    PIERWSZY KROK KU DOJRZAŁOŚCI.
Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.


Ponoć dojrzewamy całe życie. To oczywiście pocieszająca świadomość. Bo nawet jeżeli potocznie o ilości Twych lat mówi się „wiek dojrzały”, to przecież zawsze można rozpocząć od nowa. Byle rozpocząć właściwie. 
Ileż to słów napisano i wypowiedziano na temat dojrzałości. A to, że młodzież coraz mniej dojrzała, a to, że małżeństwa się sypią z powodu niedojrzałości zawierających i to, że kandydatów do kapłaństwa trzeba bardziej formować, by dojrzalszych święcić... Coś w tym wszystkim pewnie jest. Ale nie wystarczy wypełnić tego wszystkiego jakkolwiek pojętą psychologiczną treścią, osobowościowymi wymogami, formacyjnym żargonem. Trzeba po prostu pojąć, że jedynie ten, kto wyciągnął rękę po krzyż, a nie ugiął się tylko pod krzyżem wrzuconym mu na ramiona, robi pierwszy krok ku dojrzałości prawdziwej. 
Nigdy nie jest za późno, pewnie nawet u kresu kapłańskiej posługi. Tylko to jedno trzeba faktycznie zaakceptować – po krzyż trzeba sięgnąć samemu. 

III.    PIERWSZY KROK WSTECZ.
Pan Jezus upada pod krzyżem.


Droga przed siebie zawsze napawa nadzieją. Ileż to radości mieliśmy u początków drogi. Zapał, pragnienie spalenia się dla Chrystusa, zakochanie w sprawowanych sakramentach i głoszonym Słowie. Żadna przeszkoda nie była zbyt wysoka, żaden most za daleko i ani jedna łza niepotrzebna. A jednak... Nieodzownie przychodzi pierwszy upadek, nawet jeśli najdrobniejszy, to przecież najbardziej zapamiętany. Wszak staje się pierwszym krokiem wstecz, do momentu, do którego trzeba wrócić, by zrozumieć na nowo. 
Pierwszy ciężki kapłański grzech jest porażką. Nieważne, kiedy popełniony. Pod skołatanym sumieniem pulsuje pełnym zdziwienia pytaniem – czy to już zaczyna słabnąć miłość? I czemu tak wcześnie? Być może jeszcze go w Twoim życiu nie było. Najprawdopodobniej jednak jest już z Bogiem omówiony i przepracowany z samym sobą. Dobrze mieć jego świadomość. Bo ten pierwszy krok wstecz, w jakimś kierunku został zrobiony i to ten kierunek jest prawdopodobnie koniecznym tematem rozmowy ze Zbawicielem. On też upadł pierwszy raz. 

IV.    PIERWSZE ROZSTANIE.
Pan Jezus spotyka swoją matkę.


Łatwo mówić o samotności, celibacie, dojrzałości emocjonalnej, sublimacji uczuć, małżeństwie z Kościołem. A jednak jest gdzieś ten wewnętrzny upór w dążeniu do afirmacji ze strony innych. Wszak człowiek – każdy człowiek, w tym kapłan – niesie ze sobą przez życie swoje „ja”. Siebie rozumianego jako wartość. Pomimo wad i ograniczeń wydaje mu się, że jest wartością niezastąpioną, cenną i godną absolutnego uznania (...) Jest to jednak przedziwny absolut, ponieważ nie wystarcza samemu sobie. Z głębi serca domaga się absolutnego uznania ze strony innego (Tischner). 
Przychodzi taki moment w życiu każdego, kiedy na drodze trudnej i bardzo zawiłej, drodze zmagania się z wewnętrznym rozdarciem, spotyka bliską osobę. Taką, ze strony której uznanie, akceptacja, są podstawowe i nie do podważenia. I to jest bardzo ważny moment. W nim bowiem rozstrzyga się możliwość dalszej drogi. 
Rozstanie z przywiązaniem do człowieka, do relacji z ludźmi, jest warunkiem sine qua non dalszej drogi. Być może dlatego nieustanne bycie w drodze, zmiana parafii, pozostawienie za sobą kolejnego odcinka drogi, wejście w nową rzeczywistość, jest w rzeczy samej dobrodziejstwem. Choć potrafi boleć. Bardziej niż boli wzrok matki, która cierpi z Twojego powodu. 

V.    PIERWSZA POMOC.
Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi.


Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam. Dał mu więc pomoc. Leży w naturze mężczyzny, że potrafi lepiej niż inni, skuteczniej od innych, najlepiej. Nie jest zatem łatwo uświadomić sobie, że dotarło się do takiego punktu drogi, do takiego jej etapu, w którym pomoc ze strony innego staje się niezbędna. Jeszcze trudniej mężczyźnie, którego formowano raczej do udzielania pomocy innym, niż do wyrażania swojej własnej potrzeby jej otrzymania. Przyznać się do słabości wymaga więcej siły, niż nieustanne powtarzanie, że dam sobie radę. Zwłaszcza, gdyby pomoc dotyczyć miała takich pokładów jestestwa, które zazwyczaj chronione są dokładnie wytyczanymi granicami.
Wspólnota kapłańska – jakkolwiek by jej nie pojmować – w Twoim przypadku, gdyś nie składał ślubów, nie przystępował do nowicjatu, nie podpisywał reguły, może faktycznie boleć. Sarkastyczne są czasem te refleksje z zewnątrz o grupie dorosłych mężczyzn, którzy najpierw pozbawiają siebie sami możliwości założenia rodziny, by potem udawać, że razem stanowią jakiś jej nowy, szczególny rodzaj. A przecież nie chodzi o analogię. Lecz o zrozumienie „od wewnątrz”, że Cyrenejczyk najczęściej nosi tę samą sutannę i tak samo trudno mu udźwignąć wiele kilogramów drewnianej belki. 

VI.    OBLICZE SŁABOŚCI.
Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi.


Czym innym jest słabość, czym innym jej obraz przed innymi i samym sobą. Być może chodzi o zakrwawioną twarz, lub przynajmniej zalaną potem i łzami. Być może jednak o grzech, który – czym skrzętniej skrywany – tym mocniej daje o sobie znać. Nie każda chusta, nie każdej Weroniki, jest biała. Ale z całą pewnością na każdym podanym skrawku bieli, niewinności i czystości, widać wyraźniej, lepiej, dokładniej.
Ileż to takich skrawków podaje Ci Bóg, w rozmaitych okolicznościach życia, na których tak wyraźnie widzisz własne obciążenia, że samemu brakuje Ci słów, by je właściwie nazwać, skatalogować, podjąć wyzwanie przezwyciężenia. Nie są najważniejsze jednak w tych momentach słowa. Chodzi o Twoje osobiste zaakceptowanie faktu, że słabość nie zawsze jest po to, byś zrozumiał siebie samego, lecz po to, byś zrozumiał innych. Na ich skrawkach bieli odbicia bywają jeszcze bardziej zakrwawione. 

VII.    POWTÓRKA Z GRZECHU.
Pan Jezus drugi raz upada pod krzyżem.


Drugie miejsce na podium zazwyczaj bywa najgorsze. Tak blisko była szansa na pierwsze, że trudno się nim cieszyć. Z upadkami jest dokładnie na odwrót. Myślałeś, że pierwszy, będąc tak trudnym doświadczeniem i obciążając takim ładunkiem żalu, nie powtórzy się i nie stanie się drugim. A to jednak możliwe. Nie chce się już nawet zadawać pytania: dlaczego? jak? po co? Nawet żal do siebie samego, bardziej niż żalem jest złością na własną głupotę. Wszak trzeba głupcem być faktycznie, żeby pchać ręce w ogień, czy stawać pod drzewem w najbardziej dramatycznym momencie burzy. 
Głupota. Nieracjonalność zachowań. Brak przewidywania. A może jednak chwila zapomnienia. Jakkolwiek bądź, boli i upokarza. Tak to zazwyczaj jest z „drugimi” upadkami. Ich ciężar gatunkowy gniecie o wiele bardziej, bo uświadamia, że niesie się balast, na który jest się stanowczo zbyt kruchym. Być może dlatego też mogą sprawić, że końcu zrozumiesz, że nie o Twoje ramiona tu chodzi. Ale o ręce Jezusa.

VIII.    ZA DUŻO ZGIEŁKU.
Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty.


Czym młodszy jesteś, tym łatwiej przychodzi Ci znieść hałas. Z każdym przybywającym rokiem, doświadczeniem, przeżyciem, wolisz, by było cicho, a poziom znoszonego dźwięku obniża się o kolejne decybele. Być może tak samo powinno być z hałasem wytwarzanym przez siebie samego? 
Jest bez wątpienia kwestią dojrzałości to, czy chcesz, aby nad Tobą płakali. Żeby ktoś wreszcie usłyszał, jak nie jest łatwo każdego dnia od nowa podejmować decyzję podjętą przed laty. Warto więc zadać sobie samemu pytanie: przed kim najczęściej się żalę i co chcę przez to osiągnąć? To oczywiście symbolicznie pytanie, bo może tak samo chodzić o użalanie się nad sobą, jak i triumfalne oświadczenia, dotyczące własnych sukcesów. Płaczących kobiet nigdy nie zabraknie. Podziwiających również. Pewne jest jednak, że hałas nie robi dobrze nikomu. I ostatecznie zawsze musi skończyć się uszkodzeniem narządu słuchu.  

IX.    STOPĄ OD DNA.
Pan Jezus trzeci raz upada pod krzyżem.


Trzeci upadek może mieć wiele wspólnego z poprzednimi, choć niekoniecznie. Trzeci może bowiem oznaczać tak trzeci, jak i setny. Ważniejsze jest to, że to upadek ostatni. 
Są takie pokłady w każdym człowieku, które sprawiają, że nawet nie ma pojęcia do czego jest zdolny. To w chwilach kryzysu okazuje się jacy jesteśmy naprawdę i to dlatego kryzys stanowi jedno z najbardziej pożytecznych doświadczeń, w tym: doświadczeń kapłana. Dno dostrzeżone zawsze jest dnem, od którego można się odbić. Pozostaje jednak poważny problem, by właściwy moment, powierzchnię, chwilę, stan, właściwie rozeznać jako dno. Inaczej nie ma mowy o podjęciu trafnej decyzji odbicia. 
Jest jeszcze na tym horyzoncie jeden punkt niezmiernie istotny. To współbrat w kapłaństwie, który może mieć problem ze „wzrokiem” i nie widzieć tego, co widzisz Ty. Niech Cię nie zwiedzie świadomość własnego problemu jako samousprawiedliwienie przed zwróceniem uwagi, czy podjęciem jeszcze bardziej konkretnych kroków. Bo może się okazać, że byłeś jedynym, który miał szansę wyciągnąć rękę i że na drugą szansę będzie za późno.  

X.    NAGOŚĆ JEST ŚWIĘTA.
Pan Jezus z szat obnażony.


Ekshibicjonizm współczesnego świata może spowodować mdłości. Te tysiące wyznań, odsłon, dodania do „ulubionych”, artykułowania krzykiem słów, które albo nie powinny nigdy paść, albo powinny być wyszeptane. Człowiek XXI wieku to człowiek krzyczący. O sobie samym, o własnym „ja” i swoim prywatnym świecie. Stąd tak trudno zrozumieć, że nagość jest zasadniczo święta. Problem nie leży rzecz jasna w sposobie wypowiedzi, lecz w jej treści. O ile bowiem prawdziwym być można jedynie nagim, o tyle prawdziwość w rzeczywistości oznacza stopień zbliżenia do Prawdy. Ileż to starań i rachunków sumienia dokonywaliśmy, żeby przed Prawdą stanąć prawdziwym! Pewnie dlatego rachunek sumienia uważany jest za jedną z najbardziej pożytecznych modlitw. 
Nie bój się swojego własnego obnażenia przed Bogiem i wyciągania zeń odpowiednich wniosków. Dopiero wtedy nie będziesz musiał w najmniejszym nawet stopniu obawiać się obnażenia przez innych, zwłaszcza tych, którzy w imię „prawa do prawdy” najchętniej zajmują się zdzieraniem szat z drugiego człowieka. 

XI.    BEZSILNA NIERUCHOMOŚĆ.
Pan Jezus do krzyża przybity.


Unieruchomienie. Paraliż. Jeden z najgorszych koszmarów sennych. Kiedy to goni Cię sfora psów, a nogi nie dają się oderwać od podłoża. Sparaliżowane, unieruchomione ciało, to jedno z najtrudniejszych doświadczeń człowieka. Wydaje się, że w wymiarze cielesności nie można już tak naprawdę nic. O ileż większym jednak koszmarem jest paraliż wewnętrzny, przygwożdżenie samoświadomości, niemoc duchowa. Można snuć rozważania – depresja, czy acedia? Co nie zmieni faktu, że chodzi o rodzaj śmierci, a raczej wstęp do niej. I że najczęściej jej początkiem jest grzech lenistwa. Kiedy pierwsza jego kropla wleje się do Twojej duszy, nawet nie podejrzewasz, że ten akurat kielich przepełnia się szybciej niż inne. To jest dokładnie jak wbijanie gwoździ w poszczególne kończyny zdolne do poruszania się, części ciała odpowiedzialne za ruch, rozwój, pracę nad sobą. Ostatni gwóźdź wbije się sam, a Twoim udziałem będzie już jedynie to, że nie będziesz miał udziału, bo nie wystarczy Ci na to energii. 
Nie ma nigdy w życiu człowieka, nie ma nigdy w życiu kapłana takiego momentu, w którym wolno mu „odpuścić sobie”. 

XII.    ZAUFAĆ POMIMO.
Pan Jezus na krzyżu umiera.


Obraz przebitego boku to obraz niedowierzania w śmierć Uśmierconego. Dzięki „ich” niedowierzaniu, każde kolejne pokolenie, nieważne czy przed, czy po namalowaniu promieni tryskających z Jezusowego serca, może wierzyć, że nigdy nie jest tak źle, aby Uśmiercony nie mógł działać.
Można bawić się słowami i ciągle pozostawać milczącym.
Można każdego dnia „wracać” do domu i ciągle nie pojmować, że prawdziwy dom jest tam, gdzie żyje ktoś, dla kogo się żyje. 
Można. Naprawdę można. 
Co nie zmienia faktu, że w kapłańskim życiu najtrafniejszym wyborem jest po prostu przystanąć. Przystopować. Zatrzymać się. I usłyszeć bicie swojego serca, którego najwłaściwszym rytmem jest rytm sylab w słowie „ufam”. Jezu, ufam Tobie... 

XIII.    NIE SCHODZIĆ ŻYWYM.
Ciało Pana Jezusa zdjęte z krzyża i w ramiona Matki złożone.


Jakże łatwo snuć refleksje obserwując odchodzenie innych. Ktoś powie: „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. Ktoś inny zaśpiewa: „z krzyża nie wolno uciekać”. Świat ma tę umiejętność snucia refleksji, nie wiedząc, że to żadna umiejętność, lecz raczej skłonność. I nie do snucia refleksji, lecz raczej do tworzenia scenariuszy. 
Krzyż to najintymniejsze miejsce spotkania. Twojego spotkania z Bogiem. Twój krzyż, oczywiście. Bo prędzej, czy później sam odkryjesz pokusę ucieczki. Uwolnienia poszczególnych członków z tego przybicia, które Cię unieruchamia, które boli, które wykańcza. Obyś w tym właśnie momencie pamiętał, że jest Ktoś, kto wie, kiedy Cię z tego krzyża zdjąć. I zrobi to na pewno, o ile wcześniej nie uciekniesz. 

XIV.    GOTOWI NA ŚMIERĆ.
Złożenie do grobu.


Trudno zrozumieć jak bardzo śmierć milczy. To milczenie sprawiedliwe, nie zawierające w sobie ani grama analizy, procedury i wydawania orzeczenia. Owszem może przerażać, zwłaszcza gdy ma się pod ręką masę argumentów przeciw niej. Przede wszystkim ten, że „dla życia” jesteśmy stworzeni. Musi przyjść taki moment w życiu każdego, by zrozumiał, że ona też jest dla życia. Niekoniecznie aż tak, że – wzorem świętego Franciszka – wpisze ją do rodziny nazywając siostrą. Ale na pewno tak, by z uśmiechem powiedzieć: ona jest mi zyskiem. Cóż lepszego może przytrafić się człowiekowi, który przed laty podjął decyzję, że całe swoje życie uczyni proklamacją najwspanialszego oświadczenia w historii: „O śmierci, będę twoją śmiercią”?
Jeżeli to Chrystus jest Śmiercią Twojej śmierci, i wierzysz w to całym sobą z taką samą pokorą, z jaką pochylałeś głowę w momencie swoich święceń, i wiesz o tym całym sobą z takim samym przejęciem, z jakim składałeś Go na ołtarzu po raz pierwszy, to jedno jest pewne. Żyjesz. Naprawdę żyjesz. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy