Nowy numer 38/2023 Archiwum

Władysław Miegoń – ksiądz i marynarz. Pierwszy kapelan Marynarki Wojennej, błogosławiony

Miał dwa powołania – do bycia księdzem i żołnierzem. Obydwa wypełnił wzorowo. Pierwszy kapelan Marynarki Wojennej, błogosławiony. Zawsze wśród marynarzy. Bohaterski i skromny.

Mam przed sobą dyplom z 24 listopada 1928 roku, gdy ks. Władysława żegnano przed wyjazdem do Lublina. „Kochanemu księdzu kapelanowi – proboszczowi Miegoniowi”. Podpisali się Unrug, Kosianowski, Reyman i wielu innych wybitnych oficerów marynarki. Jakim musiał być człowiekiem, skoro tak sobie wszystkich zjednał w zaledwie kilka lat, że usilnie zabiegali o jego powrót na Wybrzeże? – zastanawia się dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej Tomasz Miegoń, którego dziadek był bratem błogosławionego kapelana.

Ku morzu

12 czerwca 1999 roku w Sandomierzu Jan Paweł II w czasie Mszy wspomniał sługę Bożego komandora Władysława Miegonia, pozdrawiając wszystkich żołnierzy Wojska Polskiego. Następnego dnia w Warszawie włączył go w poczet błogosławionych wśród 108 męczenników II wojny światowej.

Władysław urodził się 30 września 1892 roku w Samborcu koło Sandomierza. Jako 16-latek wstąpił do seminarium duchownego, a 2 lutego 1915 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako gorący patriota zaraz po odzyskaniu niepodległości, 28 listopada 1918 roku, złożył do biskupa sandomierskiego Mariana Ryxa prośbę o skierowanie go do wojska jako kapelana. – Niesamowite, że choć nie wiedział, iż jego życie połączy się z dziejami Marynarki Wojennej, to prośbę złożył dokładnie w dniu, w którym Józef Piłsudski powołał Marynarkę Polską, jak to wtedy określano – dodaje Tomasz Miegoń. Biskup prośbę początkowo odrzucił, ale jej ponowienie przyniosło rezultat i 1 czerwca 1919 roku Władysław Miegoń w stopniu kapelana, odpowiadającym stopniowi kapitana, został przydzielony do Marynarki Wojennej. Jej siedzibą był wtedy odległy od morza Modlin, a młody ksiądz został kapelanem batalionu morskiego. 10 lutego, już na Wybrzeżu, brał udział w zaślubinach Polski z morzem w Pucku. Szybko zdobył popularność wśród mieszkańców i sympatię marynarzy. Był bardzo aktywny. Stworzył grupę teatralną i prowadził szeroką działalność oświatową wśród swoich podopiecznych. – Uczył ich nawet esperanto. W Pucku w latach 20. doszło także do ciekawego spotkania. Mój drugi dziadek był Kaszubem właśnie z Pucka. Służył jako ministrant w kościele u księdza Miegonia. Opowiadał, jak kiedyś z drugim ministrantem, korzystając z nieobecności księdza, próbowali wina mszalnego. Ale ksiądz ich przyłapał. Zaprowadził ich na dzwonnicę, pokazał gruby sznur i mocno nastraszył. Trzeba przyznać, nauka była skuteczna, ponieważ dziadek do końca życia nigdy nie nadużywał alkoholu – śmieje się Tomasz Miegoń. Oczywiście ani ministrant, ani ksiądz nie wiedzieli wówczas, że kiedyś ich rodziny się połączą. Zanim jednak ks. Władysław mógł poświęcić się pracy pokojowej, trafił wraz z 1 batalionem morskim na front wojny z Rosją Radziecką.

Wśród marynarzy

Kapelan wspierał marynarzy nie tylko duchowo, ale i bojowo. Zgłaszał się na patrole i rozpoznania. Pewnego razu w przebraniu bolszewickiego żołnierza dostał się na pozycje wroga, zebrał informacje i wrócił do swoich. Gdyby go rozpoznano, nie uniknąłby śmierci. Potrafił być też prawdziwym oficerem, gdy po stracie dowódcy opanował panikę żołnierzy i wyprowadził oddział z okrążenia. Takich czynów odwagi musiało być więcej, skoro młody kapelan został odznaczony Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari, który osobiście przypiął mu Józef Piłsudski.

W 1924 roku ks. Miegoń został przeniesiony do Gdyni, do Komendy Portu Wojennego. Szczerze pokochał to miasto. Zamieszkała tu także jego siostra Maria. – Pamiętam z dzieciństwa spotkania w domu na Grabówku u cioci Marysi. Przychodzili tam ludzie pamiętający jeszcze Władysława. Utkwiło mi w pamięci, że w trakcie różnych dyskusji zastanawiano się, „co w tej sytuacji zrobiłby ks. Miegoń” – wspomina Tomasz Miegoń.

Ksiądz Miegoń był zasadniczy i wymagający, ale głównie w stosunku do siebie. Często brakowało mu pieniędzy, ponieważ pomagał marynarzom, a ci nie zawsze pamiętali o zwrocie długu. Zabierał ich do kina, na przedstawienia teatralne. Miał w zwyczaju salutować jako pierwszy, więc marynarze, widząc go, już z daleka starali się go uprzedzić. Kiedyś do admirała Unruga dotarły informacje, że ksiądz kapelan zbyt się spoufala z marynarzami podczas wspólnych wyjść na przedstawienia. Gdy więc światła zgasły, admirał usiadł po cichu w tylnym rzędzie, aby zbadać sprawę. Rzeczywiście ksiądz żartował sobie z podchorążymi, więc następnego dnia został wezwany do raportu. – Przebieg całego zajścia znam od Zbigniewa Kowalskiego, wtedy oficera flagowego, a w czasie walk we wrześniu 1939 I oficera artylerii na ORP „Wicher” – dodaje Tomasz Miegoń. Unrug zrugał kapelana i zapowiedział mu: albo jest oficerem, albo księdzem. Władysław zawziął się i przez dwa tygodnie chodził tylko w sutannie, ale jednak potem wrócił do munduru.

Lublin i powrót

5 listopada 1928 r. ks. Miegoń został przeniesiony do Lublina. Studiował prawo na KUL. Tęsknił jednak za marynarskim środowiskiem. W lutym 1933 roku pojawiła się szansa na powrót nad morze. Nowym biskupem polowym został Józef Gawlina (w latach 1924–1926 redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”). Z wybrzeża słano do niego prośby o powrót Miegonia. Biskup obiecał kapelanowi, że dostanie przeniesienie. Słowa dotrzymał. 1 stycznia 1934 roku ks. Władysław otrzymał awans na starszego kapelana (komandora podporucznika Marynarki Wojennej) i funkcję kapelana Dowództwa Floty. Był także administratorem parafii wojskowej w Gdyni.

Sprawa Dreszera

W 1936 roku na Pomorzu w katastrofie lotniczej zginął zasłużony generał i prezes Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej Gustaw Orlicz-Dreszer. Pogrzeb miał odbyć się w Gdyni, ale pojawiły się spore kontrowersje w związku z życiorysem generała. Proboszcz parafii na Oksywiu ks. Przewoski nie zgodził się na pogrzeb w kościele. Sytuacja była kłopotliwa, ponieważ miały wziąć w nim udział najwyższe władze wojskowe i państwowe z prezydentem na czele. Mediacja Miegonia także nie przyniosła skutku. Proboszcz po porannej Mszy zamierzał zamknąć kościół. To, co powiedział władzom wojskowym ks. Miegoń, i to, co działo się później, tak opisał kmdr Borys Karnicki: „Proboszcz ma prawo, to jest jego kościół i nikt z hierarchii kościelnej ani świeckiej nie może zabronić mu zamknięcia świątyni. Chyba tylko w wypadku, jeśli… nie będzie miał jej czym zamknąć. – Tu Miegoń ukłonił się, złożył ręce i wyszedł. Wcześnie rano pod świątynię podjechała wojskowa ciężarówka z marynarzami, drzwi zdjęto z zawiasów i uroczystość przebiegła bez żadnych komplikacji. Jednak ks. Władysław nie był do końca zadowolony z całej sprawy i gdy w lipcu 1939 roku dowództwo floty zażądało odprawienia nabożeństwa przy nowym mauzoleum Dreszera, kategorycznie odmówił”.

W 1938 roku ks. Miegoń rozpoczął budowę kościoła garnizonowego. Piękna świątynia stoi do dziś. Kapelan zdążył w niej odprawić uroczystą Mszę z okazji Święta Żołnierza 15 sierpnia 1939 roku.

Wojenny czas

Ksiądz Miegoń brał udział w walkach przy Lądowej Obronie Wybrzeża. Służył jako sanitariusz, towarzyszył żołnierzom na pierwszej linii. „Jak zawsze dość niedbale ubrany, jeszcze chudszy niż przedtem, jeśli to było możliwe, niezmordowany udzielał posługi kapłańskiej, nie dbając o bomby, o sen, o pożywienie. Zawsze gotowy do pracy, zawsze pogodny, zawsze nie zmęczony” – pisał lekarz, kapitan Bolesław Markowski. Kapelan do końca towarzyszył dowódcy obrony, płk. Dąbkowi, gdy 19 września padała Kępa Oksywska. Niemcy pozwolili ks. Miegoniowi odprawić pogrzeb bohaterskiemu dowódcy i wystawili nawet kompanię honorową. Kapelan został zwolniony z niewoli, ale nie zamierzał zostawiać swoich marynarzy. Dostał się na statek „Gustloff”, którym wywożono jeńców. W obozie wspierał żołnierzy.

18 kwietnia 1940 roku został wbrew prawu międzynarodowemu pozbawiony munduru i przeniesiony do obozu koncentracyjnego Buchenwald. Dwa lata później trafił do KL Dachau i otrzymał numer 31223. Tu nie było wrzasków esesmanów, tylko przerażająca cisza. Ks. Władysław Miegoń zmarł z wycieńczenia 15 października 1942 roku. „Księże Feliksie, proszę mnie wyspowiadać, bo czuję, że zbliża się koniec” – powiedział chwilę wcześniej do leżącego obok ks. Kamińskiego. Ciało kapelana zostało spalone. Dopiero po 5 miesiącach do Samborca dotarła wiadomość z obozu o śmierci Władysława. – Przysłano także jego sutannę, ale była w takim stanie, że trzeba ją było spalić – dodaje Tomasz Miegoń. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast