Nowy numer 17/2024 Archiwum

Co łączy Sejm i piłkę nożną?

Obrady Sejmu, w czasie których przepadł nowy rząd PiS, a na premiera wybrano Donalda Tuska, pokazały jak w soczewce, dlaczego po 8 latach Polacy wybrali zmianę władzy. Symbolicznym obrazkiem, który zostanie zapamiętany, nie będzie expose Morawieckiego (które, choć zupełnie niespójne ze stylem rządzenia, miało być nowym otwarciem na przyszłość), ale Jarosław Kaczyński wdzierający się na mównicę z oskarżeniem Donalda Tuska o bycie niemieckim agentem.

Zdarza się czasami, że te same mechanizmy powtarzają się w zupełnie różnych dziedzinach życia. Na przykład w sporcie i polityce. Obie te przestrzenie mają ze sobą sporo wspólnego. Tu i tu można wygrać i przegrać, zrealizować założenia lub nie. Przechytrzyć rywala lub dać się przechytrzyć. I to ostatnie niekoniecznie ma związek z rzeczywistym wynikiem sportowym.

Taka na przykład reprezentacja Polski w piłce nożnej: gdy selekcjonerem zostawał Czesław Michniewicz, kadra była w opłakanym stanie, a kwalifikacja na mundial stała pod dużym znakiem zapytania. Zmiennik dezertera Sousy, choć nie miał wiele czasu na pracę z piłkarzami, wywalczył awans na mistrzostwa w Katarze, a co więcej, wyszarpał na turnieju wyjście z grupy, odpadając dopiero po meczu z przyszłym mistrzem świata, Argentyną. Wynik osiągnięty przez drużynę pod wodzą Michniewicza był wyraźnie lepszy, niż wskazywałby na to stan drużyny w chwili jej objęcia. Mimo to selekcjoner nie utrzymał stanowiska, a powodem rozwiązania kontraktu była płynąca z każdej strony krytyka za styl gry. Zmiana na światowej sławy trenera Santosa okazała się być ostatecznie fatalnym pomysłem, ale w chwili zwalniania Michniewicza zdecydowana większość kibiców i ekspertów odczuwała ulgę.

Obserwując poniedziałkowe obrady Sejmu, w "dniu dwóch premierów", krótka i intensywna historia Michniewicza i kadry nasuwała się sama. Gdyby trybuny PGE Narodowego zamienić na trybuny sejmowe, w miejsce kadry podstawić państwo, a kolektywnym selekcjonerem zrobić władze odchodzącej partii rządzącej, właściwie nie trzeba by znacznie zmieniać fabuły opowieści. PiS przejmując w 2015 r. stery władzy, obejmował państwo, w którym minimalne wynagrodzenie wynosiło 1750 zł brutto, a średnia pensja 3899,78 zł brutto. W 2023 te wskaźniki wynoszą odpowiednio 3600 zł brutto minimalna) i 7194, 95 zł (średnia). To daje niemal dwukrotny wzrost obu tych wskaźników. Jednocześnie w ciągu ośmiu lat rządów cały świat borykał się z wysoką inflacją. W Polsce ceny rosły szybciej niż w większości państw UE, a eksperci skumulowaną inflację w ciągu ostatnich ośmiu lat wyliczają na ok. 40 proc. Pomimo drożyzny udało się więc znacznie podnieść materialny poziom życia, rozpocząć kilka dużych projektów infrastrukturalnych (przede wszystkim CPK), przyspieszyć leżące odłogiem przez długie lata prace nad budową elektrowni atomowych, rozpocząć potężną modernizację polskiej armii. Dane potwierdzające realny rozwój znajdziemy nie tylko na stronach rządowych, ale również na stronach międzynarodowych instytucji takich jak unijny Eurostat czy MFW. Mimo tych sukcesów PiS przegrał, bo rządy Zjednoczonej Prawicy miały też drugą stronę. Równolegle do rozwoju gospodarczego obserwowaliśmy kompletnie nieudaną reformę wymiary sprawiedliwości, która nie tylko nie skróciła czasu postępowań, ale też pogrążyła sądy w chaosie, a na Polskę ściągnęła opinię kraju niepraworządnego. Grubym toporem ciosano media publiczne, które, choć zawsze były politycznie zależne od władzy, to w ostatnich ośmiu latach uprawiały propagandę przekraczającą granicę absurdu. PiSowi nie udało się zrezygnować z narracji silnie antagonizującej społeczeństwo, a w niektórych przestrzeniach nawet ją zaostrzono. 

Podobnie więc jak Michniewicz pożegnał się z kadrą za styl gry (i chyba też własnej komunikacji z mediami), pomimo osiągnięcia realnych wyników na najważniejszej imprezie piłkarskiej świata, PiS przegrał październikowe wybory nie za wskaźniki gospodarcze, ale za styl rządzenia.

Gdy na sejmową mównicę w poniedziałkowe przedpołudnie wyszedł skazany na brak wotum zaufania Mateusz Morawiecki, można było przez chwilę odnieść wrażenie, że ktoś w PiSie wyciągnął wnioski i dostrzegł przyczyny porażki. Choć proponowane przez jeszcze wówczas premiera Morawieckiego otwarte na dialog i pojednanie pomysły budziły uśmiech w kontekście tego, jak ów dialog z opozycją wyglądał w ostatnich latach w praktyce, to wydawało się, że ostatnie wystąpienie w roli szefa Rady Ministrów ma być swego rodzaju mową nowego otwarcia. Mało dziś wiarygodnego, ale jednak wypowiedzianego publicznie. I adresowanego do wyborców bardziej centrowych. Takich, którzy dziś nie uwierzą, ale kiedy po kilku latach nowa władza się zużyje i wyłoży na kilku trudniejszych sprawach lub aferach, będą mogli do tej przemowy wrócić (o ile PiS jako opozycja zmieni swój sposób komunikowania się ze światem).

Co łączy Sejm i piłkę nożną?   PAP/Paweł Supernak

I gdy wydawało już się, że PiS zrozumiało, dlaczego przegrało i wyciągnęło wnioski – gdy Sejm odrzucił wotum zaufania dla rządu Mateusza Morawieckiego, wskazał na szefa Rady Ministrów Donalda Tuska, a na sali plenarnej ośpiewano hymn na mównicę sejmową postanowił wejść prezes Jarosław Kaczyński, by rzucić w stronę Tuska, że ten jest niemieckim agentem. Emocje puściły, trochę jak u Michniewicza, który po wygranej w barażowym meczu ze Szwedami pozwolił sobie na antenie "Kanału Sportowego" na niskich lotów uwagi pod adresem swoich krytyków.

Dla obejmującej władzę koalicji wystąpienie Kaczyńskiego było jak gwiazdka z nieba. Wzmocniło jedynie przekonanie zniechęconych do PiS "obrotowych" wyborców, że nawet jeśli Donald Tusk nie jest premierem ich marzeń, to alternatywą nie jest Zjednoczona Prawica, przynajmniej dopóki u jej sterów jest prezes i jego najwierniejsi współpracownicy. I tak trudne zadanie przekonywania wyborców, że PiS może zmienić styl, jakiego podjął się Morawiecki, zostało spektakularnie wysadzone w powietrze jednym zdaniem lidera nowej opozycji. Krytykę można bowiem prowadzić na różne sposoby, ale nie każdy z nich jest tak samo skuteczny. Czym innym jest zresztą wypunktowanie konkretnych, negatywnych zdaniem mówcy działań konkurenta, a czym innym oskarżenie o agenturalność z sejmowej mównicy. 

Bo zarówno w sporcie jak i polityce nie liczy się wyłącznie realny efekt zarządzania, ale również styl, którym można przekonać lub zniechęcić wyborców lub rozkochać kibiców. Przekonał się o tym przed rokiem Czesław Michniewicz, przekonuje obecnie Zjednoczona Prawica. 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, teolog. Uwielbia góry w każdej postaci, szczególnie zaś Tatry w zimowej szacie. Interesuje się historią, teologią, literaturą fantastyczną i średniowieczną oraz muzyką filmową. W wolnych chwilach tropi ślady Bilba Bagginsa w Beskidach i Tatrach. Jego obszar specjalizacji to teologia, historia, tematyka górska.

Kontakt:
wojciech.teister@gosc.pl
Więcej artykułów Wojciecha Teistera