Nowy numer 17/2024 Archiwum

I co z tego, że zygzakiem? O wyjściu Izraelitów z Egiptu mówi ks. dr hab. Wojciech Węgrzyniak

Może Kościół idzie zygzakiem, może robi kilka kroków do tyłu. Może wydawać się, że jest szybsza droga. Ale nam nie chodzi o to, żeby zajść szybciej, ale żeby zajść razem – mówi biblista z Krakowa.


Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.

Jarosław Dudała: Sprawdziłem w Google: Trasa spod Piramidy Cheopsa w Egipcie do Jerozolimy to około 150 godzin czystego marszu. To niecały tydzień. Nawet jeśli doliczymy czas na sen i weźmiemy pod uwagę, że szedł cały wielotysięczny naród, to i tak nie musiało to trwać 40 lat. Dlaczego więc Izraelici szli tak długo?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Popatrzmy na to z dwóch poziomów.

Po pierwsze, Biblia mówi, że była krótsza droga – od strony morza. Ale Izraelici bali się mieszkających tam wrogów. Poszli inną drogą, ale już po roku dotarli do granic Ziemi Obiecanej. Nie weszli jednak, bo się wystraszyli mieszkańców. Problem nie był więc w trasie. Problem był w gotowości. Czyli: żeby wejść do Ziemi Obiecanej, nie wystarczy wyjść z niewoli. Trzeba do tej Ziemi Obiecanej dojrzeć. To trochę tak, jak z niebem: nie wystarczy się urodzić – trzeba do tego nieba dojrzeć, trzeba swoje przeżyć.

To wszystko jest na poziomie biblijnym.

Z kolei na poziomie duchowym jest tak, że jeden dojrzewa do świętości 80 lat, a drugi 18 lat – jak Stanisław Kostka. Jeden upora się ze swoimi problemami czy nałogami w jeden dzień, a drugi potrzebuje na to wiele lat. To, że naród wybrany tak długo szedł z Egiptu do Ziemi Obiecanej, to dla nas pocieszająca lekcja. Wiemy, że moglibyśmy zostać świętymi i wiele rzeczy osiągnąć wcześniej, ale ze względu na nasze ograniczenia, słabości, grzechy to musi po prostu potrwać.

Jest w tej historii moment, w którym Izrael zbliża się do Ziemi Obiecanej i wysyła do niej zwiadowców. Gdy wracają, zaczyna panować panika, bo podobno w tej Ziemi Obiecanej mieszkają olbrzymy, więc lepiej w ogóle stamtąd uciekać. Okazuje się wtedy, że aby wejść, trzeba mieć po prostu odwagę. Pewnie też jakąś kreatywność, przedsiębiorczość. A to nie są cechy często podkreślane w kazaniach.

Tak, trzeba mieć kreatywność.

Ale jest jeszcze jeden ważny element: oni chcieli wejść w całości, jako wspólnota. To jest tak, jak wtedy, gdy się idzie z dziećmi na wycieczkę – można dojść do celu szybciej, ale jak dziecko mówi: "ja chcę siku", to nie zostawiamy maruderów, a reszta jedzie dalej. Bo nam zależy na tym, żebyśmy doszli wszyscy. Ze względu na słabszą część wspólnoty trzeba uwzględnić marudzenie, narzekanie czy naturalne potrzeby.

Jest taki piękny tekst w Piśmie o tym, kogo nie powinno się brać na wojnę: tego, kto się ożenił – przez pierwszy rok; tego, kto wybudował dom lub winnicę – przez pierwszy rok i tego, kto się boi. Jak pięknie mówi Biblia: "Kto się boi, niech wraca do domu" (Pwt 20,8). To bowiem pokazuje, że żadnego pożytku z takiego wojownika nie będzie. Jak więc było atakować Ziemię Obiecaną, skoro oni jeszcze nie byli dojrzali? Tak, trzeba odwagi, trzeba siły, natomiast – jeśli chodzi o wspólnotę – idziemy razem.

Lepiej, żebyśmy doszli razem a później niż wcześniej a osobno. To przepiękny obraz Kościoła. Może Kościół idzie zygzakiem, może robi kilka kroków do tyłu, może wydawać się, że jest szybsza droga. Ale nam nie chodzi o to, żeby zajść szybciej, ale żeby zajść razem.

Ten element jest szalenie ważny.

Z drugiej strony, biblijne zmagania narodu wybranego z własną słabością to historia, rozgrywa się też w sercu pojedynczego człowieka. Weźmy np. Mojżesza. To był gość, który rozmawiał z Bogiem jak z przyjacielem, twarzą w twarz. Ale nawet on miał chwile zwątpienia czy niewierności. Tymczasem słyszymy czasem powiastki o świętych, którzy jako niemowlęta odmawiali ssania piersi matki w postne piątki; gdy dorośli, gardzili powabami tego świata, żyli zapatrzeni w niebo. Takie idealistyczne wizje są nie tylko po ludzku bzdurne – one są także niebiblijne, co widać choćby po Mojżeszu.

To ciekawy przykład z tym Mojżeszem, bo my nie wiemy do końca, na czym polegał jego błąd. Czy podwójne uderzenie laską w skałę miałoby wyrażać brak wiary, brak zaufania wobec Pana Boga? Ale dzięki temu Mojżesz – tak jak potem Piotr w Nowym Testamencie – pokazuje, że można być człowiekiem niesamowitej wielkości i jednocześnie mieć jakąś rysę na charakterze. Można nie być doskonałym, ale to nie znaczy, że z tego powodu nie można odgrywać ważnej roli. Mojżesz jest w Starym Testamencie kluczową postacią. Nikt nie ma do niego pretensji ani nie dziwi się, że nie wszedł do Ziemi Obiecanej. On po prostu zrobił swoje. Jozue też robił swoje. Potem Orygenes powie, że Mojżesz reprezentuje Prawo, a Jozue reprezentuje łaskę. W języku greckim Jozue to Jezus. Dlatego Orygenes powie, że prawo wyprowadzi cię z niewoli, ale do Ziemi Obiecanej zaprowadzi cię tylko łaska, czyli tylko Jezus.

W historii Exodusu interesuje mnie jeszcze jeden znak: słupu dymu/ognia. Bo my często tęsknimy za taką namacalną obecnością Bożą w naszym życiu.

I ona jest! Słup ognia i dymu był piękny w tym sensie, że dzięki niemu Izraelici z jednej strony widzieli, że Bóg jest, a z drugiej strony, przeczuwali Jego naturę, tożsamość – to, Kim jest Bóg. Bo dym jest trochę jak Bóg – wiemy, że jest, ale jest nieuchwytny. Tak samo ogień bardzo nam przypomina naturę Boga.

My się bardziej skupiamy się na tym, czemu Go z nami nie ma... A ja mam poczucie, że jest. Mam poczucie, że – czy z przodu czy z tyłu; czy rankiem, czy wieczorem – Bóg jest tak samo nieuchwytny, ale tak samo doświadczalny. Naprawdę doświadczalny! Jedna, druga, trzecia liturgia dobrze przeżyta – i nie mam wątpliwości, że On jest. Jedna, druga, trzecia adoracja – i nie mam wątpliwości, że On jest.

Jest także w doświadczeniach. Ostatnio miałem przygotować kazanie na odpust Serca Pana Jezusa w Krakowie Łagiewnikach. Cały dzień zastanawiałem się, co ludziom powiedzieć i cały dzień – jak nigdy – chodziła za mną piosenka: "Powiedz ludziom, że kocham ich, że się o nich wciąż troszczę..." No i ja im to powiedziałem w czasie kazania. Proszę sobie wyobrazić, że po raz pierwszy w życiu zacząłem śpiewać podczas kazania. A cały kościół to pociągnął. Tak spontanicznie. Normalnie, wzruszyłem się...

To są takie delikatne znaki, bo Bóg jest delikatny. Ten ogień i dym nie był pośrodku Izraelitów – on był przed, on był za... Nie był między nimi, żeby się źle oddychało czy żeby poparzyć.

Bóg jest. Są znaki. Są wielkie objawienia, są doświadczenia wspólnotowe, jak choćby pielgrzymki papieskie. Jak się gada z ludźmi, to widać, że jest wiele pojedynczych znaków czy cudów. Ale jak na ogień trzeba mieć otwarte oczy, a na dym nozdrza, tak też trzeba mieć otwarte na Boga serce i rozum.


Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zobacz także

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Sponsorowane

Https://Www.AUTOdoc.PL