Tysiąc lat temu na wyspie rozpoczęto budowę jednej z najpiękniejszych konstrukcji świata. Nie bez przyczyny opactwo Mont-Saint-Michel okrzyknięto „cudem Zachodu”.
Opactwo w południowo-zachodniej Normandii rozłożyło się na potężnej skalistej wyspie, około dwóch kilometrów od stałego lądu, z którym połączone jest groblą.
Wedle legendy w X wieku święty biskup Aubert z Avranches miał trzykrotnie widzieć Michała Archanioła i za namową samego generała wojsk anielskich wznieść sanktuarium na skalistej wyspie. Ponieważ jednak początkowo dwukrotnie zlekceważył prośbę, archanioł dotknął jego głowy, wypalając w niej dziurę. Aubert nie padł jednak trupem, ale pozostał przy życiu. Dziś jego przedziurawioną czaszkę można zobaczyć w bazylice Saint-Gervais w Avranches. Bóg – wedle podań – miał potwierdzać wznoszenie pierwszych budynków znakami i cudami.
Kawał historii
Przez wieki gospodarowali tu benedyktyni, którzy, otoczeni bezmiarem wód oceanu, żyli wedle dewizy „Ora et labora”. Pielgrzymowali tu królowie, a opactwo cieszyło się względami książąt normandzkich. Grube mury w czasie wojny stuletniej skutecznie odpierały ataki Anglików.
„Spis lokatorów”, czyli dłuuuga lista opatów klasztoru – od Maynarda I (966–991) po Louisa-Josepha de Montmorency-Laval (1788–1791) – pokazuje meandry francuskiej historii. Opactwo zamknięto podczas rewolucji francuskiej i zmieniono je… w więzienie. Od 1793 roku przetrzymywano w nim ponad trzystu księży odmawiających przyjęcia nowej konstytucji cywilnej kleru.
Część budynków strawił pożar, część runęła w fale oceanu. Tak stało się, gdy w 1817 roku przerabiano je na cele penitencjarne. Na całe szczęście w 1874 roku uznano klasztor za zabytek i zaprzestano przebudowy. Opactwo reaktywowano w 1966 roku, a niemal pół wieku temu trafiło na światową listę UNESCO. Co roku 29 września, na uroczystość świętego Michała Archanioła, do Mont-Saint-Michel przybywają blisko 60-tysięczne tłumy pielgrzymów.
Piękno zbawi świat
Dwukrotnie byłem świadkiem podobnej sceny: tłumy wylewające się z rzymskiej stacji metra Spagna okupowały wyprażone słońcem słynne Schody Hiszpańskie. Część turystów wdrapujących się po 138 stopniach z placu Hiszpańskiego w stronę kościoła Trinità dei Monti (Świętej Trójcy) zaglądała z ciekawością do tej XVI-wiecznej świątyni i… zamierała z zachwytu, porażona pięknem liturgii. Przed laty w samym centrum rozpędzonego Wiecznego Miasta gospodarzami byli mnisi i mniszki w białych habitach. Modlili się nie w eremie schowanym w głuszy, ale w sercu tętniącej życiem metropolii. Jakie to charakterystyczne dla Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, które hasło poetów Awangardy Krakowskiej „Miasto, masa, maszyna” poprawiają na „Miasto, milczenie, modlitwa”!
Od czerwca 2001 roku gospodarzami Mont-Saint-Michel, obiektu będącego własnością państwa i zarządzanego przez Centre National des Monuments Nationaux, są właśnie wspólnoty mniszek i mnichów Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. „Waszą misją jest być świadkami i prekursorami. Żyjcie komunią serc, w mocy Ducha. Życie i fakty bardziej niż teoria świadczą o Bogu. Umieć przewodzić, doradzać drogę tym, którzy tu przychodzą – to wasza misja. Jesteście depozytariuszami i szafarzami orędzia ewangelicznego” – powiedział podczas instalacji Wspólnot Jacques Fihey, emerytowany biskup Coutances i Avranches. Podkreślał wymiar gościnności, która powinna być wizytówką tego miejsca. Odtąd każdego dnia turyści mogą uczestniczyć w modlitwach wspólnoty i uroczyście sprawowanej Eucharystii.
Pustynia w oceanie
„Niech modlitwa moja wzniesie się jak kadzidło” − mniszki i mnisi wznoszą ręce, a świątynię wypełnia słodkawy zapach. Tu, do Cudu Zachodu, puka chrześcijański Wschód. – Boczna nawa paryskiego kościoła św. Gerwazego jest korytarzem, ciągiem przejściowym między dwiema dzielnicami. Ludzie przechodzą z dzielnicy do dzielnicy – opowiada o. Ireneusz Maria. − Symboliczny aspekt mniszego życia w mieście. Słyszeliśmy świadectwa zaskoczonych przechodniów, poruszonych pięknem liturgii. Pamiętam młodego chłopaka, który wszedł z dziewczyną, usłyszał hymny, padł na kolana i tak już pozostał.
– Jesteśmy przekonani, że piękno liturgii porusza ludzi – powtarzają mnisi. – Na Mont-Saint-Michel zaangażowane są wszystkie zmysły (ikony, kadzidło, pieśni polifoniczne z czterema głosami…). Pragniemy przez to ukazać tajemnicę niewidzialnej obecności Boga w świecie. „Obrałeś to sobie, nie żeby oddzielać modlitwę od życia, lecz by je jednoczyć. Modlić się w mieście i włączyć miasto w swoją modlitwę. Przeżywać więź między działaniem a kontemplacją, pracą a kontemplacją, ulicą a kontemplacją” – czytam w Jerozolimskiej Księdze Życia.
„Rzuciłbym każdemu wyzwanie, aby przyszedł w to miejsce i nie dał się zwieść myśleniu o rzeczach wyższych i wiecznych. Sama góra i architektura klasztoru sprawiają, że wzrok unosi się w górę i w górę, poza ten świat” – podsumował biskup Robert Barron (biskup pomocniczy diecezji Los Angeles, który ze względu na zdolność pisania w klarowny sposób o zawiłych kwestiach wiary przyrównywany jest do Fultona Sheena czy Chestertona).
Tam i z powrotem
Tłumy turystów przyciąga w to miejsce zachwycające, występujące tu zjawisko przypływów i odpływów. Atlantyk odchodzi i wraca. W 2015 roku pierwszy w tym tysiącleciu gigantyczny, zjawiskowy przypływ i odpływ (zjawisko powodowane pełnią Księżyca i zaćmieniem Słońca) przyciągnął tu kilka tysięcy turystów z całej Europy. Stali jak urzeczeni, zerkając na wysepkę Mont-Saint-Michel i ocean, który odsłonił obszary widoczne raz na 18 lat. Różnica poziomu wody między popołudniowym odpływem a wieczornym przypływem wynosiła aż 14 metrów, czyli ponad pięć metrów więcej niż zwykle. W czasie odpływu woda cofa się aż o 15 kilometrów, by szybko powrócić podczas przypływu. To dlatego tak ważne jest zerknięcie na informację, o której zamykane są bramy opactwa i czy grobla będzie dostępna, by tłumy mogły przejść, „mając mur z wód po lewej i po prawej stronie”. Spóźnialscy muszą cierpliwie poczekać na odpływ.
Grand Ruex – jedyna ulica, którą dojdziemy do klasztoru – w sezonie oblegana jest przez turystów myszkujących w pobliskich sklepach. Po kilkudziesięciu minutach będą robili tysiące zdjęć z tarasu Saut-Gaultier z widokiem na zatokę i… ludzi brodzących po kolana w błocie, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą chlupały fale.
Dlaczego „jerozolimscy” zastąpili wspólnotę benedyktynów? Tym drugim ze względu na turystyczne oblężenie było tu zbyt głośno. Mnisi, którzy pierwszą wspólnotę utworzyli w 1975 r. w sercu Paryża przy kościele św. Gerwazego, żyją wedle dewizy: „Na początku był ogród, ale na końcu będzie miasto” i tworzą swe pustelnie w tętniących życiem miejscach.
– Módl się z ufnością. Twoja modlitwa ma większą, niż sądzisz, moc nad sercem Boga – opowiadał mi Pierre-Marie Delfieux, wyjaśniając, że obecność sióstr i braci na otoczonej oceanem wyspie jest znakiem wiary i zaczynem świętości. – Kościół żyje. Mówi się, że jest stary, bo ma dwadzieścia wieków. Nieprawda: jest zawsze młody i ma dwadzieścia lat. Święci nie potrzebują mówić, ich życie jest wyzwaniem dla świata. Czy chcemy być święci?•
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza