O rewolucjach, zmianach, powrocie do pogańskiego myślenia i swojej najnowszej książce mówi francuska filozof Chantal Delsol.
Ks. Rafał Bogacki, ks. Adam Pawlaszczyk: Jaka jest różnica pomiędzy cywilizacją chrześcijańską (christianitas) a chrześcijaństwem?
Chantal Delsol: Chrześcijaństwo to religia, rzeczywistość duchowa mająca u podstaw wiarę. Christianitas to cywilizacja, która pojawiła się tam, gdzie przez długi czas religia chrześcijańska stanowiła większość i tym samym miała wpływ na kulturę. Różnica jest taka sama jak pomiędzy islamem jako religią i islamem jako kulturą. Wszystkie wielkie religie tworzą cywilizacje.
W wydanej niedawno w Polsce książce o końcu christianitas („Koniec świata chrześcijańskiego”) pisze Pani o agonii tej cywilizacji. To się dzieje na całym świecie?
Nie. Cywilizacja chrześcijańska rozpada się, ustępując miejsca innym typom kultury w krajach, w których chrześcijaństwo do tej pory dominowało. Trzeba jednak dokonać rozróżnień. Christianitas jest całkowicie unicestwiona we Francji czy w Republice Czeskiej, ale nie w Stanach Zjednoczonych. Tam dostrzegamy walkę kulturową pomiędzy dotychczasową cywilizacją a innymi wpływami kulturowymi. W wielu krajach świata chrześcijaństwo jest bardzo żywotne. Przykładem są Chiny. Szacuje się, że w tej niechrześcijańskiej cywilizacji żyje 100 tys. chrześcijan.
Pisze Pani, że w IV wieku rozpoczął się proces zwany inwersją. Co Pani przez to rozumie?
Pod koniec IV wieku w Rzymie cesarz Teodozjusz narzucił chrześcijaństwo w całym cesarstwie. Aby to zrobić, zakazał praktyk pogańskich i nakazał zwyczaje chrześcijańskie. Zabronił na przykład rozwodów, dzieciobójstwa i homoseksualizmu. Dzisiaj obserwujemy proces odwrotny. Wracają zwyczaje pogańskie epoki przedchrześcijańskiej. Wydaje mi się to bardzo znaczące. Szybkie przemiany obyczajowe, które obserwujemy na Zachodzie od połowy XX wieku, są dokładnym przeciwieństwem praw wprowadzonych przez Teodozjusza. Dzisiaj to, co było zabronione przez chrześcijaństwo, staje się dopuszczalne, a nawet zalecane. Mam na myśli aborcję, rozwody, homoseksualizm czy samobójstwo.
Używa Pani słowa „agonia”, a to długotrwały proces. Każda cywilizacja umiera w ten sposób?
Tak, to powolny proces, ponieważ stary porządek broni się zręcznie, robi to z zapałem i z wielką siłą. Nowe wierzenia pojawiają się jakby we mgle, mieszają się z dawnymi, przejmują ich elementy, a czasem formę, wypełniając ją nową treścią. Obserwacja tego procesu jest szalenie pasjonująca!
Kiedy rozpoczęła się agonia christianitas i dlaczego dzisiaj przeżywamy jej decydujący moment?
Agonia rozpoczęła się przed wiekami. Sądzę, że od bardzo dawna wiara zanika, a religia wciąż istnieje pod postacią rytów i przyzwyczajeń. Można to zjawisko nazwać „religią socjologiczną”. Utrata wiary rozpoczęła się na długo przed rewolucją francuską, z pewnością na początku renesansu. W krajach skandynawskich zaobserwowano zjawiska zapowiadające przełom w XX wieku. W jednym z tekstów opublikowanych po II wojnie światowej Emmanuel Mounier opisał swoją podróż do Skandynawii. Wskazał na całkowicie inną mentalność żyjących tam ludzi, na przykład na to, że pojęcie tajemnicy znają... jedynie z powieści detektywistycznych. Przełomem były z pewnością lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, całkowita zmiana obyczajowości i odejście od praktyk religijnych.
Pisze Pani o inwersji ontologicznej, czyli całkowitej zmianie w postrzeganiu świata. Kiedy i dlaczego do niej doszło?
Stało się to w XX wieku i z pewnością ma związek z rozczarowaniem, które pojawiło się po przerażających totalitaryzmach, wyartykułowanym w tezie: „Jeśli nasza cywilizacja doprowadziła nas do czegoś takiego, to należy ją zmienić”. Najgłębszym przejawem tej inwersji jest całkowita zmiana w myśleniu o człowieku. Podkreśla się dzisiaj, że człowiek posiada godność ze względu na to, że żyje, a nie dlatego, że jest dzieckiem Boga. Stąd animalizm, ekologia, która staje się formą animizmu, i proponuje wizję świata całkowicie odmienną od tej, która nas uformowała.
Czy ekologizm, który łączy Pani z panteizmem, jest sprzeczny z troską o środowisko naturalne?
Ekologizm to adoracja stworzenia, chrześcijaństwo natomiast chroni stworzenie. To zasadnicza różnica. Dla nas, chrześcijan, stworzenie jest środowiskiem, za które jesteśmy odpowiedzialni. To nie drzewom czy zwierzętom obiecano życie wieczne. W ekologizmie drzewa i zwierzęta są święte czy boskie, a człowiek powinien przede wszystkim uznać swoją winę wobec środowiska. Taka wizja świata występuje na przykład w twórczości Olgi Tokarczuk.
„Człowiek ponowoczesności pragnie porzucić rozróżnienia – jego ulubiony przymiotnik to »inkluzywny«. Tak więc kosmoteizm odpowiada mu dlatego, że usuwa dawny dualizm charakterystyczny dla kultury judeochrześcijańskiej”. Faktycznie, modne stało się dzisiaj mówienie o inkluzywności. Uważa Pani, że jest ona sprzeczna z koncepcją miłości chrześcijańskiej?
Tak, jest sprzeczna, ponieważ według obecnego rozumienia inkluzywność to chęć zatarcia dawnego dualizmu. W ontologii chrześcijańskiej wszystko jest zorganizowane wokół takich polaryzacji jak dusza–ciało, niebo–ziemia, transcendencja–immanencja, mężczyzna–kobieta... Monizm wynikający z inkluzywności przypomina nieokreślony chaos lub kosmoteizm, wizję świata, w której wszystko jest boskie, albo animizm, w którym wszystko ma duszę... i w końcu jest takie samo. Pułapka tej tak zwanej inkluzywności polega właśnie na przekonaniu, że jest ona wyrazem prawdziwej miłości. Tymczasem zawiera ona w sobie jedynie pragnienie totalnej równości, która usuwa wszelkie różnice. Miłość polega na tym, że opiekuję się tym, co odmienne i różne, a nie na zniesieniu wszelkich różnic.
W swojej książce wspomina Pani często o Polsce. To, Pani zdaniem, ostatni bastion chrześcijańskiej cywilizacji?
Bardzo mnie interesuje obecna sytuacja religijna w Polsce. To kraj bardzo katolicki, w którym widać, jak religia się rozpada i traci dominującą rolę, szczególnie w młodym pokoleniu. Przypomina to sytuację, która miała miejsce w latach sześćdziesiątych w Quebecu. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku bardzo silna religia szybko traci wpływy. To eksplozja. Daje do myślenia, bo ujawnia skrywane od dawna pretensje, których wcześniej nie ośmielano się wyrażać.
Czy zachodnia chrześcijańska cywilizacja upadnie?
Myślę, że przestanie być tym, czym była. Straci część swoich punktów odniesienia i podstaw. Zmieni się w coś innego, ale dzisiaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co to będzie.
Czy jednak możemy powiedzieć cokolwiek o tym, co nastąpi po niej? W jaki sposób nowa cywilizacja będzie istnieć? Na jakich fundamentach będzie się opierać?
Mamy dziś przed oczami wiele prądów myślowych albo religii czy pseudoreligii (nazewnictwo jest tutaj drugorzędne) rywalizujących o pierwszeństwo, które niegdyś należało do christianitas. Są one przeciwstawne, ale mogą się także uzupełniać. Ekologizm jest prawdopodobnie najsilniejszym z nich i często wspiera go kosmoteizm. Współcześnie człowiek chętnie przyjmuje politeizm, adoruje naturę, wpada w przesądy, które do niedawna uważano za przestarzałe (np. jasnowidzenie, wróżki). Mocne są także agnostycyzm oraz poszukiwanie mądrości na wzór starożytnych prądów, takich jak stoicyzm czy epikureizm wsparty na mądrości azjatyckiej. „Posthumanizm” czy wręcz „transhumanizm” również reprezentują pewien typ utopii, upragnionej przez niektórych, którzy już dziś chętnie postrzegają siebie jako cyborgów. Mamy wielki wybór i nie wiemy, co przeważy. Być może pozostaniemy przez długi czas w tym wielkim chaosie.
Jaką postawę powinien w tej sytuacji zająć Kościół? W książce podejmuje Pani temat władzy w Kościele. Czy to właśnie w tej przestrzeni Kościół ma najwięcej do zrobienia?
Tak, sądzę, że hierarchowie Kościoła dotąd nie zdają sobie sprawy z tego, co się stało, i zachowują się tak jak w czasach, gdy mogli dominować. Uważam, że istnieją dwa punkty węzłowe dla Kościoła, jeśli jako instytucja chce przetrwać na Zachodzie. Po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę na formę sprawowania władzy i skończyć z charakterystycznym dla Imperium Rzymskiego despotyzmem, który jako model pojawił się 2000 lat temu. Konieczne jest nauczenie się zarządzania ludźmi w sposób demokratyczny. Po drugie, myślę, że niemożliwe dla instytucji naszego Kościoła stało się już istnienie w realiach współczesności i kontynuowanie podejścia, które ignoruje kobietę, przyznając jej co najwyżej rolę służebną. Jeśli tak będzie nadal, Kościół okaleczy sam siebie.
Dlaczego duchowość Wschodu jest tak pociągająca dla ludzi Zachodu?
Poszukiwanie mądrości i duchowości to pierwsza próba, której ludzkość doświadcza od momentu osiągnięcia świadomości swojej tragicznej kondycji. Trzeba przyznać, że ludzie doświadczają tego wszędzie: mądrość możemy znaleźć zarówno u stoików, jak i u Konfucjusza. Ja to nazywam „zupą pierwotną”. Gdy odrzuca się poszukiwanie religijności, zaczyna się szukać duchowości najbardziej naturalnej i oczywistej. W momencie, w którym nasi współcześni porzucili poszukiwanie transcendencji, towarzyszące im od 2500 lat, naturalne jest to, że powracają do mądrości i poszukiwań, które były u początków. Streszczają się one w dwóch mocnych elementach: agnostycyzmie i moralności. Widać to zarówno u starożytnych Rzymian, jak i obecnie u mieszkańców Chin.
Nietzsche napisał: „Bóg umarł. Zabiliśmy Go”. Czy koniec cywilizacji chrześcijańskiej i „śmierć Boga” to to samo?
Nietzsche to prorok, który wiele zrozumiał! Zabiliśmy Boga, przestając w Niego wierzyć. Ale koniec christianitas nie jest śmiercią Boga. W rzeczywistości Bóg Mojżesza i Chrystusa żyje i daje się ludziom poznawać. Chrześcijaństwo nadal się rozwija, ale w miejscach, gdzie nie ma cywilizacji chrześcijańskiej. Innymi słowy, rozwija się pośród innych cywilizacji. Może to zadatek jego odrodzenia? Być może christianitas zdeformowała chrześcijaństwo i ostatecznie doprowadziła do jego wyczerpania. Tak mi się wydaje.•