Nowy numer 39/2023 Archiwum

Ten nasz cud gospodarczy... Skąd się bierze polski sukces?

Skoro w Polsce jest źle… to czemu jest tak dobrze?

Nigdy wcześniej w historii nie byliśmy tak blisko Europy Zachodniej pod względem poziomu życia. W ciągu minionych trzech dekad polska gospodarka nieustannie rosła, i to w tempie niemającym precedensu. Rosły też wydajność pracy i PKB na głowę mieszkańca, spadało bezrobocie. Polski cud gospodarczy to nie tylko tabelki i wykresy. Nigdy też tak wielu z nas nie deklarowało zadowolenia ze swojej sytuacji materialnej. „Patrzę na Wielką Brytanię i widzę, że w 2030 r. Polska będzie bogatsza od nas” – twierdzi brytyjski finansista Guy Hands. I nie jest w tych prognozach odosobniony. Jak to się stało, że kraj fatalnie zarządzany, z wiecznie skłóconą klasą polityczną, chorym wymiarem sprawiedliwości, kulejącą edukacją, niesprawną służbą zdrowia i administracją osiągnął taki sukces? Skoro zgodny chór rodzimych komentatorów, publicystów i ekspertów dowodzi nam dzień po dniu, jak bardzo w Polsce jest źle… to czemu jest tak dobrze?

Drobnym drukiem

Jak to „dobrze”?! Szaleje drożyzna, inflacja zżera oszczędności, odsetki od rat kredytów nie dają zasnąć w nocy. Nie ma w Polsce mieszkań, wolności, demokracji, łamane są prawa obywatelskie… etc, etc. Tak brzmi ów zgodny chór malujący dramatyczny obraz sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy u progu kolejnych wyborów parlamentarnych. Sęk w tym, że w tych samych mediach, tyle że w innym miejscu (jak to się mówi: drobnym drukiem), można przeczytać zupełnie inne dane.

W minionej dekadzie prawie milion osób wyszło w Polsce ze skrajnej biedy. Odsetek dzieci żyjących w ubóstwie lub w wykluczeniu społecznym już dziś jest u nas niższy niż w Niemczech czy Francji. To prawda, że w tym roku nie unikniemy stagnacji, jednak według prognoz MFW czy Banku Światowego w kolejnych latach będziemy rozwijać się szybciej niż większość krajów UE. Lżej niż inni „przechorowaliśmy” pandemię w 2020 r. i kryzys energetyczny w 2022 r. To nie „Wiadomości” TVP, ale „Die Welt”, który opisuje Polskę jako gospodarczego lidera Europy.

A czy przeciętny Kowalski coś z tego ma? Według raportu McKinsey & Company aż 75 proc. Polaków jest zadowolonych z życia, podczas gdy w 1990 r. było to zaledwie 39 proc. Główną (deklarowaną!) przyczyną dobrostanu jest dynamicznie rosnący dochód w gospodarstwach domowych. Co ciekawe, na wsi rośnie on nawet szybciej niż w mieście. Według danych GUS w ciągu 15 lat tzw. dochód rozporządzalny na osobę w mieście wzrósł o 119 proc., ale na wsi aż o 158 proc. W dodatku odwróceniu uległ trend migracyjny: przybywa mieszkańców wsi kosztem miast. Dzieje się tak, bo wzrost gospodarczy w Polsce ma charakter inkluzywny – towarzyszy mu obniżanie się nierówności dochodowych, także luka płacowa ze względu na płeć zmniejszyła się o 60 proc. w ciągu ostatnich dwóch dekad (tak à propos dyskryminacji kobiet).

Nie „dzięki”, ale „mimo”

Jak zatem jest w Polsce? Podobnie jak w starym dowcipie. „Jednym słowem? Dobrze! A w dwóch słowach? Niezbyt dobrze”. W kampanijnych emocjach na pewno nie dojdziemy do wspólnej diagnozy. A szkoda, bo nasz ewidentny cud gospodarczy jest efektem trzech dekad ciężkiej pracy, w trakcie których władzę sprawowały wszystkie możliwe ugrupowania. Można dyskutować, ile które z nich może sobie przypisać zasług, ale bezpieczniej postawić tezę, że ów cud dokonał się nie dzięki staraniom rządzących, ale pomimo popełnianych przez nich błędów i zaniechań.

Ciężka praca Polek i Polaków nie podlega dyskusji. W ciągu tych lat staliśmy się naprawdę zapracowanym społeczeństwem, awansując z 8. na 4. miejsce w rankingu państw pod względem największej liczby przepracowanych godzin. Może dlatego, że teraz, w odróżnieniu od czasów PRL, pracujemy głównie „na swoim”. W 1990 r. sektor publiczny zatrudniał 52 proc. Polaków, dziś jest to tylko 20 proc. Pozostałe 80 proc. pracuje w sektorze prywatnym. I widać – wbrew obiegowym sądom – że dobrze pracuje. Nie ma w Polsce oligarchów, jest powszechny kapitalizm, dominują „Misie” (małe i średnie przedsiębiorstwa). Rozsądnie prowadzone, skoro z niespełna 26 tys. firm założonych w 1989 r. aż 60 proc. przetrwało 30 lat burz i naporów. Żywioł polskiej przedsiębiorczości jest imponujący. Ma on też swój kulturowy wymiar. Na kształtowanie postaw społecznych miał wpływ Kościół ze swoim etosem uczciwości, użyteczności społecznej oraz wzajemnego zaufania. Za mało się o tym pisze i mówi. Łatwiej wciąż powtarzać brednie o „polskim bałaganiarstwie, lenistwie i skłonności do oszukiwania”. I ludziach, którzy chcą żyć tylko z zasiłku i emerytury. Tymczasem w Polsce pracują dziś praktycznie wszyscy, którzy mogą – 17 mln osób, a w ciągu ostatniej dekady liczba czynnych zawodowo emerytów wzrosła o 293 tys. i jest ich już 826 tys.

Uśmiech losu

Jan Rokita, świadek, a zarazem uczestnik tej historii, na pytanie o źródła polskiego sukcesu odsyła do… Tytusa Liwiusza i jego dzieła „Jakim sposobem Rzymianie stali się wielkimi?”. Według sławnego historyka – dzięki unikatowemu połączeniu szczęśliwego losu i ludzkiej dzielności. Tak jest i z nami. „Na polską wersję pytania »dlaczego?« są możliwe w gruncie rzeczy dwie odpowiedzi” – twierdzi Jan Rokita. „Pierwsza – byłaby religijna, a sumę dziejów ostatnich dekad musiałaby zakwalifikować jako cud. Trawestując Miłoszowy werset psalmu, zapisany na gdańskich krzyżach: »Pan dał siłę swojemu ludowi«, za co winniśmy Mu teraz czynić nieustanne dziękczynienie. Druga – poszukiwałaby świadectw owego rzadkiego i osobliwego zespolenia dobrego dla Polski losu, a mówiąc bardziej nowocześnie – koniunktury dziejowej, oraz polskiej virtus, czyli zbiorowej umiejętności narodu i jego przywódców do wykorzystania tej koniunktury”.

Co do uśmiechu dziejowej fortuny – rzeczywiście, takiego nie zaznaliśmy nigdy wcześniej w historii. Nawet falstart Solidarności, która o dekadę wyprzedziła upadek komunizmu, nie był na darmo. Narodził się mit, kapitał, dzięki któremu otwarto dla nas drzwi wolnego świata i unijnego rynku. Jak zauważa Rokita, „we właściwym czasie Polska miała u władzy liberalnych monetarystów, i tak samo we właściwym czasie zmieniła ich na wyznawców społecznej sprawiedliwości, wielbiących widzialną rękę państwa, zamiast niewidzialnej ręki rynku”. Mówiąc krótko: pomyślne wiatry bez przerwy wiały w polskie żagle, a wejście do UE i NATO stworzyło solidny fundament pod transformację ustrojową i społeczną.

Made in Poland

Trzeba jednak zastrzec, że nikt nam dzisiejszej Polski nie zbudował. Europejskie były fundusze, ale pomysły i wykonanie – rodzime. Po prostu wykorzystaliśmy tę szansę. Nie przejmowaliśmy – jak to było w przypadku NRD – sprawdzonych i przetestowanych rozwiązań oraz kadr. – Choć oczywiście nie obyło się bez błędów, to jednak sukces możemy przypisywać wyłącznie sobie. To my sami decydowaliśmy, jakie rozwiązania prawne czy strukturalne możemy implementować z innych krajów, a jakie zupełnie nie przystają do naszych realiów, charakteru narodowego czy po prostu potrzeb – mówi Mariusz Staniszewski, publicysta, zastępca dyrektora Instytutu Pokolenia. – To także utrwaliło w Polakach przekonanie, że jesteśmy zdolni do samodzielnego rozwiązywania problemów oraz stawiania czoła wyzwaniom. Nie tylko możemy obyć się bez obcych wzorców, ale wręcz alergicznie reagujemy na próby pouczania i narzucania obcych nam modeli społeczno-gospodarczych. Dziś widać to wyjątkowo wyraźnie – dodaje Staniszewski.

Jego opinia nie jest może powszechna, ale daje do myślenia. W publicystyce przeważa bowiem diagnoza, że przeszliśmy „transformację z kserokopiarki”, że Polska po prostu wdrożyła wymyślone już rozwiązania. Procedury – owszem, prawo – też. Pytanie otwarte: czy one napędzały, czy też raczej hamowały naszą energię, ową „dzielność” Polaków. I kim byli, kim są prawdziwi ojcowie (i matki) gospodarczego sukcesu?

Gen samoorganizacji

„To wcale nie »najładniejsi« na pozór Polacy, ale ci z targowisk, z blaszanymi »szczękami«, z upadających albo na gwałt sprzedawanych fabryk, ci sprytnie zakładający miliony małych i rozrastających się czasami biznesów albo bez entuzjazmu »przechodzący na samozatrudnienie«; to właśnie ich dzielność zbudowała jedną z najbardziej konkurencyjnych, elastycznych i odpornych na kryzysy gospodarek narodowych w Europie. Jak dziś widać – warunek możliwości jakiejkolwiek politycznej powagi naszego państwa” – uważa Jan Rokita.

To istotny trop. Prowadzący zresztą i w głąb polskiej historii. Gen samorządności i samoorganizacji dawał znać o sobie od czasów bezkrólewia po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów, gdy odpowiedzialność za Rzeczpospolitą przejmowały „sejmiki kapturowe”, czuwające nad porządkiem wewnętrznym i zewnętrznym, przez państwo podziemne w czasie okupacji, po Solidarność, dziesięciomilionową organizację, opartą na zakładach pracy i regionach. Ten sam gen objawił się przed rokiem, gdy trzeba było przyjąć miliony ukraińskich uchodźców. Bo polska tradycja to nie tylko warcholstwo i potępieńcze swary. Sęk w tym, że mowa tu o samoorganizacji oddolnej, ludowej, niepasującej do jakże popularnej tezy Aleksandra Wielopolskiego, że „dla Polaków można coś zrobić, ale nie z Polakami”. Może kłopot z naszym cudem gospodarczym tkwi w tym, że nie został on wymyślony i zaprogramowany przez światłych obywateli, elity polityczne? Że wydarzył nam się właśnie „pomimo”, a nie „dzięki”, a może i trochę wbrew intencjom architektów III RP?

Róbmy swoje

Prof. Antoni Kamiński, wybitny znawca polskiej transformacji, napisał niedawno, że po 1989 r. w Polsce „źródłem strategicznych błędów i zaniedbań w budowie państwa była obawa elit przed silnym społeczeństwem”. Ów lęk jest wyraźnie widoczny od Okrągłego Stołu do dziś. A paradoks polega na tym, że doświadczeni przez pokolenia takiego traktowania Polacy swą dzielność wyrażają… z zadziwiającym stoicyzmem, realizując zawołanie Wojciecha Młynarskiego: „róbmy swoje” (żeby było na co wyjść).

Od czasu wejścia do UE i NATO minęły już dwie dekady. Czas zrobił swoje, jedne postawy zweryfikował pozytywnie, inne negatywnie. Do tych drugich należy z pewnością mikromania, traktowanie Polski jako kraju peryferyjnego, pozbawionego wiary w swoje możliwości, kapitału i społecznej energii. Niestety, wciąż jest to pewien dogmat, źródło fatalizmu, w myśl którego jedynym ratunkiem dla „tego nieszczęsnego kraju” jest włączenie go w projekt europejski (cokolwiek miałoby to znaczyć). Żeby sobie krzywdy nie zrobił. Tymczasem gołym okiem widać, że potrafimy o siebie zadbać. Najwyższy czas zadbać i o nasze wspólne państwo. Zadbać, by sprawdziła się postawiona w 2009 r. przez ­George’a Friedmana, amerykańskiego politologa (w książce „Następne 100 lat”), prognoza, że to właśnie Polska stanie się w XXI wieku europejskim mocarstwem.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast